MĄKOSA: “Ludzie mówią, że Boga nie ma”

Fot. Pixabay.com

Przeciętny czytelnik ma słabe pojęcie o tym, jak naprawdę wyglądało życie w przeszłości. Jeśli chodzi o XVII wiek, wystarczają mu stereotypy, powstałe m.in. dzięki lekturze dzieł Aleksandra Dumasa czy – w przypadku Polaków – Henryka Sienkiewicza. Myśląc o tamtych czasach, mamy przed oczami barwne postacie muszkieterów i dworskie intrygi albo Skrzetuskiego, Kmicica i pana Wołodyjowskiego dzielnie stawiających czoła wrogom ojczyzny. Jest oczywiście znacznie więcej powieści, których akcja dzieje się w XVII wieku, w dodatku wierniej oddających ówczesną rzeczywistość, ale ich autorzy nie zyskali tak ogromnej popularności jak dwaj wymienieni powieściopisarze.

Pewnego dnia zapragnęłam bliżej przyjrzeć się siedemnastowiecznemu człowiekowi. Zasiadłam więc przed stosem książek traktujących o różnych aspektach życia społeczeństwa w tamtym okresie. Już w pierwszej natrafiłam na krótki fragment dziennika piśmiennego chłopa, a w nim zdanie “Ludzie mówią, że Boga nie ma”. Przytacza je Geoffrey Parker w obszernym dziele “Globalny kryzys. Wojna, zmiany klimatyczne i katastrofa w XVII wieku”. Uznałam, że jest ono najbardziej przejmujące i najtrafniej oddające kondycję psychiczną ludzi nieustannie doświadczanych przez los. W okresie religijnej gorliwości Bóg był ostatnią i często jedyną ucieczką, dlatego zaprzeczenie Jego istnienia dowodzi utraty wszelkiej nadziei.

Co sprawiło, że siedemnastowieczny człowiek odczuwał skrajne przygnębienie i tracił wiarę?

Autorzy większości opracowań, z którymi się zapoznałam, podkreślają, że w Europie nastąpiła wtedy kumulacja zdarzeń, które podniosły poziom stresu w sposób dotąd niespotykany. Tu nic nie zostało rozłożone na raty. Natura, los lub siły wyższe nie pozwoliły człowiekowi na stopniowe przyzwyczajanie się, przygotowanie lub oswojenie. Od razu i raz za razem dostawał po grzbiecie tak, że często odechciewało mu się żyć.

Zacznę od sprawy pozornie błahej. Klimat. My wiemy mniej więcej, czym zasłużyliśmy na anomalie pogodowe, ale co mógł zepsuć w środowisku ówczesny człowiek, trudno dociec. Dość, że nieszczęsny Europejczyk, według Geoffreya Parkera, jeśli w ogóle udało mu się przeżyć kilkadziesiąt lat, zaznał najbardziej deszczowego od pięciu stuleci lata (1627), gigantycznych ulew, a potem suszy (1629-1632), takich chłodów, że w środku lata ludzie umierali z zimna (1640 i 1641 oraz 1647), roku, kiedy deszcz lub śnieg padały przez 226 dni (1648, dane z Niemiec). Jakby tego było mało, panowały również wyjątkowo surowe zimy, a z nich najbardziej zapamiętano te z lat 1620/1621, 1648/1649 i na koniec najgorszą, 1657/1658, kiedy zamarzł Bałtyk, a wiosną przyszła niszczycielska powódź.

Z anomaliami pogodowymi wiązał się głód. Jeśli weźmie się pod uwagę, że podstawą wyżywienia były zboża, to wysokość plonów miała wpływ na całą gospodarkę. Ponieważ deszczowe lata powtarzały się często (wymieniłam tylko najgorsze), zboża nie dojrzewały lub nie dawało się ich zebrać. Głód nie był już towarzyszem wyłącznie nędzarzy. Doznawali go również ci, którym wcześniej powodziło się dobrze, na przykład kupcy i rzemieślnicy. Przybywało żebraków, bezdomnych i włóczęgów. Rosła przestępczość. Jak pisze G. Parker: “Żywot człowieka stawał się samotny, biedny, bez słońca, zwierzęcy, krótki”.

Do pasma utrapień należy doliczyć powracające co 9-12 lat epidemie dżumy oraz inne choroby zakaźne szerzące się wśród wycieńczonych niedostatkiem ludzi.

Do najgorszych nieszczęść, które spadły na mieszkańców Europy, należy zaliczyć wojny. Jestem pewna, że w XVII wieku nie znalazłoby się nawet jednego roku, kiedy na kontynencie panował pokój. Najbardziej negatywne skutki miała wojna trzydziestoletnia tocząca się w latach 1618-1648. Bezpośrednio lub pośrednio wzięły w niej udział prawie wszystkie państwa europejskie, a najwięcej działań zbrojnych miało miejsce na terenie państw niemieckich. Ofiarą tej wojny jedynie w Niemczech padło 40% ludności miejskiej i 33% mieszkańców wsi. Tylko niewielka liczba to żołnierze wzajemnie wyrzynających się stron konfliktu – katolików i protestantów. Przyczyną śmierci większości ofiar był głód, choroby, samobójstwa, zabójstwa, gwałty i rabunki, do których dochodziło na skutek załamania się porządku publicznego. Nieodnotowana w żadnych statystykach, ale wspominana w źródłach była ogromna skala aborcji, dzieciobójstw i umieralności dzieci.

Nagromadzenie negatywnych zjawisk wywołało rozpacz i poczucie bezsilności. Niektórzy mówili, że Boga nie ma, bo gdyby istniał, nie pozwoliłby na tak ogromne cierpienie. Negowanie istnienia Stwórcy było niebezpieczne dla władców, którzy chcieli uchodzić w oczach poddanych za bożych pomazańców, oraz dla reprezentantów Kościołów: katolickiego i ewangelickiego. Według Jeana Delumeau, autora książki “Strach w kulturze Zachodu XIV – XVIII w. Oblężony gród”, zarówno duchowni katoliccy jak i należący do różnych wyznań protestanckich starali się przywrócić minimalne poczucie bezpieczeństwa i zapobiec anarchii, wskazując wroga, który wszystkiemu był winien. Wrogiem tym był Szatan, a jego agentami Turcy, Żydzi, heretycy i kobiety parające się czarami. Samego Szatana nie można było dosięgnąć, ale jego pomocników już tak. Zniszczenie agentów Zła dawało nadzieję na przyszłość i pozwalało niepojęte uczynić zrozumiałym. To nie średniowiecze, jak twierdzą niektórzy, było okresem mroku i polowań na wrogów Kościoła. Stosy z heretykami i czarownicami płonęły w końcu epoki odrodzenia i u progu oświecenia. Najwięcej ofiar pochłonęły płomienie w I połowie XVII wieku. Brian P. Levack w książce “Polowanie na czarownice w Europie wczesnonowożytnej” podkreśla jednak, że na to zjawisko złożyło się wiele przyczyn. Niektóre z nich już wskazałam, a były jeszcze inne. Do jednej z głównych należy przyzwolenie rządzących na tropienie, torturowanie i mordowanie kobiet posądzonych o kontakty z Szatanem. Zrozpaczony i głodny człowiek pragnął usunięcia przyczyny nieszczęścia, jakie go dosięgło, a władza świecka i duchowna dała mu prawo zwalniające z odpowiedzialności za śmierć heretyka i czarownicy.

Kiedy ponownie zasiądziemy do lektury pięknych, pełnych przygód i bohaterskich postaci powieści Aleksandra Dumasa i Henryka Sienkiewicza, pomyślmy przez chwilę o mrocznym wieku siedemnastym i zwykłych ludziach doświadczających ogromu nieszczęść. Takich jak ten niemiecki chłop zapisujący w dzienniku: “Żyjemy jak zwierzęta, żywimy się korą drzew i trawą. Nikt nie przypuszczał, że coś takiego może nas spotkać. Ludzie mówią, że Boga nie ma”.

ZOFIA MĄKOSA