HEBEL: Lata dwudzieste, lata trzydzieste…

Wiele bym dał, żeby żyć w latach dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia. Idąc w sobotnie popołudnie Nowym Światem w Warszawie, widziałbym zupełnie inny, nieomal zaczarowany świat. Mijałyby mnie dorożki, przedwojenne samochody, babinka stojąca na ulicy sprzedawałaby kwiaty Piotrkowi Dołowemu, spieszącemu na randkę ze swoją ukochaną Zosią z „Jutro idziemy do kina”. Przechodząc obok Bliklego, mijałbym Dołęgę- Mostowicza, który gnałby od wydawcy prosto przed siebie na skręcenie karku, mając pomysł na napisanie kolejnej niezwykle poczytnej i równie dochodowej powieści. Późnym wieczorem z Ziemiańskiej wychodziłby zaś pijany Wieniawa-Długoszowski, na całe gardło krzycząc: „Bo w sercu ułana, gdy je położysz na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed nią tylko koń!”.
Chłodny, wieczorny już wiatr mocno chlusnąłby mnie w twarz, gdy szedłbym dalej… Przejeżdżający obok mnie dorożkarz wiózłby z pośpiechem jakiegoś arystokratycznego amanta na schadzkę z jego kochanicą. Mimo późnej pory Warszawa, która była wtedy prawdziwym „Paryżem Północy”, dopiero zaczynałaby się budzić do życia. Srebrzysty księżyc, świecący już na niebie, nadawałby ogromnie romantycznego kolorytu parom w niezwykłych czułościach spacerującym w Parku Ujazdowskim. Mijając Eugeniusza Bodo i prosząc go o autograf, miałbym w uszach wykonywaną przez niego piosenkę „Umówiłem się z nią na dziewiątą”. Wiedziałbym wtedy, że chcę przeżyć moje własne życie w sposób szalony z odrobiną romantycznego polotu. Czy zakochałbym się na zabój, gdybym zobaczył wtedy Smosarską? Jak potoczyłoby się moje życie w tamtym czasie w moim ukochanym kraju nad Wisłą?
Cały czas, idąc dalej, mijałbym kina, teatry, knajpy, kabarety i rewie. Przed wejściem do jednej z nich lałby się szampan, którego w towarzystwie dostojnych gości piłby sam Hemar. Spacerujące na Chmielnej panie lekkich obyczajów byłyby stanowczo pouczane przez kontrolującego je policjanta. Warszawa nocą weseliłaby się jednak, bawiąc się i śmiejąc, tańcząc w rytmie polki, oberka i argentyńskiego tanga. Sam wsiadłbym do dorożki, wyrwał bat dorożkarzowi i zdzielił konia trzy razy, a potem bym krzyknął: „Wio, kasztanek, byle prędzej…!”. Obok siedziałaby ona i piła francuskiego szampana, gdy mknęlibyśmy przed siebie pod kopułą rozgwieżdżonego nieba. Lodowate powietrze chłostałoby mnie po twarzy i uderzało w nozdrza, raz i drugi… ale co tam, pędziłbym coraz szybciej, na złamanie karku!
W końcu życie jest takie krótkie, że może jednak warto je przeżyć na całego? Niech żyje więc pochwała odczuwania i sens wariata, który nigdy nie ucieka w ciasne i fałszywe konwenanse! Co jednak dalej…? Czy siedząc w knajpie i słuchając Fogga, śpiewającego: „Jesienne róże szepczą cicho o rozstaniu/ Jesienne róże mówią nam o pożegnaniu”, widziałbym nieszczęśliwie zakochanego, który strzałem w skroń odebrałby sobie życie? Kto wie, może jednak warto żyć krótko, umrzeć względnie młodo, lecz życie odczuwać pełną piersią. Jak kochać, to dogłębnie i na zabój, a jak bawić się… to tylko do białego rana.
Już świta. Widzę, jak jakiś nieszczęśnik ledwo wychodzi z knajpy i wymiotuje. Koledzy współczująco poklepują go po plecach, a jego ukochana chce dzielić z nim przeżywane przez niego męki, mocno go do siebie przytulając. Z oddali bardzo jest podobny do Kamila Kuranta, a ta kobieta… no właśnie… co to za kobieta? W końcu tyle ich było w jego życiu. Warszawa śpi jeszcze i nie widać wschodzącego słońca. Co teraz robi zbuntowany Cezary Baryka? Boleśnie rozczarowany rządami współczesnych mu polityków, czy gotuje się do rewolucyjnego marszu na Belweder? A może pije w jakiejś ciemnej melinie przy Krochmalnej ze swoimi współtowarzyszami niedoli? Kto wie… Chłodny wiatr smaga mnie po policzkach i gdy znowu przechodzę obok zamkniętej już Ziemiańskiej, przypominam sobie słowa Antoniego Słonimskiego: „Tęsknota, słowo zużyte, otwarło mi swoją dal… Jak różne są rzeczy ukryte w króciutkim wyrazie żal”.
JAROSŁAW HEBEL