BILIŃSKA-STECYSZYN: Perła między wzgórzami

Fot. Kadr z filmu “Dwa księżyce”.

Jak kocham Kazimierz i jak uwielbiam wiele utworów Marka Grechuty, tak nie lubię jego piosenki „Jak perła między wzgórzami/ Kazimierz Dolny nad Wisłą” – płyta „Niezwykłe miejsca”, teksty i muzyka autorstwa późnego Grechuty. Kudy im do geniuszu kompozycji Kantego-Pawluśkiewicza w czasach grupy Anawa (czy nawet samego Marka np. z płyty „Droga za widnokres”), mimo że zacny zespół instrumentalistów mocno ożywił prościutką melodyjkę. Jakże daleko też owej – aż przykro to pisać – rymowance, banalnej wyliczance uroków miasta, do finezji poetyckich tekstów śpiewanych przez wczesnego Grechutę.

Moje słowa może obrażają kazimierzan (kazimierzaków – jak piszą o sobie w jednym z numerów „Brulionu Kazimierskiego”), którzy na pewnym benefisie – to informacja także z tego „Brulionu” – „wspólnie odśpiewali piosenkę Marka Grechuty pod znamiennym tytułem «Kazimierzu nasz».” Jest to zatem być może nieoficjalny hymn Kazimierza Dolnego…

Jednego wszakże nie zamierzam kwestionować i podpisuję się pod tym obiema rękami i całym sercem: Kazimierz Dolny to jest najprawdziwsza PERŁA. Nasze dobro narodowe. Kto tam był, wie, o czym piszę. Kto nie był, niech obowiązkowo zacznie odkrywanie Kazimierza dla siebie. Najlepiej nie w szczycie przeładowanego turystycznie letniego sezonu, a jesienią, gdy wzgórza nad Wisłą mienią się paletą barw, lub wiosną, zatopioną w bieli kazimierskich sadów.

Marzyłam o tym wyjeździe po obejrzeniu filmu Andrzeja Barańskiego „Dwa księżyce” (który zresztą widziałam potem wielokrotnie, co jakiś czas wracam też do książki Kuncewiczowej o tym samym tytule, stanowiącej bazę dla scenariusza filmu). Marzenie ziściło się w r. 2001 – i od tej chwili to miasto zaraziło mnie swoją magią. Odwiedzam je niemal co roku.

Za pierwszym razem bałam się, żeby mnie ten wyśniony Kazimierz nie rozczarował w realu. Nic takiego się nie stało. Pokochałam go (wraz z okolicami, Wisłą, Mięćmierzem, promem, Janowcem) miłością wielką i dozgonną. Jeździliśmy tam z mężem rowerami, kursując po ulicach, górkach i dolinach. Wdrapywaliśmy się na Górę Trzech Krzyży i zamkową wieżę. Spacerowaliśmy nadwiślańskim bulwarem w promieniach zachodzącego słońca. Wędrowaliśmy Korzeniowym Dołem, pośród lessowo-korzeniowych cudów natury. Odwiedzaliśmy muzea i galerie. Poznawaliśmy polską i żydowską historię Kazimierza. Zaliczaliśmy festiwale filmowe. Woziliśmy tam przyjaciół i cieszyliśmy się, że wraz z nami dzielą kazimierskie zachwyty. Odkrywaliśmy knajpy i kazimierskie smaki. Rozpoznawaliśmy stałych bywalców i lokalsów, a zdarzało się, że i my byliśmy rozpoznawani.

Jako jeden z najbardziej magicznych momentów zapamiętam na zawsze nocne oglądanie filmu „Dwa księżyce” podczas jednego z festiwali filmowych (dziś to festiwal „Dwa brzegi”, w Kazimierzu i Janowcu). Pokaz odbywał się na Małym Rynku, czyli w miejscu wielokrotnie uwiecznionym w kadrach filmu – i za każdym razem gdy na ekranie ukazywał się Rynek i Jatki, publiczność tłumnie oglądająca film doświadczała niemal metafizycznych dreszczy…

Nie odważę się myśleć, że jestem cząstką Kazimierza. Ale może choć cząsteczką? Cząsteczeńką? Cząsteczeczkunią?

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN