KURZAWA: Andrzej Strumiłło – człowiek renesansu

Fot. Lidia Kurzawa. Na zdjęciu – od lewej: Andrzej Strumiłło i Eugeniusz Kurzawa.

Gdy 30 czerwca 1980 roku przyjechałem do Suwałk do pracy, jednym z pierwszych zadań, jakie mi polecił wykonać szef tygodnika “Krajobrazy” Marek Starczewski, było przeprowadzenie wywiadów z Andrzejem Wajdą i Andrzejem Strumiłłą. Trochę się wystraszyłem. Pierwszego znałem z widzenia. W telewizji. O drugim nie słyszałem. Okazało się, że obaj mieli związki z Suwalszczyzną i to było powodem zainteresowania redaktora.

Zadzwoniłem do stolicy, do mieszkania Strumiłły, przedstawiłem się i porozmawiałem. Nie było wtedy wyszukiwarek internetowych, w co może trudno uwierzyć, i nie ukazywało się nawet polskie wydanie “Who is who”. Moje wiadomości o Strumille czerpałem zatem z wyrywkowych przekazów miejscowych. W rozmowie wypytywałem go o różne sprawy, w tym o II wojnę światową, bo takie padły sugestie w redakcji. Tekst ukazał się w numerze próbnym “Krajobrazów” pod tytułem “Kim jest Strumiłło?”. Podczas oceny numeru Leszek Sławiński, dziennikarz białostocki i kolega szkolny pana Andrzeja z młodości, z Lidy (dla niego Strumiłło to był Jędrek), złapał się za głowę. – Przecież ty z niego zrobiłeś jakiegoś kombatanta! – zawołał. Dlatego zadzwoniłem raz jeszcze do Warszawy, a Strumiłło cierpliwie odpowiadał na pytania nieopierzonego dziennikarza. Tekst w pierwszym numerze nie był jednak wcale taki kombatancki (gdy go czytam po latach), zaś redakcja dała lepsze zdjęcie, niż w wydaniu próbnym. Tak wyglądał mój najwcześniejszy kontakt z Andrzejem Strumiłłą.

Wkrótce poznaliśmy się osobiście. Już we wrześniu 1980 roku zostałem oddelegowany przez redakcję na prawie dwa tygodnie (dziś taki luksus jest nie do pomyślenia) na seminarium “Sztuka i środowisko”, który od 1977 roku organizowany był w dawnym klasztorze nad jeziorem Wigry. Komisarzem seminariów (wymyślonych jako plenery plastyczne) był właśnie Andrzej Strumiłło, wtedy chyba profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Przez lata trwania tej imprezy, a zakończyła żywot w 1994 r., przewinęła się przez klasztor wigierski czołówka polskiej sztuki, ekologii, ale i ekonomii oraz szeroko rozumianej kultury i polityki, zwłaszcza po 1980 r. Temat przewodni, który z czasem spowodował zmianę nazwy seminarium na “Kultura i środowisko”, był zawsze traktowany bardzo szeroko. Wygłaszano referaty, dyskutowano, przygotowywano wystawy i instalacje, jeżdżono po województwie suwalskim, zastanawiając się, jak człowiek powinien znaleźć się w środowisku, żeby go nie zniszczyć. Znakomici polscy planiści, konserwatorzy, wybitni uczeni podpowiadali miejscowym władzom, jak uchronić piękno klasycystycznej ulicy Kościuszki w Suwałkach, zostawiali swoje szkice do tego i innych tematów, wskazówki na piśmie i rysunki.

Strumiłło jako wybitna osobowość potrafił przyciągać na Spotkania Wigierskie równie wielkie znakomitości z kraju i z zagranicy. Ponieważ po latach wydaliśmy wspólnie książkę o tych seminariach pt. “Wigry. Kultura i środowisko. Spotkania 1977-1990” (Warszawa 1991) – wiem doskonale, kto przyjeżdżał. Mogę zatem powiedzieć, że Strumille zawdzięczam znajomości ważne i rzutujące potem na dalsze moje poczynania, na późniejsze etapy życia. Na przykład nad Wigrami Strumiłło poznał mnie z Romualdem Mieczkowskim, polskim poetą i dziennikarzem radiowym z Wilna. Pośrednio dzięki temu po latach powstała – ważna, jak mi się wydaje – książeczka, pierwsza o tym charakterze po II wojnie, pt. “Słownik polskich pisarzy współczesnych Wileńszczyzny” (Zielona Góra 1995). Nie mówiąc już o poznaniu w konsekwencji Wilna, tamtejszych Polaków, o częstych pobytach nad Wilią, czytaniu wierszy w celi Konrada.

W początku lat 80. Strumiłło wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a dokładniej do ONZ, gdzie dostał posadę “naczelnego plastyka” tej organizacji, mówiąc w uproszczeniu. Przez dwa lata mieszkał w Nowym Jorku, ale wiedział, że wróci na Suwalszczyznę. Nie chciał zostać na kolejne dwa lata w tej “industrialnej barbarii”, jak nazywał USA (choć proponowano mu podwyżkę i różne profity, żeby został na dłużej). Miał upatrzony dom, obejście Jakubowskich we wsi Maćkowa Ruda nad samą Czarną Hańczą. I tam zamieszkał po powrocie. Często odwiedzałem go – służbowo, ale i z potrzeby ducha. Wówczas długo trwały sympatyczne wieczory, gadało się o sztuce, o wielu lokalnych sprawach, ludziach, słuchało anegdot o polowaniach, czasem dyskutowało o polityce, bo blisko wszak było do granicy z Litwą, a czas dojrzewał do przełomu. Płynęły lata. Odwiedzaliśmy się, nawet gdy w 1986 r. przeniosłem się z Suwałk do Białegostoku, realizowaliśmy wspólne plany. Podobnie, gdy ze wschodu przeniosłem się z rodziną na zachód kraju. Może wtedy nawet te kontakty stały się intensywniejsze?

Gdzieś koło roku 2005 lub 2006 dostałem telefon z Oficyny Wydawniczej “Stopka” w Łomży z propozycją zredagowania pamiętników Strumiłły z lat 1978-2006. Przy czym, jak podkreślono, była to jego sugestia. Materiał, który otrzymałem do opracowania, był ogromny. Parę kilogramów maszynopisów – już przepisanych przez studentki – do tego ilustracje, dopiski, wycinki, kserokopie, odręczne uwagi. Praca redakcyjna zajęła mi ładnych parę lat. Lecz i tak z efektu finalnego nie jestem zadowolony. Ten materiał był za trudny do ogarnięcia przez jedną osobę. Zbyt wiele wyskoczyło problemów edytorskich, zbyt dużo subtelnych detali, często zapomnianych nawet przez autora! W kwestiach redakcyjnych zaś żałowałem, że nie udało się namówić pana Andrzeja na pewne uzupełnienia i końcowe dopiski możliwe jeszcze na etapie finalnej korekty. Znam go jednak parę dekad, wiem że jest trudnym i upartym “zawodnikiem”. I tak mogę czuć zadowolenie, iż skorzystał z jednej sugestii i dopisał – istotny dla czytelnika – wstęp o historii, o swojej rodzinie, korzeniach. W sumie powstało dzieło monumentalne. Takich pamiętników, w tej formie edytorskiej, nie było chyba dotąd w Polsce! Mimo wszystko – polecam. Tytuł dzieła “Factum est” (Łomża 2008). Duża księga formatu A4, skład w dwóch szpaltach, między nimi różnorakie ilustracje. Tego dopilnował sam profesor.

Stosunkowo niedługo potem miałem przyjemność promować inne wielkie dzieło A. Strumiłły pt. “Summa” (Suwałki 2011). Księga licząca ponad 500 stron, także dużego formatu, jest podsumowaniem pracy artystycznej tego wielkiego, renesansowego twórcy. Lecz już w dniu promocji, w Suwałkach w lipcu 2011 roku, pan Andrzej napomknął, że to właściwie jeszcze nie jest prawdziwa summa. I miał rację. Bo księga zawiera zaledwie fragmenty jego dorobku plastycznego z różnych epok. Wyimki. A gdzie dokumentacja licznych podróży, zwłaszcza po Azji, gdzie 10.000 zdjęć zrobionych na Manhattanie w okresie ONZ-towskim? Gdzie opowieść o domu, a właściwie posiadłości w Maćkowej Rudzie? Musi też być miejsce na konie, na polowania, na rozmaite albumy, na działalność wybitnego ilustratora książek… W tym miejscu (pauza na promocję) muszę sprzedać istotną dla mnie wiadomość, że od tomiku “To wszystko nic”, wydanego w 1990 roku w warszawskim MAW-ie, okładki wszystkich moich zbiorów wierszy były ilustrowane przez Andrzeja Strumiłłę. Gratis! To konieczne podkreślenie, gdyż na pewno nie byłoby mnie stać na opłacenie projektów tak wybitnego artysty.

Dwukrotnie udało mi się namówić artystę do przyjazdu do małego Wilkanowa, do Ogrodu sztuk i do Zielonej Góry (bo był dużo wcześniej, w maju 1978 r., z wystawą ilustracji na zaproszenie dyr. Chmielewskiego w Galerii Pro Libris). Wpierw 13 stycznia 1999 r. Strumiłło miał otwarcie wystawy w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Wieczorem gościł w naszym domu, była też Agata Buchalik-Drzyzga. Strumiłło zapisał w księdze domowej: “Zjedliśmy kolację. Były grzyby znad Piert. Potem poprosiłem o wysłuchanie nagrania moich wierszy. Sam ich słuchałem jak osoba druga. Chciałem, aby mój głos pozostawił ślad w tych starych murach i w pamięci Oli, od której otrzymałem Don Kichota atakującego wiatrak…”. Duża ekspozycja w muzeum trwała do 14 lutego. Znalazły się na niej prace pochodzące z cyklu „Psalmy”, “Apokalipsa” oraz “City” – instalacja inspirowana atmosferą Nowego Jorku. Natomiast prezentacja prac pana Andrzeja w Ogrodzie sztuk odbyła się pod koniec czerwca 1999 r. Przywiózł ze sobą różnorakie rysunki (na aukcję!) oraz plakaty, a wszystko to zawisło w ogrodzie. Do aukcji jednak nie doszło, gdyż “rozbestwieni” uczestnicy spotkania wykupili od ręki, co tylko było można, zanim uderzyłem przysłowiowym młotkiem. Wcześniej – późną jesienią 1996 r. – została zorganizowana wystawa ilustracji książkowych Strumiłły (bez jego udziału) w Muzeum Regionalnym w Świebodzinie; odbywała się od 4 listopada do 2 grudnia tegoż roku. Zdarzenie zostało powiązane z promocją mojego zbioru wierszy pt. “Konieczność i nietrwałość” (Zielona Góra 1995), wydrukowanego w pięknej serii Muzeum Ziemi Lubuskiej przez dyrektora Jana Muszyńskiego. Zasadą “serii muzealnej” był równoważny udział w zawartości tomiku plastyka i poety, obaj też zostawiali swe podpisy na czołówce obwoluty wykonanej z czerpanego papieru. Zaproponowałem wydawcy ilustracje prof. Strumiłły. Artysta oczywiście już wcześniej się na to zgodził i wykonał 10 świetnych rysunków tuszem. Prace stały się własnością Muzeum Ziemi Lubuskiej i właśnie z nimi w tle miałem 15 listopada 1996 r. spotkanie autorskie w świebodzińskim ratuszu.

Strumiłło, gdy rozmawialiśmy o przyszłości, o nowych pomysłach, planów miał zwykle na najbliższych 20 lat. Widywaliśmy się podczas każdej naszej wakacyjnej obecności na Suwalszczyźnie, w niektórych latach corocznie. To była wielka przyjemność pojechać na cały dzień do Maćkowej Rudy. Z tego – oprócz rozmów – rodziły się czasem ciekawe pomysły. Strumiłło zgodził się na przykład zilustrować kalendarz Lidki z aniołami i wziął udział w promocji, zaś w 2018 r. wspólnie z moją żoną miał wystawę rysunków łbów końskich w jednej z suwalskich galerii sztuki (ona oczywiście eksponowała anioły). Ostatni raz na żywo widziałem się z nim rok temu, w 2019 r. Dziwiłem się w duchu, gdy chodziliśmy po ogrodzie: ten przygarbiony mężczyzna to Strumiłło?! Ten sam, który w 1999 r. w Wilkanowie pokazywał Oli, jak się chodzi na szczudłach?! A tu przygarbiony, może zmęczony, schorowany. Choć wciąż nie poddający się. Nadal mówiący o pomysłach, pokazujący leżące na stołach materiały do kolejnych wydawnictw. Jednak gdy czytam jego ostatnie wiersze, wynika z nich coś innego niż z wypowiedzi: podsumowanie i systematyczne myśli o odejściu.

W czasie zarazy 2020 żona pojechała do Suwałk, do swojej mamy, i została tam uziemiona. Odwiedziła jednak, jak zawsze, Strumiłłę. Zostawiła mu prace do podpisu i prośbę o autograf na czerpanym papierze. Krótko potem dzwoni w moim domu telefon. – Strumiłło – słyszę. Porozmawialiśmy. – Wie pan, ścigam się z czasem, mam 93 lata, nie mam już żadnych rówieśników – stwierdził, dodając że jeszcze wiele spraw zostało mu do zrobienia. Właśnie wydał w Gdańsku album o świątyniach Azji, zaś w krakowskim wydawnictwie “Znak” piąty tom swoich wierszy opatrzony wstępem Andrzeja Franaszka (tego od Herberta i Miłosza). Stał się pan Andrzej tym sposobem uznanym poetą. Obok tego, iż jest hodowcą koni arabskich, fotografikiem, ekologiem, podróżnikiem, wydawcą, jednym z najbardziej uznanych polskich ilustratorów książek, ale przede wszystkim, generalnie, artystą plastykiem. Wszechstronnym zresztą, gdyż realizuje się zarówno w malarstwie, jak i grafice, w rysunku tuszem oraz w rzeźbie. Niczym Leonardo. Przez dziesiątki lat na święta, wielkanocne lub bożonarodzeniowe, regularnie przysyłał nam oryginalne życzenia. Drukowane własnym sposobem, odciskane na prasie, na dużej karcie dobrego papieru. Małe dziełka. Uzbierała się duża kolekcja, kolekcja aż z 40 lat!

Konieczny dopisek. Czas teraźniejszy jest już nieaktualny. Dziś, 9 kwietnia 2020 o godz. 5.00, Andrzej Strumiłło zmarł. Pomyślałem po kilku dniach, że zadzwonił do mnie, mając świadomość odchodzenia. To było jego pożegnanie, chociaż żadne patetyczne zdanie nie padło. Przeciwnie, zwyczajnie pogadaliśmy.

Wróciwszy z Suwalszczyzny pod koniec kwietnia 2020, żona przywiozła dużą tekę “Psalmów” tłumaczonych przez Cz. Miłosza, a ciekawie zilustrowanych przez pana Andrzeja. Na wewnętrznej okładce dedykacja: “Lidii i Eugeniuszowi Kurzawom z szacunkiem i przyjaźnią Andrzej Strumiłło, Maćkowa Ruda 20 III 2020”. Wzruszyłem się.

EUGENIUSZ KURZAWA


Fragmenty wspomnień z mającej się niebawem ukazać książki Eugeniusza Kurzawy “Spis treści. 66 postaci, które…”.