BILIŃSKA-STECYSZYN: Morderca o twarzy anioła

Fot. Pixabay.com

– Nazwisko i imię?

– Chce mnie pan wpisać na jakąś listę alfabetyczną?

– Nie rozumiem.

– Imię historycznie jest starsze i w języku polskim powinno występować przed nazwiskiem. Czyżby w szkole czytał pan wiersze Mickiewicza Adama?

– Pani wybaczy, taką kolejność mam w formularzu. Oczywiście, że Adama Mickiewicza. Zatem imię i nazwisko, i adres proszę.

– Zenobia Kwapiszewska. Słowackiego 11 B, mieszkanie 67. Juliusza Słowackiego, naturalnie.

– Naturalnie. Dzwoniła pani, że ma coś ważnego do przekazania. Słucham.

– Widziałam coś… Mam na myśli sprawę wczorajszych zajść u moich sąsiadów.

– Widziała pani? Jak to możliwe?

– Mam swoje sposoby. Nie są zbyt eleganckie, fakt. A także coś słyszałam. I nie mogę uwierzyć, żeby pan Artur był winny. Może to jakaś pomyłka? Taki kulturalny, grzeczny mężczyzna.

– Szanowna pani, to już wykaże śledztwo i sąd.

– “Szanowna pani”. Jak miło. Dziś młodzi zupełnie nie znają zasad dobrego wychowania.

– Dziękuję. Czy możemy wrócić do tematu?

– Naturalnie.

– Proszę powiedzieć, co pani wiadomo w tej sprawie. Jeśli to możliwe, po kolei.

– Naturalnie. Ja jestem bardzo uporządkowana. Pracowałam kiedyś w księgowości, wyobraża pan sobie, że mogłabym być chaotyczna?

– Pani Zenobio, proszę.

– Naturalnie, już mówię.

– Zatem?

– W najwyższym stopniu zaniepokoiło mnie zachowanie pana Artura. Wręcz trudno mi dopuścić myśl, że tak uprzejmy, elegancki mężczyzna, taki przy tym przystojny i miły w obejściu… że mógłby… Chyba że to nie był on. Może ma brata bliźniaka?

– Sprawdzamy różne tropy, ale to akurat wiemy na pewno. Pan Cierzyński jest jedynakiem.

– Coś takiego. Jeszcze miałam nadzieję… Pan mnie zupełnie odziera ze złudzeń.

– Czy moglibyśmy…

– Pana czas jest cenny, naturalnie. Już zaczynam. Pan Cierzyński ponoć wyjechał do Holandii, jakiś rok temu. Jego żona mi to powiedziała, gdy oddawała pieniądze, które pan Artur był mi winien. On podobno miał straszne długi, ale to już wiem od pani Jadziakowej spod szóstki. Jeśli można jej wierzyć, bo to straszna plotkara. Ta Jadziakowa mówiła też, że on jest hazardzistą. Może i prawda, bo ode mnie wiele razy pożyczał drobne sumy. Dziwiło mnie, że tacy zamożni ludzie, a on pożycza, ale nie jestem wścibska jak Jadziakowa, nie pytałam. Tym bardziej że zawsze oddawał, tylko tę ostatnią kwotę, największą zresztą, bo aż trzysta złotych, zwróciła mi jego żona.

– Sprawdzimy ten wątek. Moglibyśmy teraz wrócić do sprawy zasadniczej?

– Naturalnie. Po kolei. Najpierw słyszałam ich rozmowę. Państwa Cierzyńskich, naturalnie. Jakoś tak o dziewiątej, bo właśnie pozmywałam po śniadaniu. Rozmawiali nie przez telefon, a przez komputer, bo słyszałam też głos pana Artura. Wiem od wnuka, że to się nazywa czat. Z pewnością i pan zna te nowoczesne sposoby komunikacji, prawda?

– Tak, znam. Słyszała pani, o czym mówili?

– Śmieszne określenie, swoją drogą, ale to chyba od czatowania na rozmówcę. Nie sądzi pan?

– Możliwe. Proszę, wróćmy do tematu. Zatem?

– Niezbyt dokładnie słyszałam, lecz niektórych fragmentów jestem absolutnie pewna. On ją prosił o jeszcze jedną szansę. Brałam pod uwagę, aczkolwiek z trudem, taką ewentualność, że chce ratować ich małżeństwo. Bo ona, to znaczy pani Cierzyńska, miała już kogoś innego, odwiedzał ją pod nieobecność męża. Taki młody mężczyzna, chyba niewiele starszy od niej. Czasem ich widziałam przez okno, zupełnie się nie krępowali. Nie rozumiałam, jak ona może zdradzać tak dobrego, przystojnego męża, to nic, że starszego od niej, ale…

– Pani Zenobio, błagam.

– Naturalnie. Nie moją rzeczą jest oceniać bliźnich, jak najsłuszniej mi pan przerywa. Wracam do tej rozmowy. Chyba chodziło o jego długi, bo pani Magdalena wykrzyczała mu, że nie dostanie od niej już ani grosza, że to koniec. Aż dwa razy zawołała “koniec! koniec!”. Mój Boże, gdyby nie była dla niego tak okrutna… Przecież on, taki delikatny, subtelny mężczyzna, na pewno musiał stać się ofiarą jakichś oszustów! A wie pan, Jadziakowa mi kiedyś opowiadała, że pani Magdalena ma bardzo bogatych rodziców i spory majątek, a pan Cierzyński się ożenił dla pieniędzy, bo to gołodupiec był… Proszę wybaczyć, z zasady nie kalam ust nieprzyzwoitym słownictwem. Jadziakowej też nie wierzę, to plotkara.

– To też sprawdzimy. Co dalej z panią Cierzyńską?

– Naturalnie, już mówię. Słyszałam, że po jakimś kwadransie wyszła z domu, i potem widziałam ją przez okno. I proszę sobie wyobrazić, że dosłownie za godzinę, bo właśnie, jak zawsze między dziesiątą a jedenastą, wstawiłam zupę, zjawił się pan Cierzyński! Akurat wyjrzałam, by sprawdzić, czy pogoda jest odpowiednia na spacer. I zobaczyłam, jak pan Artur wysiada ze swojego auta.

– Powiedziała pani, że wyjechał do Holandii.

– Otóż to! Przecież w ciągu godziny nie mógłby wrócić nawet samolotem. Może on wcale w tej Holandii nie był? O, jeszcze coś. Jadziakowa mi kiedyś mówiła, że go niedawno widziała na mieście. Jeśli oczywiście wierzyć takiej sensatce. Może jednak wrócił wcześniej? Nie, niemożliwe, przecież wiedziałabym.

– Co było dalej?

– Dalej kiedy?

– Gdy wysiadł z samochodu.

– Słyszałam windę, potem widziałam przez wizjer… to jest nieeleganckie, wiem, jednak w dzisiejszych czasach, gdy tylu oszustów się kręci, trzeba być czujnym, pan rozumie.

– Rozumiem. Proszę mówić dalej.

– Otworzył mieszkanie. Miał z sobą wielką walizę, może jednak wrócił z podróży? A po kilku minutach wyszedł i znowu gdzieś pojechał. Tym razem wsiadał do auta z taką małą walizeczką. Już na korytarzu zwróciła moją uwagę, bo wnuczek ma podobną, nosi w niej taki mały komputer, laptop to się nazywa, zapewne wie pan.

– Jest pani pewna, że to był laptop?

– Nie wiem, co znajdowało się w środku, ale z zewnątrz tak właśnie wyglądało. Maciek, mój wnuk, on mnie często odwiedza, gdy jest tu na delegacji, też ma taki komputerek, mówiłam panu. Aczkolwiek ostatnio rzadziej go używa, twierdzi, że wszystko ma w smartfonie, swoją drogą, jaka znowu śmieszna nazwa. Na szczęście nie siedzi wciąż z nosem w tym smartfonie, jak obecnie młodzi, wystarczy zobaczyć, co się dzieje w tramwajach na przykład. Nawet na ławkach w parku! Ludzie już wcale ze sobą nie rozmawiają! Jakie to smutne, nie uważa pan?

– Uważam. Co było potem?

– Nie wiem, kiedy pani Cierzyńska wróciła do domu, po obiedzie wyszłam na spacer. Naturalnie dla zdrowia, codziennie spaceruję. Nie rozumiem, jak mogą ludzie, Jadziakowa na przykład, stale siedzieć przed telewizorem i oglądać te głupie seriale!

– A wieczorem? W nocy? Czy widziała pani lub słyszała coś jeszcze?

– Tak. Słusznie, że mnie pan dyscyplinuje. To już było późnym wieczorem. Spać poszłam dużo wcześniej niż zwykle, przeważnie idę do łóżka dopiero o północy. Starym ludziom niewiele trzeba snu…

– O której godzinie zatem? To ważne.

– Zasnęłam o dwudziestej drugiej, a po pół godzinie, tak, bo spojrzałam na zegar, obudził mnie hałas za ścianą. Moja sypialnia sąsiaduje przez ścianę z mieszkaniem państwa Cierzyńskich. Rozbudzona, nie rozumiałam od razu, co się dzieje. Chyba obudził mnie krzyk pani Magdy, lecz nie mogę przysiąc. Za to na pewno usłyszałam taki głuchy dźwięk, jakby coś dużego upadło na podłogę. Pomyślałam, że może ktoś potrącił fotel i on się przewrócił na dywan. Nasłuchiwałam, ale już wszystko się uspokoiło. Aż miałam wrażenie, że może tylko mi się przyśniło. Jednak nie.

– To znaczy?

– Ze zdenerwowania nie mogłam usnąć. Poszłam sobie zaparzyć melisy. Usłyszałam wtedy skrzypnięcie drzwi sąsiadów. I zobaczyłam przez wizjer… Pan Cierzyński wyszedł z mieszkania znowu z tą walizą. Wydawał mi się wzburzony i chyba to nie było tylko złudzenie, naturalnie. Walizę dźwigał w rękach, nie wiem czemu, i jakoś tak dziwnie się poruszał, na palcach… Jakby się bał, że ktoś go może usłyszeć. Proszę mi wierzyć, mimo swoich lat mam bystre oko. Jeszcze czasem, gdy jest dobre dzienne światło, potrafię czytać bez okularów. Da pan wiarę?

– Dam. Wróćmy, proszę, do pani relacji.

– Bardzo pan miły i grzeczny. Dziś młodzi… Przepraszam, panu się zapewne śpieszy. Naturalnie. Myślałam, że pan Artur kieruje swe kroki do windy, ale minął ją i zniknął za zakrętem korytarza. Tam jest przejście do sąsiedniej klatki, więc sądziłam, że mamy awarię windy. To się u nas dość często zdarza. Niestety w dzisiejszych czasach nie ma rzeczy trwałych, zgodzi się pan ze mną?

– W zupełności. Co było potem?

– Potem światło zgasło, to taka dwuminutówka, wie pan. Nasza winda jednak działała, bo po chwili usłyszałam ją jadącą w górę. Więc jeszcze zostałam przy drzwiach. Ale to ktoś wysiadł na wcześniejszym piętrze. Dziwne, dlaczego pan Cierzyński z niej nie skorzystał, prawda? To mi się wydało podejrzane. I w ogóle wszystkie te zdarzenia… Jak w jakiejś powieści sensacyjnej. Potem przez dłuższą chwilę nie działo się nic i już chciałam odejść, gdy światło znów się zapaliło. Za moment pan Artur wyszedł zza zakrętu korytarza. Już spokojniejszy, ale nie mogłam zrozumieć, co on tak chodzi z tą walizką w tę i we w tę. Może chciał, żebym go w tym momencie zauważyła?

– Jak to chciał?

– Może się domyślił, że ja… no, że patrzę… Może jakiś szmer usłyszał, bo choć wstrzymywałam oddech, w pewnej chwili musiałam odchrząknąć. Jakby specjalnie zwolnił, przechodząc koło moich drzwi, i ta walizka, taka na kółkach, wie pan, mocno zaturkotała. I potem otwierał swoje drzwi znacznie głośniej niż zwykle, nawet zaczął pogwizdywać przy tym. Słyszałam wyraźnie. Słuch też mam doskonały. Jak na moje lata, naturalnie.

– Proszę kontynuować, zapewne to jeszcze nie koniec.

– Już prawie. Wchodząc do mieszkania, zawołał “Kochanie, już jestem”.

– Coś jeszcze pani usłyszała?

– Już nic. Bo właśnie zadzwonił mój telefon. Chciałam nawet odrzucić połączenie, lecz zobaczyłam, że to wnuk. Przepraszał, że mnie niepokoi po nocy. Dzwonił z lotniska, wrócił z delegacji, a pociąg miał mieć dopiero rano. Naturalnie kazałam mu wziąć taksówkę i przyjeżdżać jak najszybciej, bo tu się dzieją jakieś dziwne rzeczy i zaczynam się bać. Zażartował, że za dużo kryminałów się naczytałam. Naturalnie lubię czytać, kryminały również. Uważam, że człowiek, który nie lubi książek, jest ubogi. Zgodzi się pan ze mną?

– Zgodzę. Więc niczego więcej stamtąd, mam na myśli mieszkanie Cierzyńskich, już pani nie słyszała.

– Przez jakiś czas już nic. Nawet się dziwiłam, że nie słyszę pani Magdy, przecież skoro ją zawołał… Zresztą poszłam do kuchni, żeby przygotować kolację dla wnuka. Dopiero po kilkunastu minutach usłyszałam, że pan Cierzyński chyba gdzieś dzwoni, ale z kuchni nie słyszałam, co mówi, a gdy przeszłam do sypialni, żeby… No, wie pan. Proszę się nie dziwić, coraz bardziej już byłam zdenerwowana i dlatego. Lepiej być czujnym, prawda? Panu naturalnie takie sprawy z racji profesji nie są obce, mam nadzieję, że zrozumie pan obawy bezbronnej, samotnej kobiety. Wprawdzie panu Arturowi nic bym nie miała do zarzucenia i wcześniej nigdy nawet nie śmiałabym podejrzewać go o niecne zamiary, ale… Takie dziś straszne czasy, lepiej na zimne dmuchać. Czyż nie?

– W pełni panią rozumiem. Ale wróćmy do sprawy.

– Naturalnie. Nie jestem pewna, lecz chyba pan Artur dzwonił na policję. Tyle że potem znowu była u sąsiadów zupełna cisza, no i akurat przyjechał Maciek. Nawet mu nie relacjonowałam tych wszystkich zdarzeń, taki był zmęczony, szybko się położył. Ja zaś wypiłam swoją herbatkę i jeszcze tabletkę nasenną wzięłam, bo inaczej do rana nie zmrużyłabym oka. Spałam jak kamień, nawet nie słyszałam, jak Maciek rankiem wyszedł. A potem mi Jadziakowa powiedziała, że pani Cierzyńska nie żyje! Rano u sąsiadów panowała zupełna cisza, sądziłam, że jeszcze śpią, a tu taka straszna wiadomość! Gdy wyszłam z windy, bo się wybrałam po zakupy, Jadziakowa już czatowała na mnie przed blokiem. Chciałam ją wyminąć, ale mnie zawołała… I mi powiedziała o tej biednej pani Magdalenie! Że policja była, że morderstwo… Tuż za moją ścianą, pan sobie wyobraża? Czy to jest prawda? Nie mogę wprost uwierzyć. Kto mógł zrobić coś tak strasznego? Przecież chyba nie pan Cierzyński? Choć jego dziwne zachowanie…

– To prawda, pani sąsiadka nie żyje. Więcej, daruje pani, nie mogę zdradzić.

– Rozumiem. Mój Boże, co za świat. Pan wybaczy, wciąż jestem w szoku. Jeśli ma pan jeszcze jakieś pytania, naturalnie chętnie odpowiem.

– Dziękuję, na razie nie.

– Czy pomogłam panu?

– Oczywiście. Wybieraliśmy się do pani z wizytą, a więc tym bardziej doceniam pani obywatelską postawę. Dostarczyła nam pani ważnych informacji. Liczę, że swoje zeznania, bardzo cenne dla śledztwa, zechce pani powtórzyć w sądzie.

– Jako świadek? Naturalnie, że powtórzę. Choć nigdy nie byłam w sądzie. Co innego Jadziakowa, ona już ze trzy razy.

– Bardzo dziękuję. O terminie rozprawy powiadomimy. Pozwoli pani, że ją pożegnam.

– Do widzenia. Niech mi tylko pan powie raz jeszcze, pan Cierzyński naprawdę nie ma brata bliźniaka?

– Naprawdę.

– Mój Boże, jak to się człowiek czasem pomyli. A myślałam, że znam się na ludziach. Że mój sąsiad to chodzący ideał. Taki miły, ładny pan… A może on chociaż z zazdrości zabił? W afekcie? Może działał w obronie własnej? I ślady chciał pozacierać? Jak w tych słynnych filmach kryminalnych, z pewnością pan oglądał, panie komisarzu, na przykład…

– Pani Zenobio, litości!

– Nie może pan przynajmniej tyle zdradzić? Błagam. Pragnęłabym zachować dobrą pamięć o panu Arturze, zabójstwo z zazdrości jest takie romantyczne! Ponadto… Ale trochę się krępuję wyznać to panu.

– Cóż takiego?

– Pan Artur czasem tak na mnie spoglądał, gdy się mijaliśmy, uśmiechał się, niekiedy wzdychał… Wie pan, ta jego żona taka młoda, w dodatku niewierna, może mu się marzył związek z kimś stateczniejszym? W końcu to prawie mój rówieśnik.

– Czyli związek z panią?

– Jakiż pan obcesowy! Ja jedynie snuję nieśmiałe przypuszczenia. Bo jeśli okazałoby się, że to z uwagi na mnie zabił żonę…

– Pani wybaczy – naprawdę musimy już zakończyć rozmowę.

– Ależ widzę, że i panu taka wersja przyszła do głowy. Jest wielce prawdopodobna, nie uważa pan? I jedynie dla dobra śledztwa musi pan milczeć… Rozumiem. Swoją drogą, jakaż to interesująca historia. Doskonały temat na opowiadanie! Mogłoby być zatytułowane: “Morderca o twarzy anioła”. Podoba się panu taki tytuł?

 

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN