SKOWROŃSKI: Najbardziej lubię wschody i zachody słońca

Fot. Pixabay.com

Dla A.G.

Już dawno nie było tak pięknej wiosny! Niebo, kolejny już dzień nieprzysłonięte żadną chmurą, kiedyś ześle na nas suszę, ale na razie pozwala cieszyć się ciepłym ruchem powietrza ślamazarnie opływającym kontur twarzy, przesyconym tym jedynym w swoim rodzaju zapachem, przez mózg identyfikowanym natychmiast jako pełnia kwietnia. Spod wpółprzymkniętych powiek widzę jakiś ruch w wysokiej trawie. To może być pies, kot, ale równie dobrze duży bażant. Jakbym go widział: Pół metra długi. Dziób ostro zakończony. Powierzchnia czaszki pofałdowana. Oczodoły duże. Policzki czerwone. Być może wystarczyłoby szerzej otworzyć oczy i wszystko stałoby się oczywiste, ale nie – w hołdzie dla zapachu kwietnia pozwolę sobie trwać w tym niedopowiedzeniu, że to bażant. Albo kot. Albo pies. Albo inne coś, cokolwiek. Zaciągam się aromatem kwitnących porzeczek i jest mi to bardziej obojętne niż przed chwilą. Albo wszystko inne staje się ciut bardziej ważne, doszczętnie przykrywając dylemat “kot/pies/bażant”.

Pozimowa, żółta trawa czeka, aż spłonie, lub aż ktoś ją skosi. W tym cudownym bezruchu nie zanosi się ani na jedno, ani na drugie. I bardzo dobrze, nawet ta badylasta sepia w pejzażu jest idealna, niczym zapowiedź rychłej, soczystej zieleni. Coś nagle poderwało się z kępy naprzeciwko mnie i odleciało z głośnym furkotem. Czyli jednak bażant.

***

– Okej, dziś to rozumiem, ale co jeśli pogoda się zepsuje?

– Bez znaczenia. Mówił, że tak woli, że tak jest najlepiej. – Maria opiera podbródek na pulchnej pięści, drugą ręką leniwie mieszając kawę w porcelanowej filiżance. – Najchętniej w ogóle nie opuszczałby tarasu.

– Mówił…? – Bożena przełyka kęs lekko już zleżałej babki drożdżowej. “Za sucha”, myśli i resztę ciastka polewa stygnącą kawą.

– Tak. Cyber-okiem powiedział. To znaczy napisał. Tylko jakby to wyglądało, gdyby go nie zabrać na noc? Albo na deszcz? Już by mi jego żona pokazała, gdzie raki zimują! Skoro wynajęła prawnika, żeby udowodnić, że nie jest świadomy tego, co się z nim dzieje, to jakby tylko się dowiedziała, że zostawiłam go w nocy na dworze, wyskoczyłaby z żądaniem zadośćuczynienia za znęcanie się nad chorym mężem…

– Ale zgodziła się, żeby u ciebie przebywał, więc chyba…

– Żadne chyba. Wiesz, że zanim to się stało, Adam nosił się z zamiarem rozwodu? Mieszkał tu przez miesiąc, ale nie zdążył złożyć papierów. Żona zgodziła się niedawno, aby tu został na czas remontu mieszkania. Poza tym i tak wie, że gdy umrę, to wszystko odziedziczy Adam, jako mój jedyny syn. Czyli ona.

Bożena spogląda ze smutkiem na taras, na wózek inwalidzki i zgarbioną, chudą sylwetkę. A przecież pamięta dobrze Adama jako dobrodusznego olbrzyma zarażającego towarzystwo swoim tubalnym śmiechem!… przynajmniej do ostatniej zimy, gdy wylew krwi do mózgu zmienił go w tę garstkę nieszczęścia na wózku.

– Ale to cyber-oko… nie mógłby powiedzieć… napisać, że chce tutaj być? Że nie chce być z nią?

– Mógłby, ale cyber-oko to urządzenie eksperymentalne, nie posiada żadnego atestu, więc sąd nie uznał jego słów za dowód. Oko to jedyna część jego ciała, która nie uległa paraliżowi. Cyber-oko wyświetla alfabet i odczytuje literę, na którą patrzy Adam. Przed sądem potrafił się przedstawić, wskazać datę urodzin, powiedzieć, że boi się Renaty i chce mieszkać ze mną, ale producent nie ma papierka, że cyber-oko może być urządzeniem o zastosowaniu medycznym. Czyli równie dobrze Adam mógł patrzeć w pustkę… Wiesz, że listonosz przyniósł dziś zestawy do głosowania w wyborach? Dla mnie i dla Adama. Tylko że sąd na wniosek żony wydał postanowienie o ubezwłasnowolnieniu go. Złożyłam zażalenie, ale nie wiem, czy sąd zdąży je rozpatrzy do przyszłej niedzieli. A jeśli nie zdąży, to co? Będzie zdolny do postrzegania i oceny rzeczywistości, czy nie? – Pomarszczona twarz tężeje na moment w dziwnym grymasie, Maria z najwyższym trudem powstrzymuje szloch.

***

Siedzę i całym sobą chłonę. Siedzę i całym sobą oddaję. Gdybym był ptakiem, to byłbym czaplą na moment przed świtem. Gdyby ktoś mnie wrzucił do oceanu, to po tysiącu lat zakwitłbym mrowiem gąbek i ukwiałów. Siedzę i całego obmywa mnie stojące powietrze.

Najbardziej lubię wschody i zachody słońca, bo półprzymknięte powieki najlepiej przepuszczają silnie skontrastowane barwy. Ale zachmurzenia też są okej. I wszystko inne jest okej. Tu, po tej stronie oka.

 

ŁUKASZ SKOWROŃSKI