HEBEL: W Warszawie `39

Fot. Kadr z filmu “Warszawa we wrześniu 1939. Materiały archiwalne Filmoteki Narodowej”.

Nie ukrywam, że gdy widzę na archiwalnych filmach pancernik Schleswig-Holstein, który ostrzeliwuje polską placówkę wojskową na Westerplatte, od razu przechodzą mnie dreszcze. Zastanawiam się również nad niedosłownym znaczeniem tego wydarzenia. Dochodzę do wniosku, że był to symboliczny koniec idealizowanego przez niektórych międzywojnia.

Czasami próbuję wyobrazić sobie, jakie uczucia zawładnęłyby mną, gdybym żył w tamtych czasach i w słoneczną wrześniową sobotę siedział na Placu Zamkowym w Warszawie. Widzę siebie patrzącego zakochanym wzrokiem w oczy ślicznej panny z dobrego domu. Nagle nadlatują hitlerowskie bombowce. Zaczynają zrzucać tony świszczących bomb. Ludzie wpadają w panikę. Już pali się Zamek Królewski. Z radia włączonego w knajpie słychać przemówienie prezydenta Starzyńskiego, który wzywa do heroicznej obrony mojego ukochanego miasta.

‒ Karolino, musimy uciekać! – krzyczę do panny, z którą umówiłem się w kawiarni na lody malinowe.

‒ Ale gdzie…? – pyta zdezorientowana dziewczyna.

Mogę sobie wyobrazić, że właśnie piliśmy wiśniówkę i moje usta czule zbliżały się do jej ślicznych ust. Z oczu dziewczyny wyczytałem wiele. Na pewno nie byłem jej obojętny. Czułem złość, że właśnie w takim momencie nadleciały hitlerowskie bombowce, które zniszczyły nie tylko płonący Zamek Królewski. Gdybym tylko mógł, na pewno zdzieliłbym Hitlera prosto w pysk za to, że w tak brutalny sposób odebrał mi szansę na zbudowanie wyjątkowo pięknej relacji. Poza bombardowanym i palącym się światem zewnętrznym, walił się w gruzy również mój wewnętrzny świat. Nie mogłem mieć nadziei, że jeszcze kiedyś spotkamy się z Karoliną w tej samej kawiarni i, słuchając piosenek Fogga, będziemy czule patrzyli sobie w oczy.

Gdy wybuchła kolejna bomba, przytuliłem dziewczynę do siebie. Czułem, że drżała. Po wybuchu zapach kurzu zmieszał się z zapachem jej delikatnych perfum La Rochelle. Ta ledwie wyczuwalna kwiatowa nuta sprawiła, że odzyskałem nadzieję. Może nie wszystko skończone…

Bardzo chciałem uwierzyć w to, że w słoneczną sobotę jeszcze nie jeden raz wybiorę się na spacer do Łazienek z dziewczyną. Będziemy dyskutowali o literaturze, życiu i miłości.

‒W takich sytuacjach ekstremalnych – odezwała się przelęknięta zrzucanymi na Warszawę bombami – tak naprawdę poznajemy wartość drugiego człowieka – spojrzała na mnie bojaźliwym wzrokiem, w którym zauważyłem również iskierkę sympatii.

‒ Dziękuję, że ze mną jesteś… – dodała po chwili.

‒ A gdzie miałbym być, Karolino? – zapytałem ją z uśmiechem.

‒ Przecież to takie oczywiste! – nie mogłem się powstrzymać i ze wzruszenia łza spłynęła po moim policzku.

Siedzieliśmy w knajpie przy Placu Zamkowym. W zasięgu mojego wzroku znajdował się przy Podwalu lokal knajpy Prohibicja. Po wybuchu bomby kawiarnia w mgnieniu oka zamieniła się w kupę gruzu.

Podczas bombardowania przytuliliśmy się mocno do siebie. Nie jestem pewien, ale chyba pocałowałem ją wtedy. W radiu usłyszeliśmy głos prezydenta Starzyńskiego: „Nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś Warszawa broniąca honoru Polski jest u szczytu swej wielkości i sławy”.

My jednak byliśmy zupełnie bezbronni i bezradni. Nie wiedzieliśmy, jak możemy skutecznie obronić nasze ukochane miasto przed barbarzyńskim najazdem nazistowskiej armii Hitlera. Patrzyłem w jej niebieskie oczy. Wiedziałem, że nasza siła tkwiła w tym, iż byliśmy zatopieni w sobie. Posiadaliśmy wielki dar ‒ miłość. Nasi wrogowie byli zaś pozbawieni tego uczucia.

‒ Karolino, dobrze, że jesteś… – powiedziałem do niej.

‒ Ty też – wyszeptała. – Bądź, tylko… Bądź… Obiecaj mi to – poprosiła.

‒ Obiecuję, ale… mam nadzieję, że z wzajemnością – wpatrywałem się w jej oczy. Nie dostrzegłem w nich fałszu.

‒ Inaczej być nie może – od razu odpowiedziała.

Wtedy zrozumiałem, że wojna może też łączyć. Choć zdecydowanie częściej mówi się o tym, że w brutalny sposób odbiera człowiekowi wszystko, co w życiu najpiękniejsze.

JAROSŁAW HEBEL