HEBEL: “Król” w Teatrze Polskim

Plakat reklamujący spektakl “Król”. Teatr Polski w Warszawie.

Z wielką przyjemnością ponownie (jeszcze przed pandemią) wybrałem się na “Króla” do Teatru Polskiego w Warszawie. Pierwszy raz obejrzałem sztukę zrealizowaną na podstawie głośnej powieści Szczepana Twardocha prawie dwa lata temu w towarzystwie mojej znajomej pisarki. Ten świetnie zrobiony i zagrany spektakl wręcz porwał mnie i zachwycił.

Rzecz dzieje się w międzywojennej Warszawie, w której główny bohater Jakub Szapiro (Adam Cywka) boksuje, zabija, kocha i pije… Jest prawą ręką gangstera Kuma Kaplicy, dla którego pierwowzorem stał się Tata Tasiemka. Widzimy Warszawę, w której ma miejsce walka o wpływy toczona przez socjalistyczną bandyterkę i hajlujących “polskich faszystów”, noszących ONR-owskie emblematy. Często dochodzi do fizycznych starć PPS-owskich bojówek z falangistami od Bola Piaseckiego, ale nie jest to sztuka o polityce; ta stanowi jedynie tło. Jej bohaterami są ludzie z krwi i kości, odczuwający strach, ból, nienawidzący, marzący, kochający i często mający na „coś” nadzieję, jak wiele milionów innych na całym świecie.

Akcja tego spektaklu toczy się w knajpach, spelunach, burdelach… ale także w Berezie Kartuskiej. Przywołuje się Kercelak czy Plac Grzybowski. Przewijają się warszawskie ulice: Hoża, Nalewki, Krakowskie Przedmieście, Chmielna czy Piusa IX (obecnie Piękna). Można by nawet wybrać się na spacer śladami bohaterów “Króla”, chociaż teatr operuje skrótowością i wielką niedosłownością, więc nie jest w stanie namacalnie przywołać i realnie zobrazować wszystkich miejsc, w których rozgrywa się akcja powieści Twardocha.

Czy istnieje jakaś analogia czasów, w których pisarz osadził swoich bohaterów, do współczesnej Warszawy? Raczej bym z tym nie przesadzał i nie upatrywałbym jej w tzw. “zgniliźnie moralnej” i tęsknotach za rządami “silnej ręki”. Jest to bowiem zbyt wielkie uproszczenie. Podobnie jak to, że i wtedy istnieli gangsterzy, próbujący wpływać na świat polityki, jak i w bardziej nam współczesnych czasach nie byliśmy wolni np. od mającej potężne wpływy mafii pruszkowskiej. Od wieków również istniały speluny czy domy publiczne, które znajdowały się w orbicie wpływów przestępczego półświatka.

W “Królu” mamy też świetną scenografię w postaci obrotowej sceny, na której zbudowano front kamienicy z otwieraną bramą i parkującymi przed nią starymi samochodami. Z drugiej strony widzimy zaś ring bokserski, który w zależności od potrzeby zamienia się w obóz w Berezie Kartuskiej. Nawet podoba mi się muzyka wykorzystana w tym spektaklu, chociaż nieco za mało jest dźwięków z epoki. Sztuka zaczyna się jednak piosenką z serialu o angielskich gangsterach “Red Right Hand”, a kończy przy słyszanych jeszcze przez kilka minut po opadnięciu kurtyny przeraźliwych dźwiękach hitlerowskiego nalotu na Warszawę z września 1939 r. To robi wrażenie!

W tym spektaklu miłość splata się niekiedy z okrucieństwem i siłą, co daje coraz większy rozpęd naszym bohaterom. Prowadzi ich też do nieuniknionej katastrofy, która została wpisana w los każdego z nich. Aktorzy dają z siebie wszystko. Szapiro porusza się nawet z typowym dla warszawskich urków kołysaniem w biodrach, a Kum Kaplica tak wywija w tangu, że widz ma wrażenie jakby został przeniesiony do Warszawy okresu międzywojennego. Nie może więc dziwić, że publiczność nagrodziła aktorów długimi brawami na stojąco.

JAROSŁAW HEBEL


Teatr Polski w Warszawie, Szczepan Twardoch, “Król”, reż. Monika Strzępka (3 godz. i 10 min. w tym jedna przerwa).