MARCINIAK: Wzgórze białych brzóz

Fot. Pixabay.com

Wstęp

Profesor z Profesorem wyszli na spacer. W dolinie widać było błękitną wodę rzeki, która za zakolem wpadała na wodospad i, bałwaniąc się biało, spadała w dół. Profesor poprawił okulary i powiedział:

– Fale w nurcie łamią się tak miękko, jak wąż nocą na krawędzi studzienki w przykościelnym ogrodzie.

Profesor był prawdopodobnie podobnego zdania, bo przytaknął koledze.

Za zakrętem drogi stały na poboczu dwie dziewczyny. Jedna miała blond włosy, a druga czarną perukę. Obie były w krótkich spódniczkach i miały mocno uszminkowane usta.

Profesor mrugnął porozumiewawczo do Profesora i podeszli bliżej stojących. Zagadał ten od węża na krawędzi studzienki.

– Panie są kobietami lekkich obyczajów?

Blondyna popatrzyła na nich i wyjęła papierosa z ust.

– Tak, ale koleżanka pracuje tylko na pół etatu, bo niedawno wyszła za mąż.

Ta druga przytaknęła głową.

Zza zakrętu wyjechał samochód osobowy. Profesor z Profesorem przeszli przez przydrożny rów i pobiegli truchtem w głąb lasu.

Akcja

Profesor z Profesorem postanowili zapoznać się z Blondyną. A po akceptacji z jej strony spędzić z nią wieczór. I ewentualnie podzielić się nią horyzontalnie. Tak, żeby jeden zajmował się górą, a drugi mógł szukać rozkoszy w dolnych partiach ciała.

Słońce na horyzoncie układało się do snu. Połowę głowy zsunęło poniżej wierzchołków drzew lasu w oddali i tylko połową upiększało niebo zorzami. Obie dziewczyny stały na stanowiskach pracy organicznej, wyższej użyteczności publicznej. Profesor z Profesorem podeszli bliżej. Ten dotychczas milczący zaczął przedstawiać istotę rzeczy:

– Ja interesuję się zagadnieniami z zakresu nauk filozoficznych i historią religii muzułmańskich, gdzie oddawanie własnego ciała za pieniądze prawie nie występuje, a przez lata interesowały mnie również podziały w religii rzymskokatolickiej, gdzie sprawa ma się tak, jak się ma, czyli pojawia się domniemanie jej istnienia w tych czy innych odłamach.

Czarna przytaknęła głową.

– Koptowie do dziś nie posługują się pismami drukowanymi, tylko czytają nadal to, co jest napisane odręcznie, często w czasach przed narodzeniem Chrystusa.

Urwał, bo na poboczu przystanął samochód i Czarna wsiadła do środka. Ruszyli, ujechali kilkanaście metrów i skręcili w las.

– Urzekała mnie zawsze Armenia i ryty odprawianych tam mszy, które trwają z reguły trzy godziny i wszystko się śpiewa, że nie ma tam w ogóle słowa mówionego – kontynuował Profesor.

Blondyna przytaknęła głową i odgasiła papierosa o podeszwę buta. Podjechał ciężarowy samochód i dziewczyna zgrabnie wdrapała się do wysoko zawieszonej kabiny.

Wyglądało na to, że Czarna miała w lesie Opiekuna albo Pomocnika w interesach, bo samochód szybko wyjechał z lasu, a kierowca miał mocno zakrwawiony nos.

Słońce rozpoczęło drzemkę i pastelowe zorze, rozciągnięte długim pasmem na skrawku nieba, szybko ciemniały. Czuć też było nadchodzący chłód wieczoru. Po chwili w szczelinie między odchodzącym dniem a zbliżającą się nocą widniał jedynie nikły cień pogasłych barw. Cichł też śpiew ptaków.

Drugi Profesor najwyraźniej miał coś wspólnego z kulturą Skandynawii, bo powiedział:

– W językach skandynawskich odróżnia się działania człowieka od innych dokonań, mówi się, że człowiek sjunger, czyli śpiewa, a ptak kvittrar, czyli też śpiewa, że ekonomia bromsar in, to znaczy hamuje, ale człowiek bromsar upp, co znaczy, że biegnący drastycznie zwalnia.

Profesor popatrzył na Profesora i po chwili kontemplacji przytaknął mu głową.

Opiekun czy Pomocnik wyszedł z lasu i podszedł cicho pod kabinę ciężarówki. W zawodzie musiał być długo, bo imponował wprawą. Przytknął ucho do drzwi i zamarł na chwilę w bezruchu. Po chwili przytaknął głową sam do siebie, cicho przeskoczył przydrożny rów i zniknął pomiędzy sosnami.

Profesor zerknął na Profesora i odezwał się dyskretnie:

– Motywacją dla nich jest najczęściej brak nadziei i nie tylko tej, co winna być przed nami, ale i nadziei w dniach, które już minęły.

Ten drugi widocznie był podobnego zdania, bo przytaknął głową. Po chwili obaj przeszli na drugą stronę jezdni i ruszyli w stronę wsi.

Akcja druga

Profesor z Profesorem podeszli do dziewczyn. One uśmiechnęły się i odgasiły papierosy. Profesor odszedł z Czarną na stronę i zaczął cicho coś mówić. Ona nie była kłopotliwym partnerem negocjacyjnym, bo przytaknęła głową i wskazała wzrokiem świerkowy zagajnik. Profesor wyjął portmonetkę, odliczył to, co miał odliczyć i wręczył dziewczynie to, co miał wręczyć. Ona wskazała ręką wydeptaną w trawie ścieżkę i oboje zniknęli między drzewami.

Opiekun czy Pomocnik musiał załatwiać sprawy szybko, bo Profesor niezwłocznie wyszedł z lasu. Szedł krokiem chwiejnym, niepewnym i przy twarzy trzymał garstkę trawy. Nisko zawieszone słońce kłuło w oczy, więc nie było dobrze widać, czy Profesor nabawił się nagle kataru czy trzymał trawę przy twarzy, bo akurat nie miał nic innego do roboty. Czekający na poboczu Profesor podszedł do Profesora, syknął przez zaciśnięte zęby i obaj zaczęli odchodzić poboczem drogi.

Akcja trzecia

Z Czarną nic nie było do końca pewne. Mówiła:

– Mąż nie dba dobrze o dom, ma niechętny stosunek do pracy, więc muszę pracować troszkę więcej niż na połowę etatu.

Wyglądało na to, że Czarna nie do końca opisywała rzeczywistość tak, jak powinna, bo dziewczyna przebywała w miejscu pracy dużo dłużej niż oficjalnie twierdziła.

Profesor podszedł do niej i ona od razu zrozumiała jego zamiary. Wzięła go pod rękę, podprowadziła na skraj lasu i on jej zapłacił. Opiekun czy Pomocnik wymierzył mu szybki cios w twarz i było praktycznie po wszystkim.

Profesor podszedł do Profesora, ten drugi pokręcił głową z dezaprobatą i obaj zaczęli iść w stronę przystanku autobusowego. Słońce zmagało się z mrokiem, walczyło i walczyło, bo wisiało i wisiało nad horyzontem, mimo że zgodnie z prognozą pogody powinno już zajść kilka minut temu.

Profesor z Profesorem siedli na ławce. Profesor odsunął od twarzy róg chusteczki, splunął śliną wymieszaną z krwią i zaczął cicho:

– Ormianie zgodzili się podporządkować zwierzchnikowi religijnemu w Konstantynopolu, bo byli słabsi militarnie, żeby jednak to podporządkowanie nie było zbyt upokarzające, to utrzymywali przewagę ekonomiczną nad Turkami, gdyż mieli smykałki do handlu, ale w odpowiedzi Turcy urządzili im kilka pogromów, bo mieli duże zdolności w tym kierunku i wtedy dopuszczano się przemocy wobec kobiet na dosyć szeroką skalę.

Urwał, bo podszedł do nich Wichrzyciel. Miał zwichrzoną fryzurę i zwichrzoną brodę. Przysiadł z brzegu i włączył się do rozmowy.

– Ojciec studiował medycynę w Kijowie, bo tam rosyjscy oficerowie grali w karty na duże sumy, co on lubił, ale wybuchła Pierwsza Wojna Światowa i przerwał naukę, gdyż dostał wezwanie na front. Po wojnie pracował jako dentysta, ale leczył głównie zęby trzonowe, bo to często z tyłu i tak nie widać.

Zaśmiał się nieśmiało, ukazując dwa czy trzy zęby z przodu, po czym ciągnął dalej:

– Przepisywał nam nieraz lekarstwa, których nie kazał zażywać, ale jak matka patrzyła na opakowania stojące na półce, to od razu było z nią lepiej… Rano była prawie w agonii, gdyż światło w sypialni było zgaszone i nie widziała pudełek, a po południu, jak zobaczyła medykamenty, to wstawała i zaczynała zmywać podłogę na mokro, żeby było czysto, gdy sąsiedzi zaczną przychodzić pożegnać się z nią.

Znów zaśmiał się i dodał:

– Religie katolickie na Bliskim Wschodzie podporządkowały się dobrowolnie Watykanowi i papieże w zamian dobrowolnie zapewniali im całkowitą niezależność, tak że podporządkowani patriarchowie jak mieli, to i nadal mają władzę absolutną nad swoimi diecezjami.

Z daleka nadjeżdżał samochód na sygnale. Wibrujące dźwięki przybliżały się szybko. Po chwili osiągnęły apogeum, a gdy pogotowie ratunkowe ich minęło, syrena zaczęła prędko cichnąć.

Wichrzyciel podrapał się po swojej długiej, siwej brodzie.

– Naukowiec w ogóle nie szanuje mojego starczego wieku, mimo iż jestem od niego młodszy tylko o kilka lat… Jak zasnę twardym snem, to zdejmuje ze mnie spodnie i ja rano budzę się zziębnięty, a on jest spocony, bo ma na sobie dwie albo trzy pary, lub jedne na sobie, ale dwie zapasowe pary w torbie, co go też prawdopodobnie grzeje.

Zatrząsł się w sobie.

– Wczoraj rozpiął mi spodnie wierzchnie i spod wewnętrznych wyciągnął kalesony, aż do teraz czuję dreszcze.

Wyglądało na to, że mówił prawdę, bo usiadł pomiędzy Profesorem a Profesorem i obu przyciągnął ku sobie.

Po północy zaczęło się nasilać chrapanie Wichrzyciela. Profesor delikatnie zdjął jego dłoń ze swojego ramienia i wstał. Drugi Profesor zrobił tak samo i obaj oddalili się w stronę ruin kościoła.

Nad ranem nadszedł Naukowiec. Pod pachą trzymał stos książek. Wyglądał na starszego od Wichrzyciela, ale w tym mroku trudno było określić różnicę wieku. Mogły to być dni, mogły być miesiące, a nawet lata. Naukowiec szybko zdjął z Wichrzyciela wojskowy płaszcz, którym był przykryty, zsunął gumowe buty z nóg i nałożył mu spodnie. Potem przewertował książki w podręcznej biblioteczce i kilka podłożył mu pod głowę.

– Teraz ci będzie wygodniej.

Popatrzył na śpiącego i cicho dodał:

– Jak przeczytasz, to mi zwrócisz, bo ja bez książek rozwijam się intelektualnie nieco wolniej.

Poprawił Wichrzycielowi głowę, potem przeszedł przez przydrożny rów i zaczął iść w głąb lasu.

Zakończenie

Poranek był pochmurny. Wichrzyciel wstał i zaczął przeciągać się w sobie. Ze spoconej twarzy można było wywnioskować, że Naukowiec zaczął szanować jego starczy wiek i niczego mu nie wyciągnął ani spod spodni zewnętrznych ani wewnętrznych.

Tymczasem Profesor spojrzał w niebo i odezwał się refleksyjnie:

– Jakby biskup posłuchał dzisiaj moich wypowiedzi na ten czy inny temat, to z pewnością by żałował, że usunął mnie kiedyś z seminarium.

Profesor z Wichrzycielem przytaknęli mu głowami.

– Z tym listem nigdy nie mogłem się rozstać.

Poszperał w wewnętrznej kieszeni marynarki i westchnął rozkosznie.

Powody usunięcia Profesora z seminarium nie były do końca znane. Wiadomo było, że otrzymał od dziewczyny ze swojej wsi list miłosny, który czytał i czytał, gdyż treść wciąż ujmowała go za serce. Po jakimś czasie zwierzył się biskupowi, ale ten nie chciał poznać treści, tylko kazał mu zdjąć sutannę i wyprowadził go za bramę.

– Ja prosto pojechałem do wsi, wysiadam z autobusu, patrzę, a dziewczyna idzie pod rękę z chłopakiem, a do tego co kilka kroków patrzy na niego błogo, a co kilkanaście całują się, to ja w autobus i szybko do seminarium… Jednak brat furtian nie chciał bramy otworzyć, tylko przez judasza powiedział: „odejdź stąd rozpustniku”.

Na krawędzi oka zaskrzyła mu się łza, którą szybko zerwał z twarzy podmuch przejeżdżającego samochodu ciężarowego.

– Szkoda emerytury, ale jednocześnie nie jest mi żal, bo patrzyłem na ciało Blondyny kilka pełnych chwil i jak opowiedziałem o tym księdzu, to niedzielne kazanie o Jawnogrzesznicy stanowiły praktycznie moje słowa… Nie zaistniałem jako ksiądz, ale i tak moje przemyślenia są pociechą i nauką dla wiernych. – Przesunął delikatnie palcami po twarzy.

Mąż Czarnej był wysokim, barczystym mężczyzną. I oboje wyglądali na zakochanych, bo ona trzymała się mocno jego ramienia, a on od czasu do czasu odgarniał jej włosy na boki i całował w policzki.

Po pochmurnym poranku zaczęło wypogadzać się. Para podeszła na stałe miejsce Czarnej i dziewczyna nałożyła perukę. Później przejrzała się w lusterku i zapaliła papierosa. Mąż zgrabnie przeskoczył rów i po chwili zniknął pomiędzy pierwszymi drzewami lasu.

Profesor spojrzał na Profesora, a potem wzrokiem wskazał Czarną.

– Jak on jest silny, to może byłoby dobrze, gdybyśmy poszukali sobie innych dziewczyn.

Profesor przytaknął Profesorowi i spojrzał w stronę wzgórza za wsią, gdzie szosa biegła obok białych brzóz.

Obaj zerknęli jeszcze raz na Czarną i stojącą niedaleko Blondynę, po czym zaczęli wolno odchodzić w stronę wzgórza.

JERZY MARCINIAK