Czas na poezję: JOANNA CHUDZIO

Fot. Z archiwum Autorki. Na zdjęciu Joanna Chudzio.

Zgubione wiersze

Zgubiłam wiersz
Wypadł mi
Spod
Powieki
Razem z ziarnkiem
Piasku
Po nieprzespanej
nocy.

Dzień obleczony
W upał
Snuł się ze mną
Sparzonymi ulicami
Miasta
Niczym
Pijany bard.

Powiedziałam
Hej, zobacz
Myśli mi się plączą
Jak
Tobie nogi.

Nie odpowiedział
Uciekł
Jak moje myśli
Przez które
Gubię wiersze.

 

Dojrzałość

Pytasz mnie
Jak to jest
Nie mieć już
Kilkunastu lat
Fiu bździu w głowie
Skrzydeł na plecach
Czasu od dziś do zawsze
Beztroskich stóp
Wspiąć się na
Wierzchołek
Z którego
Widać
Starość.

Odpowiem Ci

Że
Wciąż mam
W sobie
Kilometry
Niewyspacerowania.

 

Czmychają nam dni

Czmychają nam dni
Jak spłoszone
Sarny
Na koniuszku
Starej zimy.

A my z nimi
Biegniemy
Zagubieni
i
Krusi
Ku temu
Czego się
Śmiertelnie
Boimy.

 

Płaszcze

Gdyby
Zmartwienia
Były jak
Płaszcze

Zdjęłabym z siebie
Ten szarobury
Gryzący
Z dziurą
Po papierosie
Na lewej kieszeni
I plamą po
Kawie
Pitej gdy
Nie wróciłeś
Na noc.

W prawej kieszeni
Kilka kasztanów
Z naszego
Pierwszego
Spaceru
Skurczyły się
Jak wszystkie
Niedoszeptane
Obietnice.

Gdyby zmartwienia
Były jak płaszcze
Oddałabym Ci
Ten
Nareszcie.

 

Śmierć drzew

Nie wycinajcie
Proszę
Drzew
One Ziemię
Koją szelestnie.

Zakorzeniają
Spokój
W Nas
Światłocieniami
Uszumiają bezkres.

Nie powalajcie
Drzew na ziemię
Nie oddawajcie
Niepokojom.

Nie wydzierajcie
Życia
Ziemi

Przecież
Drzewa
Umierają
Stojąc.

 

Protest song

Że nie stało się nic
Choć tak mocno bolało
Że granice cudze są
Ważniejsze niż własne.
Że mówi się tak
Gdy się w środku
Rozlało.
A gorsety
Z reguły
Są najlepsze gdy ciasne.

Że skromność
Jest ozdobą
A złość nasza
To pęto.

Ach, chrońmy
Nasze córki
Przed tą wiedzą
Przeklętą.

 

Druga fala

Zaklinam
Obecny czas
W żakardowe wzory
Niech ma choć
Trochę koloru
W ścieg francuski
Niech chociaż palce
Zakosztują podróży.

Podziwiam ciepłe oczka
Zamiast ciepłych krajów
Tulę filiżankę
Bo była świadkiem
Wszystkich moich
Wolnych kaw
I letnich słońc.

W radiu
Zapowiedzieli właśnie
Kolejne święta
Bez świąt.

Wyciągam śliwkę
z kompotu
zrywałam je
w zeszłym roku
bez maseczki.

Dziś czuję się
Jak ta
Śliwka.

 

Czerwona albo biała

W lewo albo w prawo
Dobrze albo źle
Ze mną albo z nim
Wygrasz albo przegrasz.

Miłość albo nienawiść
Mądrość albo głupota
Nas kocha ich nienawidzi
Albo nas nienawidzi, a ich kocha.

I znowu czarno na białym
Czerwona albo biała
Historia w blokach startowych
Z zaciśniętymi czeka pięściami.
Żeby zatoczyć koło.

A ja chcę choć jeden raz
Pójść prosto
Przed siebie
Z wami
Z szacunkiem
Bez albo.

 

Świeżość

Poranki
Są miękkie
I nieopierzone
Niewinne pisklęta
Niezabitego jeszcze
Dnia.

Z nimi można
Wszystko
Od nowa
Z wiarą i nadzieją.

Twarde lądowania
Przychodzą
Po śniadaniu.