Pisarza tworzy styl życia, a nie nagły poryw serca – wywiad z Dorotą Szelezińską, pisarką i podróżniczką

Fot. Z archiwum Doroty Szelezińskiej.

– Bałaś się tego wywiadu? Bo – zdradźmy czytelnikom – jak mi napisałaś, jeszcze nie opublikowałaś żadnej książki… Czy to znaczy, że jeszcze nie nadszedł Twój czas? Publikowałaś przecież w wielu antologiach literackich całkiem niezłe teksty… Czy może po prostu szukasz tematu i czekasz na wenę?

Nie boję się wywiadu. Po prostu nie jestem pisarką. Jeszcze nie. Mam jednak nadzieję, że uda mi się skończyć pierwszą książkę – piszę ją już wiele lat. I potem chciałabym napisać tę najważniejszą – drugą. Do tej pory – tak, powstało kilka tekstów; głównie opowiadań, które zostały zamieszczone w antologiach realizowanych w ramach projektu “Wykup Słowo”. Po wydaniu ostatniej antologii – “Nikomu się nie śniło” – wiele koleżanek faktycznie napisało i wydało książki, niektóre z niebywałym sukcesem (zwłaszcza “Bestiariusz nowohucki” Eli Łapczyńskiej, który jest w tym roku nominowany do nagrody Nike!). Może to z Elą powinieneś przeprowadzać tę rozmowę? Ja po “Nikomu się nie śniło” przeżyłam coś, czego nigdy się nie spodziewałam. Odizolowałam się od literatury na ponad 4 lata! Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ledwo poznałam literki jako dziecko, nie odrywałam nosa od słowa pisanego, a tu raptem – nie dość że przestałam pisać, to też przestałam czytać. Reset. Pustka. Ucieczka? A może odpoczynek? Nie forsowałam niczego – najwidoczniej to było mi potrzebne. Teraz zaczynam znowu czytać (z przyjemnością zabieram się za powieści piszących znajomych – Anna Rozenberg, Kasia Bulicz-Kasprzak. Ela Łapczyńska, Justyna Białowąs, Hanka V. Mody, Joanna Bąk, Hanna Bilińska-Stecyszyn itd.). Czekam też na Twoją książkę o Marku Hłasce. Faktycznie – Szymborska miała rację, mówiąc, że czytanie książek jest najwspanialszą zabawą, którą ludzie sobie wymyślili.

– Jak długo więc musimy czekać na Twoją książkę? I jaka będzie powieść Doroty Szelezińskiej? Czy to będzie rzecz łatwa, miła i przyjemna, np. utrzymana w klimatach obyczajowych? Kryminał, horror czy wysokiej klasy proza artystyczna?

– Daję sobie rok. Nie więcej. Sporo tekstu już mam – kiedyś trzeba to skończyć. Moja pierwsza książka będzie o grupie młodych studentów, którzy wybrali się na rok dziekański do Barcelony. Początek XXI wieku. Trochę beztroski, trochę dramatu, trochę używek. Trochę realizmu magicznego. Zawsze miałam słabość (jako czytelnik) do prozy artystycznej, ale to właśnie było źródłem moich frustracji – zbyt wysoko stawiana poprzeczka przy debiucie. Teraz będę dla siebie bardziej życzliwa.

– Jak uważasz, kogo współcześnie można uważać za pisarza? To ktoś, kto utrzymuje się z pisania, czy jednak “tylko” tworzy literaturę na wysokim poziomie, chociaż może mieć inne źródło zarobkowania?

– Wydaje mi się, że pojęcie “pisarza” jest dość elastyczne. U niektórych – odnoszących oszałamiający sukces – jak Dorota Masłowska czy właśnie Ela Łapczyńska – debiut jest już sporym wydarzeniem i pozwala na nazwanie autora całego zamieszania “pisarzem”. Lecz najważniejsza jest, myślę, ta druga i trzecia książka. Styl życia, a nie nagły poryw serca tworzy pisarza. Ale powtarzam to po osobach, które już przeszły tę ścieżkę. Zazdroszczę im. I gratuluję.

– Masz swoich mistrzów literackich? I jak to się stało, że zaczęłaś pisać? Np. Marek Hłasko w “Pięknych dwudziestoletnich” jako “winowajczynię” wskazuje swoją matkę, która dawała mu książki do czytania. Jak to było w Twoim przypadku?

– Tak jak mówiłam wcześniej – ledwo poznałam literki, a już pochłaniałam książki. W przypadku dziecka, potem licealistki, na studiach filologicznych (filologia hiszpańska) było to naturalne i wreszcie pożyteczne. Zawsze prowadziłam pamiętnik, pisać bardziej świadomie zaczęłam w wieku 22 lat. Ale teraz nie lubię większości tych tekstów. Jestem mocno krytyczna wobec siebie. Ciekawe, czy uda mi się to przewalczyć? Mistrzowie? Są ich tysiące, serio. Wymienię kilku, okej?   Reymont, Maria Dąbrowska. Potem Julio Cortázar, którego w liceum i na studiach wielbiłam wręcz obsesyjnie. Literatura latynoska na pewno miała spory udział w moim “wychowaniu”. Lubię Joannę Bator, Olgę Tokarczuk (nie wszystkie jej powieści, jest bardzo różna w każdej – to też ogromny talent). Duże wrażenie zrobiła na mnie “Sońka” Karpowicza. I z młodszego pokolenia – zakochałam się dosłownie w prozie Patrycji Pustkowiak. “Pianistka” Jelinek to istny obłęd! Ostatnia książka, która zrobiła na mnie wrażenie, to “Mąż i żona” Zeruyi Shalev. Skończyłam ją czytać kilka dni temu. Jednak jestem już inna jako czytelnik. Nie ekscytuję się tak jak dawniej. Nie skaczę całą sobą w głąb historii, nie zatracam się. Trochę smuteczek. Jakby raptem zabrano mi Mikołaja i święta. A trochę – tak musi być i już. Może ten brak rozgorączkowania literaturą pozwoli mi wreszcie zrealizować mój osobisty cel i napisać pierwszą, drugą, trzecią książkę? Tego mi możesz życzyć.

– Czy sądzisz, że pisanie nierozerwalnie wiąże się z czytaniem? Mówiąc inaczej, czy skoro ktoś pochłania niezliczone ilości książek, to znaczy, że w sposób w pełni uzasadniony można założyć, iż będzie dobrze pisał?

– Nie. Myślę, że nie każda osoba pochłaniająca książki może dobrze pisać. Ale zdecydowanie jestem zdania, że nie można dobrze pisać, nie czytając. To znaczy – jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać dobrego, nieczytającego pisarza.

– Czy martwi Cię to, że żyjemy w czasach, w których czytanie dla wielu młodych ludzi nie jest wartością godną uwagi? Przecież w dużej mierze rozwija wyobraźnię. Czy widziałabyś sposób na poprawienie stanu czytelnictwa w naszym kraju? Na przykład jeszcze nie tak dawno zachęcano rodziców, żeby czytali swoim dzieciom choćby tylko przez kwadrans dziennie codziennie…

– Jestem przerażona wpływem mediów społecznościowych na nasze życie. Sama mu uległam, co mają powiedzieć młodsi? Ponadto seriale, które się kontynuuje, o ile jest widoczna dla producentów ich opłacalna oglądalność. Już nie autor/autorzy się liczą, nawet gdy robią coś wartościowego. To jest straszne. Tego wcześniej nie było. Powieść miała swój początek i koniec. Niezależnie od sukcesu komercyjnego, którego dawniej nie dało się przewidzieć. Dzięki temu powstawało tyle pięknych i nieco szalonych historii.

– Dla każdego, kto Cię zna, nie jest tajemnicą, że jesteś zakochana w Maroku… Czy mogłabyś powiedzieć, co człowieka kultury zachodniej może zachwycać w – jakby nie było – Afryce?

– Maroko to Afryka, ale Północna. Ta arabska. Berberyjska. Niegdyś żydowska. Ma to coś, czego nie ma w innych krajach, ale… możliwe, że każdy z nas ma takie miejsce na ziemi, w którym czuje się bardziej u siebie niż w ojczyźnie. Maroko to jest moja ziemia. Mimo że przez większość czasu, który tam spędziłam, pracowałam (w turystyce, jako pilot wycieczek zagranicznych) – to miejsce, w którym naprawdę odpoczywam. Maroko jest na styku Afryki i Europy, zdominowane przez kulturę islamu. Wspaniała mieszanka. Miejsce, w którym od bardzo dawna nie było wojny. Dzięki temu ludzie są spokojni i sprzedają ten spokój odwiedzającym. Ponadto znajdują się tam i góry, i rzeki. I przepiękne plaże aż dwu akwenów: oceanu Atlantyckiego i Morza Śródziemnego. I Sahara. Według mnie – nie można się nie zachwycić! Więcej może w książce, którą kiedyś napiszę? Tego mi możesz życzyć.

Nie ukrywam, że Maroko kojarzy mi się z filmem “Casablanca”, przy którym trochę przysypiałem i w całości obejrzałem bodajże dopiero za siódmym razem… Czy w Maroku jest tak właśnie, jak widzimy w legendarnym filmie Curtiza, czyli małe uliczki, zapełnione po brzegi kluby nocne, np. z muzyką jazzową? Czy to jest prawdziwy klimat współczesnej Casablanki?

– Film Curtiza (który uwielbiam) – jest dziełem stworzonym przez ludzi Zachodu i dla ludzi Zachodu. Casablanca jest najbardziej europejskim miastem kraju, to fakt. Została wybudowana na początku XX wieku przez Francuzów. W celach inwestycyjnych co prawda – miał to być największy port handlowy i stolica biznesu, łącząca Europę z tą częścią świata. Francuzi nieźle zarobili na Maroku w trakcie trwania protektoratu (1912-1956) i zarabiają do dziś. Takie miasto-port było niezbędne do skutecznego wyzyskiwania tych terenów (i naprawdę – poprawność polityczna nic tu nie jest w stanie naprawić). Wyszło coś więcej – miasto z przepiękną kolonialną architekturą, gigant przemysłowy, dowód tryumfu Europejczyków w Północnej Afryce. Dziś Casablanka jest znacznie bardziej dzika niż w czasach patronatu. Wąskie uliczki? Tak! Nocne kluby z muzyką jazzową, przepełnione ludźmi przez całą noc? Nie! Jest to jednak miejsce obecnie zamieszkałe głównie przez Marokańczyków i Europejczyków, którzy się lekko “zmarokanizowali”. Zdecydowanie scena muzyczna jest tam znacznie bardziej zróżnicowana niż w innych, nawet dużych miastach Maroka, ale daleko temu miastu do klimatu pokazanego w filmie Curtiza.

– Wiem, że jeszcze cały czas żyjemy w pandemii COVID-19, ale muszę o to zapytać… Poza Marokiem, np. z uwagi na ciekawą kulturę, jakie – i dlaczego – inne kraje, rejony mogłabyś polecić? Czy jest kraj, który chciałabyś odwiedzić, a jeszcze Ci się to nie udało?

– Nie ukrywam, że fascynuje mnie kultura muzułmańska. Dlatego ciągnie mnie do Iranu, Syrii (na podróż tam trzeba będzie jeszcze trochę poczekać). Chętnie bym też odwiedziła Oman. I wróciła do Jordanii, na pustynię Wadi Rum. A zmieniając trochę kierunek – nęci mnie Japonia i Tajlandia.

– Dziękuję za rozmowę, chyba nie było tak strasznie? Już całkiem na koniec – trochę Maroka można “zasmakować” na Twojej stronie internetowej, na której proponujesz kosmetyki produkowane w tym kraju…

– Tak. Dziękuję Ci za to pytanie. Faktycznie przeniosłam trochę Maroka do Polski – myślę, że dla wielbicielek i wielbicieli naturalnych sposobów dbania o siebie może to być atrakcyjna informacja. Sprzedaję naturalne oleje – argan, opuncja, czarnuszka, olejek różany. A także czarne mydło stosowane przez Marokańczyków w hammamie, glinkę ghassoul, rękawice do masażu. Ceramiczne, ręcznie malowane misy, ambrę, kolczyki… Prowadzę też na stronie sklepu bloga. Wszystkich lubiących łączyć egzotyczne klimaty z praktyką serdecznie zapraszam: Ecobotox.com.

Rozmawiał:
JAROSŁAW HEBEL