HEBEL: Dlaczego Łęcka zniszczyła Wokulskiego?

Fot. Kadr z serialu “Lalka” (1978).

Gdy siedzę w knajpie “U Fiszera” przy Placu Bankowym i piję piwo podane mi przez Józka, widzę Wokulskiego z panną Belą. On jest oczywiście we fraku, ubrany tak bardzo elegancko, wytwornie, z cylindrem na głowie. Panna Bela trzyma w rękach parasolkę przeciwsłoneczną i wachlarz. Jest w pięknej i cholernie drogiej sukni z pufem na tiurniurze. Uśmiecha się do niego zalotnie, gdyż słyszała, jak mówiono w mieście, że zarobił kolejne miliony rubli na dostawach wojennych. Siedzą tak jednak i gdy on w upalną lipcową niedzielę proponuje jej lody o smaku czekoladowym, jest wniebowzięta. Uśmiecha się do niego, czasami kokietuje i ma nadzieję, że zdobędzie go swoimi sprytnymi gierkami, podchodami, których celem jest jego majątek.

– A więc… – zaczął pan Stanisław – spała pani z kuzynem Starskim? – zapytał wprost.

– Bo, bo… – próbowała bronić się ona – bo… Starski, to taki człowiek, że…

– … pociąga panią całym sobą? – dokończył Wokulski.

– Ależ… to zdarzyło się tylko raz, panie Stanisławie! – krzyknęła, jakby chciała podkreślić, że jednorazową zdradę można wybaczyć, nie robiąc z tego żadnego problemu.

– Ale jest pani żałosna, pani Izabelo! – teraz on podniósł głos i spojrzał na nią tak, jakby chciał ją zlinczować. Złapał ją za rękę i powiedział – Dobrze jednak, no… dobrze… Niech będzie, że raz…, ale ile razy pani o nim myślała w mojej obecności, ile razy pani go pragnęła?! – wrzasnął.

– Nie rozumiem… Nie podobam się już panu? – zupełnie zmieniła tok rozmowy.

– Jeszcze jak… – westchnął Wokulski. – W tym rzecz, że jeszcze jak…! Gdy tylko panią ujrzałem, pragnąłem pani, wie pani… Wtedy na wyścigach, gdy baron panią obraził, wyglądała pani jak przenajświętszy aniołek. Pragnąłem, modliłem się, pożądałem…

Gdy Wokulski na chwilę opuścił wzrok, zachichotała, jakby powiedział coś niezwykle śmiesznego.

– Czy pani wie, że wtedy, gdy wysiadłem z tego pociągu, próbowałem rzucić się pod inny pociąg w Skierniewicach? Czy pani o tym wie?!

– No i… cóż… nie udało się panu? – znowu z niego kpiła.

– Nie udało… Przez Wysockiego, który mnie spod pędzącego pociągu wyciągnął i ocalił mi życie, ale… po co mi takie życie, skoro już pani nie kocham?

– A to tak, drogi panie Stanisławie, to tak… nieładnie, bardzo nieładnie… rozkochiwać damę i ją porzucać z powodu nieznanej mi fanaberii – powiedziała Łęcka.

– Jest pani damą o charakterze… – zamyślił się Wokulski.

– …kobiety upadłej, chciał pan powiedzieć, panie Stanisławie – uzupełniła Łęcka.

– Jako dżentelmenowi mi nie wypada, ale skoro sama pani wie…

Na Placu Bankowym pięknie świeciło słońce; było gorąco. Wokulski wstał, ukłonił się nisko i odszedł. Był przygnębiony, gdyż bolało go to, jak potraktowała go jego do niedawna wielka miłość. Prawdy jednak dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy dobrze przejrzymy na oczy. Gdy wszedł do “Hopfera” przy Krakowskim Przedmieściu, kazał sobie podać trzy wódki. Wypił je szybko, jedną za drugą…

– Dlaczego człowiek nigdy nie może zakochać się we właściwej kobiecie? – zapytał siedzącego obok Szlangbauma – Powiedz mi, Henryku, proszę… – mówiąc to, miał oczy pełne łez i jakiegoś nieziemskiego oczekiwania.

– Ostrzegali cię wszyscy przed Łęcką, ostrzegali… To zła kobieta była… – powiedział Szlangbaum.

– Zła? – zapytał Wokulski. – Dlaczego serce nie jest w stanie odróżnić dobra od zła? Dlaczego…?! – krzyknął.

– Bo to domena rozumu, a gdybyś kierował się wyłącznie rozumem, to nigdy byś się nie zakochał, Stanisławie, nigdy…

– Chciałem popełnić samobójstwo – wyznał Wokulski.

– Starski by tego nigdy nie zrobił… – skontrował go Szlangbaum.

Gdy jego dobry przyjaciel wymienił nazwisko Starskiego, pan Stanisław roześmiał się pełną gębą. Zwrócił tym uwagę na swoją osobę siedzących dwa stoliki dalej radcy i starosty, którzy co tydzień umawiali się w tej knajpie i do upadłego raczyli się najnowszymi markami piwa.

– Bo Starski, mój drogi – zwrócił się Wokulski do Szlangbauma – ma ze sto kochanek w mieście, o czym każdy wie… i żadnej nie kocha.

– A ty…?

– Ja nie mam żadnej i nie chcę… Chcę miłości prawdziwej, głębokiej, uczciwej, wzajemnej… rozumiesz choć trochę? – uśmiechnął się Wokulski.

– Mogłeś to wszystko znaleźć u Stawskiej – wygarnął mu Szlangbaum.

– Mogłem, nie mogłem… – machnął ręką pan Stanisław. Było już ciemno, gdy Wokulski wyszedł od “Hopfera”. Był pijany, tak przyjemnie pijany i chociaż wmawiał sobie, że już Łęckiej nie kochał, to myślał o niej cały czas. Zgadzał się z tym, co mówił mu rozum, choć serce, takie trochę już krwawiące, cały czas czuło inaczej…

JAROSŁAW HEBEL