BILIŃSKA-STECYSZYN: W żar epoki użyczą wam chłodu tylko drzewa, tylko liście…
“Ze wszystkiego, co żywe na świecie, najbardziej bezbronne są rośliny. Cierpią w milczeniu i za to je kochamy. Bez wołania o pomoc znoszą wyrywanie z korzeniami, obcinanie kwiatów i zrywanie owoców. Nauczyć się tego samego jest najlepszym wyjściem człowieka. Jeżeli masz kawałek ziemi – masz szansę. Obcując z roślinami, staniesz się jak one niezależny i spokojny w cierpieniu i w szczęściu. Posiądziesz tajemnicę istnienia, którą one posiadają. W oddaleniu od chaosu tonącego świata schronisz się w miłości do twoich kwiatów, drzew i owoców. W ich cieniu możesz bez wstydu płakać i śmiać się. Otoczą cię cichą opieką barw, które lubisz, i kształtów, które podziwiasz. Rośliny są doskonałe zarówno w prostocie, jak i w bogactwie.
Siedząc w zielonym schronie, jesteś Bogiem twoich roślin. Modlą się do ciebie każdym nowym, delikatnym jak niemowlę liściem. Wdzięczne za wodę w czasie suszy, za troskliwość podczas choroby, wypłacą ci uspokojeniem i wyciszeniem wewnętrznego rozdygotania zabijającego twoją istotę. Pieląc chwasty, pielisz zło w sobie. Jesteś Bogiem twoich roślin, a one są twoim Bogiem. Bóg jest ogrodnikiem istnień, a ty jesteś podobizną Boga. Tylko tak rozumując, możesz pojąć istotę świata i krótką teraźniejszość przed powrotem tam, skąd przyszedłeś. […] Bez nienawiści pomyśl o ziemi, która cię przykryje”.
Słowa te trzysta lat temu napisał Pers, Abdul Assad Saadi Salman. Nawet nie wiem, czy istniał naprawdę, czy tylko wymyśliła go Krystyna Kofta, nieistotne. Znalazłam te słowa w jej książce “Ciało niczyje” i prawie w całości tu przytaczam.
Nie jestem rozdygotanym dzieckiem betonowego miasta. Aż do matury mieszkałam w arkadyjskim miejscu nad rzeką, nad którą rosły wierzby płaczące i bzy. Miejsca mojego życia to małe miejscowości – pomijając pięć lat studiów w mieście wojewódzkim średniej wielkości, zresztą także bardzo zielonym… Nie ma też we mnie – chyba – wielkiego zła. A może wypleniam je z siebie, pieląc chwasty?
Nigdy nie lubiłam ogrodowych prac, ani w dzieciństwie, ani potem, gdy sama stałam się właścicielką ogrodu. Otoczenie domu jednak musi jakoś wyglądać, więc coś tam grzebię z konieczności przy kwiatach i krzakach. Odchwaszczanie to moja największa zmora. Ale wraz z upływem lat zauważam zmiany. Coraz większą mam radość z posiadania ogrodu. A nad moją rzeczką drzewa i liście, jak w piosence Jonasza Kofty, udzielają nam schronu, szczególnie teraz, gdy nastały upały. Zresztą i wokół domu, i wokół tarasu coraz bujniej, coraz zieleniej. Coraz piękniej.
Może to zabrzmi zbyt górnolotnie – ale myślę, że od tej zieleni, od tych zachwytów dla oczu i serca – piękniej i we mnie.
HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN