GATNY: Futuryści – turyści po języku

Fot. Jednodniówka futurystów. Domena publiczna.

Byli tu na długo przed nami. Czyli tymi, którzy twierdzą, że esencją poezji i sztuki jest forma. Forma podlega jednak nieustającym przemianom. Dlatego już w latach dwudziestych XX wieku twierdzili: “Bezwzględna wartość dzieła sztuki waha się pomiędzy 24 godzinami a miesiącem” – oświadczali w jednej z licznych w tamtym okresie jednodniówek, które ogłaszali wprost na ulicy miejskiej – bo miasto, uliczny zgiełk, wielkomiejski chaos, to były ich żywioły. Nawiązując do wiersza “But w butonierce” B. Jasieńskiego, można powiedzieć, że ich niosło “coś wiecznie, motorycznie i przed”. Zapowiadali, iż tym, co za nimi nie nadążą, echopowiedzą: Adieu!

Ale od początku. Termin “futuryzm” pochodzi od łacińskiego “futurus”, oznaczającego “przyszły”. Sam kierunek powstał we Włoszech w roku 1909. Twórcą nurtu był Filippo Tommaso Marinetti, który twierdził, że pędzący automobil piękniejszy jest od posągu Nike z Samotraki. Futuryzm świetnie przyjął się w komunistycznej Rosji – zresztą znamiennym jest, że, czy to włoscy, czy polscy, czy rosyjscy, futuryści sympatyzowali z reżimami totalitarnymi, płacąc często najwyższą cenę za tego typu “umizgi” względem despotów. Przykładami są losy Włodzimierza Majakowskiego czy Brunona Jasieńskiego. Ten drugi przeszczepił futuryzm na grunt polski, a później, zafascynowany sowiecką Rosją, porzucił kraj rodzimy i tworzył w euforii peany na cześć potęgi komunizmu – by potem, w czasie fali stalinowskich czystek, umrzeć w Kraju Rad zgnębiony przez tyrana. Ale to temat na osobną historię.

Przyjrzyjmy się temu aspektowi działań futurystów, który nie budzi wątpliwości natury etycznej, a więc nie ich służbie idei totalitarnej, lecz fascynacji językiem. Futuryzm w dziejach polskiej poezji był krótkim, ale wielce znaczącym epizodem. Wyzwolił pragnienie i odwagę eksperymentu. Szczególne wyczulenie na dźwięk i semantykę słowa, poczucie rytmu, wprowadzanie gwary ludowej nie w celach stylizacyjnych, lecz dla wzbogacenia leksykalnych i wokalnych wartości języka – wszystkimi tymi elementami ich charakterystycznego stylu futuryści uświadomili poetom i pisarzom tamtej epoki, a co oczywiste, i późniejszym, choćby Mironowi Białoszewskiemu czy Tymoteuszowi Karpowiczowi, że istniejący i uznany język poezji nie jest systemem raz na zawsze zamkniętym. I chwała im za to!

Wśród polskich przedstawicieli tego nurtu wymienia się takich twórców, jak Bruno Jasieński, Stanisław Młodożeniec, Aleksander Wat i Anatol Stern. Młodzi i uwielbiający szokować, prowokować. Przecierający szlaki dla współczesnych performerów, happenerów i… wszelkiej maści tik tokerów.

Jak pisze Patryk Zakrzewski w artykule “Od dada do GGA. Alfabet futuryzmu”, który znaleźć można na stronie culture.pl (link do tekstu: culture.pl/pl/artykul/od-dada-do-gga-alfabet-futuryzmu): “Artyści z kręgów Nowej Sztuki byli w Polsce prekursorami tego, co dziś nazwalibyśmy happeningiem czy performansem. Prowokowali publiczność, urządzali osobliwe kampanie promocyjne w przestrzeni publicznej. I tak, Stern i Wat, obaj z dobrych żydowskich domów, w ramach wieczorku poetyckiego w Żydowskiej Strzesze Akademickiej zaczęli odczytywać antysemickie referaty (co doprowadziło, oczywiście, do bijatyki). Stern na jednej ze śródmiejskich ulic Warszawy symulował samobójstwo, strzelając sobie w głowę z rewolweru ślepym nabojem, a potem wstawał i zachwalał przechodniom swój nowy tomik futuryz. Innym razem woził nagiego Wata taczką po stołecznych ulicach. W trakcie przejażdżki rozrzucali ulotki i wykrzykiwali swoje manifesty”.

Wieczór poetycki w Zakopanem skończył się tak, że tłum pogonił Jasieńskiego i spółkę Krupówkami, bo górale nie byli gotowi, aby słuchać wierszy bluźnierczych wobec Matki Boskiej, które recytował nagi czarnoskóry obywatel, stojąc w beczce. Zamiast zachwytów były kamienie. Wat twierdził: “[…] skandal, kpina, zabawa, nawet walka wręcz ze słuchaczami miała dla nas nie mniejszą wagę niż same wiersze”.

Futuryści starali się stworzyć “język pozarozumowy”, ponieważ uważali, że tylko poznanie intuicyjne ma sens. Prócz hasła “Główna wartość książki – to format i druk, po nich dopiero – treść”, wyzwalali słowa od rygorów składni, pragnęli dynamizacji i rytmizacji wypowiedzi, do najwyższej rangi podnosili rzeczownik i onomatopeję, a przymiotnikami w języku poezji gardzili. Ekscytowały ich dźwiękowe zestroje słów, postulowali pisownię fonetyczną. W parze z tymi zamysłami szła rewolucyjna chęć odrzucenia interpunkcji i zasad ortografii, bo uważali, że zasady te krępują słowo. W “Manifeście w sprawie ortografji fonetycznej” napisanym przez Jasieńskiego czytamy: “Wyhodząc z założeńa, że mowa ludzka jest kompleksem pewnej skali dźwiękuw, połączonyh ze sobą i twożącyh w ten sposub dźwięki złożone o pewnym umuwionym znaczeńu – słowa, za najważńejsze zadańe pisowńi każdej rozumimy jaknajdoskonalsze oddańe za pomocą zankuw symbolicznyh (liter) znakuw orgańicznyh (dźwiękuw). Idealną pisowńą zatem będźe pisowńa z gruntu prosta i śćiśle fonetyczna. Wszystko co pszesłańa ten cel lub mu bezpośredńo ńe służy jest tem samem ńepotszebne, obćążające i szkodliwe”.

Piękne, a przynajmniej intrygujące. Ale jest kilka “ale”. Futuryści wcale nie byli konsekwentni. Nazywali swoją ortografię “śćiśle fonetyczną”, lecz gdyby naprawdę tak było, pisaliby np. “apsurt”,”sposup” i “ruwniesz”… Innowacje futurystów, mimo pozornie prostszych reguł ortograficznych, jedynie wprowadzały zamieszanie. Ostatecznie nie pozbyli się żadnej z czterech głównych zasad ortograficznych (fonetyczna, morfologiczna, historyczna, konwencjonalna), choć twierdzili co innego.

Po co nam “ściśle fonetyczna” ortografia? Z pewnością dzieciom byłoby łatwiej na dyktandach, ale już wśród dorosłych użytkowników błędy takie jak: “krul”, “hsząszcz” czy “jaszcząp” i tak zdarzają się wyjątkowo rzadko. To, co sprawia największe trudności, nie jest regulowane zawsze przez zasadę fonetyczną. Trudno przecież stwierdzić, czy wymawia się coś łącznie czy rozdzielnie, albo czy w wymowie słychać wielkie i małe litery. No i pamiętajmy, że wiele błędów jest popełnianych nie tylko w piśmie, ale również w mowie. Jeśli więc ktoś mówi “wziąść” zamiast poprawnego “wziąć”, to na nic się zdadzą futurystyczne innowacje – wyraz i tak zostanie zapisany błędnie. No i dochodzimy do wniosku: gdyby futuryści konsekwentnie trzymali się ortografii “ściśle fonetycznej”, powstałyby takie nonsensy, jak słowa “krowa” i “kruf”, wyglądające zupełnie inaczej, mimo iż należą do jednej rodziny wyrazów i różnią się tylko końcówką fleksyjną. Natomiast nie trzymając się jej – upraszczali na tyle mało, że po prostu nie warto. I tak źle, i tak niedobrze.

Przyznaję sam przed sobą, że propozycja futurystów wydaje się kusząca, bo można odnieść wrażenie, że użytkownicy języka, po wprowadzeniu ortografii “ściśle fonetycznej”, nie będą musieli pamiętać zapisu słów, lecz wyłącznie ich wymowę. Ale tak naprawdę wciąż trzeba by się było skupiać na zachowaniu poprawności zapisu. Manifest Jasińskiego nie uwzględnia bowiem wielu ważnych zjawisk fonetycznych, a wśród nich: uproszczenia grup spółgłoskowych, zaniku dźwięczności w wygłosie czy różnic gwarowych…

Jasieński pisze: “Na miejsce tyh wszystkih zbytecznośći i dźiwactw ortograficznyh wszędźie tam, gdźe słyhać wyraźnie jakiś dźwięk, a w najbliższyh odmianah ńema dźwięku bliźńo innego (łyżka – łyżek) ustanawia śę pisowńę śćiśle fonetyczną. Dlatego odtąd słowo tszy pisać będziemy zawsze pszez sz, pońeważ dźwięk ten jest w ńim zupełńe wyraźny i ńema uzasadńonego powodu zamieńańa go jakimś innym. Ruwnież pszyrostek psze, pszed i wszystkie od ńego pohodne słowa pisać będźemy nadal w ten sposub, pomimo najszczerszyh bowiem hęći ńe możemy śę dopatszyć rużńicy w bżmieńu między słowami pszeńicować a pszeńica, ktura by nam to pierwsze kazała pisać w jakiś odrębny sposub”.

Próbowałem. Przez kilkanaście minut pisałem “po futurystycznemu”. Bardzo nie polecam. Przepisywanie całego “Mańifestu…” to byłaby katorga. Ba, sam Jasieński chyba nie mógł się przestawić, sądząc po tym, ile “błędów” w nim zrobił.

Futuryści często stylizowali język poezji na język codzienny, słyszany na ulicy, dlatego starali się też pisać wiersze według zasad zapisu telegraficznego czy wiadomości radiowej. Przykładem pamiętny wiersz Stanisława Młodożeńca pt. “XX wiek” z 1921 roku: “zawiośniało – latopędzi przez jesienność białośnieże/ – KINEMATOGRAF KINEMATOGRAF/ KINEMATOGRAF…/ słowikując szeptolesia falorycznie caruzieją/ – GRAMOPATHEFON GRAMOPATHEFON/ GRAMOPATHEFON…/ iokohama – kimonooka cię kochają z europy/ – RADIOTELEGRAM RADIOTELEGRAM/ RADIOTELEGRAM…/ espaniolę z ledisami parlowacąc sarmaceniem/ – ESPERANTISTO ESPERANTISTO/ ESPERANTISTO…/ odwarszawiam komentuję odsłoneczniam/ – AEROPLAN AEROPLAN…/
zjednoliterzam paplomanię/ – STENOGRAFIA…”.

Co się tutaj wyprawia z językiem! Na pierwszy rzut oka kompletny bełkot. Po rozszyfrowaniu neologizmów otrzymujemy jednak ekstatyczną pochwałę dwudziestowiecznych wynalazków. Wiersz jest niczym zaszyfrowana depesza. Gdy rozpoznamy kod: neologizmy tworzone wedle prostych w gruncie rzeczy zasad słowotwórczych oraz odmiana rzeczowników wedle reguł dotyczących czasowników, zaczniemy się pewnie i bezpiecznie poruszać w przestrzeni semantycznej teksu. I docenimy humor autora, a jednocześnie podkreślenie tej znanej zasady, że język dąży naturalnie do skrótowości. Dla przykładu – użyty w wierszu wyraz “kimonooka” oznacza skośnookie Japonki w kimonach, narodowych strojach swojego kraju. Jak on to zgrabnie połączył i wcale, ale to wcale, nie skrył tego tak głęboko, jak w pierwszej chwili możemy pomyśleć! A ówczesne wynalazki (gramofon, radio, telegram) dzisiaj śmiało możemy zastąpić bardziej współczesnymi: komputerem, smartfonem czy fejsbukiem!

Terror oryginalności. Czy nie poddaje mu się niemal każdy poeta? Podstawowym celem futurystów była bezgraniczna walka z tradycją oraz nieustanne poszukiwanie innowacyjności. Futuryści realizowali swoje postulaty z precyzją, umiejętnie odrzucając własne projekty w momencie, w którym przestawały one funkcjonować w zadowalający sposób. Czy to nie kojarzy się z działalnością zupełnie współczesnych artystów publikujących treści na serwisie YouTube? Futuryści konsekwentnie też zacierali granicę między prywatnym a publicznym, sztuką a życiem, reprezentacją a identyfikacją. Dlatego, patrząc na futuryzm dziś, trudno nie zwrócić uwagi na fakt, że był to nie tylko ważny dla dwudziestowiecznej sztuki ruch artystyczny, ale przede wszystkim kulturowy fenomen ukonstytuowany indywidualizmem współtworzących go artystów. Ale to oni rozpoczęli ten pochód pod szyldem bardzo szeroko pojętej awangardy artystycznej XX wieku. Myślę, że trwa do dziś i opuścił dawno rejony sztuki.

RAFAŁ GATNY