Czas na poezję: BEATA NICOŚ-TRENK

Fot. Z archiwum autorki. Na zdjęciu Beata Nicoś-Trenk.

Jakaś ona (nie ty)

równolegle z wierszami ulubionych
poetów czyta wirtualne poradniki
dla samobójców myśli najlepsze
jest to że nie trzeba się zabijać (o to)
żeby umrzeć wystarczy poczekać

 

Oddychanie o poranku

wytarte paciorki różańca
z drzewa różanego
gasnący zapach róż
krzyk ptaka za szybą
krzyk serca po żebrowym sklepieniem
ciało gotycka katedra

modlitwa wsiąka w słone prześcieradło
ogród oliwny od dawna czeka na deszcz
cierpkie oliwki na języku
stygnące słowa
skrzepy nocy w kącikach oczu

czarny kot
wyciągnięty wzdłuż linii uda
chwyta łapami paciorki
rozwija białą wełnę

za dużo myśli w splątanym kłębku
pod szarym sklepieniem czaszki
drgające pulsary
wzgórze Moria na horyzoncie
cień Golgoty zlizuje cienie przechodniów

strach
ma spuchnięte z niewyspania oczy
krótki oddech
i zbyt wiele do powiedzenia

czarny kot zasypia
wyciągnięty wzdłuż linii uda
dłoń gładzi czarne futro
różaniec z drzewa różanego
owija się wokół nadgarstka

 

(Nie) patrz w słońce laleczko

nie żegnaj się laleczko
nie przeżegnuj złego
na amen w litanii
tłukącej w wysokie sklepienie
połamanymi skrzydłami

nie pluj przez ramię
na tego złego
który wymknął się bocznym wyjściem
przed Bogu niech będą dzięki

za tę czerwoną szpilkę
w szczelinie (czasu)
między płytami chodnika
i spojrzeniami pełznącymi
pod krótką spódniczką
wzdłuż ud udających
kolumny świątyni

a może drzewo wiadomości
dobrego

i złego
który czyha teraz za rogiem
w (nie)lichym palcie
wydmuchując dym z hawajskiego cygara
w (nie)przetarte oczy przechodniów

(nie) patrz w słońce laleczko
przeciera się niebo i pogoda
(nie) tylko dla bogaczy
(nie) szeleść falbanami
szemesz szemesz

już Samson stoi w bramie
gołymi rękami wyrywa z ziemi
aż płoną odrzwia
i krew w krwiobiegu
pędzi pod słońce na oślep

dzień dobry laleczko
na wysokich obcasach
od stóp do ud i wyżej
do koniuszków rzęs
przez które słońce
szemesz szemesz
przesiewa się w źrenice
pożądana święta kurtyzano
prze(rżnięta) przez ostry promień
kryształowa łzo

wieżo z kości słoniowej
arko przymierza (prze)mierzona

wzdłuż językiem który nie wypowie
różo (meta)fizyczna
rozchyl płatki
wilgotne od (nie)świętej rosy

(nie) święci garnki lepią
(nie) święci tłuką o bruk
dobrymi intencjami brukują
wybrakowane niebo
w szparach pomiędzy
złota nitka (Ariadny)
z koronkowej bielizny

czarnej jak pan Bóg przykazał
na niedzielę i święta podróżne

nie stój tak laleczko z porcelany
jak słup soli do oblizania
palcami wytykania w oczy
biała

(nie) patrz słońce laleczko
zachodzi za róg świątyni
i sypie się przez witraże
aż cztery czarne kruki zrywają się do lotu
w krwiobiegu skrzydła biją

o gotyckie sklepienie
szemesz szemesz

a ty coraz bielsza laleczko
na czerwonych szpilkach
więc przeżegnaj się i skacz
w ogień
gdy krew nie woda
a ten (nie)zły za rogiem
wciąż czeka