JEGLIŃSKI: Suto zastawione stoły u Kochowskiego i Tuwima

Fot. Pixabay.com

Suto zastawione stoły, obżarstwo i ochlejstwo, przaśne poczęstunki i wszystkie inne pokrewne zjawiska mają u nas długą historię. Obrazowe przymiotniki kulinarne przedostały się do ulotek reklamowych i menu na stronach internetowych zakładów gastronomicznych (chrupiący, maślany, aromatyczny, soczysty etc.) i powracają w komentarzach rozemocjonowanych (w obie strony) konsumentów w Google. Słowo potrafi działać na wyobraźnię tak mocno, że aż czuć przyjemne mrowienie w okolicach zawiasów żuchwy.

Na marginesie dodam, że w moim subiektywnym rankingu przymiotników kulinarnych za najlepiej wypromowany uważam “wyborny”, a to za sprawą Władysława Ludwika Anczyca, który przetłumaczył na polski “Przypadki Robinsona Kruzoe” Daniela Defoe. Anczyc namiętnie używał słowa “wyborny” – w całym jego przekładzie pojawia się ono niemal 40 razy, z czego kilkanaście – w kontekście konsumpcji. Anczyc robił to w taki sposób, że nawet po obfitym, tłustym obiedzie poprawionym turecką baklawą chciało się jeść z pobudek czysto estetycznych: “Ach, pączki! Jakaż to rzecz przewyborna, a jeszcze prosto z pieca, gorące, z cukrem i konfiturami, jakie zwykle matka na zapusty smażyła”; “Kukurydza była niezła i posilna, to prawda, pizangi czyli banany przewyborne, ale i najlepszy przysmak uprzykrzy się, gdy się go ciągle zajada”; “Wystarczało mi zatem kokosów na cały rok, ale i ten przysmak smutne obudzał myśli. Byłby on przewyborny po smacznym obiedzie, złożonym z mięsa”; “Nie wiem czy to łaknienie mięsa, czy zmordowanie przyprawiło tę osobliwszą pieczeń, dość na tym, że mi smakowała wybornie”; “Zajadając zajączka, wystawiłem sobie, że jestem na uczcie królewskiej. Cóż to za smak wyborny!”; “Nachylam się, odrywam lśniący kamień i poznaję sól. Zdaje mi się, że znalezienie najbogatszej kopalni złota nie sprawiłoby mi takiej radości, jak ta wyborna przyprawa, bez której tyle miesięcy musiałem się obchodzić”; “Na wieczerzę upiekłem kawał koziny. Przyprawiona solą, smakowała mi wybornie”; “Oprawiwszy je starannie, odłożyłem kiszki dla ukręcenia strun do szycia garderoby, z łopatki ugotowałem wyborny rosół z kukurydzianą kaszą, a ćwiartka tylna poszła na pieczeń. Cóż to był za wyborny obiad, po tylu dniach przeżytych o lichej strawie!”.

Wizerunki obżarstwa skrystalizowały się również w filmowych produkcjach pokroju “Wielkiego żarcia” (nie należy sugerować się tytułem, brzmiącym jak tytuł kiczowatej amerykańskiej komedii, to byłby fałszywy trop), w którym to francusko-włoskim filmie czterech zblazowanych mężczyzn umawia się w rezydencji jednego z nich na wspólne samobójstwo. Nastąpić ma ono przez przejedzenie, a widowiskowe potrawy i piękna willa z ogrodem z każdą minutą giną pośród turpistycznych wizji ostatnich chwil bohaterów.

W literaturze polskiej, w tym również w poezji, nie brakuje dzieł opiewających suto zastawione stoły. Dowodem niech będzie twórczość Juliana Tuwima i Wespazjana Kochowskiego. Pierwszy z nich zdecydowanie nie potrzebuje zapowiedzi ani przedstawiania, bowiem cieszy się ogólnym poważaniem i ma swoje zasłużone miejsce w panteonie polskich poetów. Potrzebne natomiast jest kilka słów informacji o Wespazjanie Kochowskim, bowiem wydaje mi się, że nie jest tak znany i uznany jak jego dwudziestowieczny kolega po fachu.

Życie Wespazjana Kochowskiego (1633-1700) toczyło się w pełnej zgodzie z założeniami sarmackiego wychowania – za młodu się uczył, potem spełniał obywatelski obowiązek wobec Rzeczypospolitej, walcząc w licznych wojnach przeciw najeźdźcom, a na koniec osiadł we własnym gospodarstwie. Przez cały ten czas pisał. Sprzeciwiał się wielu zjawiskom, które obecnie są notorycznie przypisywane sarmackiej wizji świata jako immanentne. Krytykował liberum veto, nierówności społeczne lub – wszechobecne tak wtedy, jak i teraz – pijaństwo.

A oto suto zastawione stoły w utworach Kochowskiego i Tuwima:
– “Oj, nie rzecz, nie rzecz, i nam mniej przystoi/ Mężnych lechitów synom, bracia moi,/ W obozie ze szkła winem zlanem hojnie,/ Mówić o wojnie./ Placem wojennym nam stół, arsenałem/ Piwnica, gdzie dość municyj zastałem;/ Bachus hetmanem, mistrz artylerje,/ Kto lepiej pije./ Z mis belloardy, z pasztetów reduty,/ Z kopy kuropatw szanc wielki usuty,/ Marcepanowej palisada wieże/ Cukrowa strzeże./ Koło której są po suggestach działa,/ A jak na hasło armata zagrzmiała,/ Pierwsza na zdrowie, pij nie trać słów darmo,/ Biją na larmo” (Wespazjan Kochowski, fragment wiersza “Przy pełnych zwycięstwo” ze zbioru “Niepróżnujące próżnowanie”, 1674 r.);
– “Przy bufecie – żłopanim,/ Parskanim, mlaskanim,/ Burbon z młodym Rastakowskim/ Serpentynę flaków wcina,/ Na talerzu Donny Diany/ Ryczy wół zamordowany,/ Dżawachadze, prync gruziński,/ Rwie zębami tyłek świński,/ Szach Kaukazu, po butelce/ Rumu cum spiritu wini,/ Przez pomyłkę tknął widelcem/ W cyc grafini Macabrini,/ Rozdzierane kaczki wrzeszczą,/ Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą,/ A najgorzej przy kawiorze:/ Tam – na zabój, tam – na noże,/ A jak złapią, szczerzą zęby/ I smarują głodne gęby/ Czarną mazią jesiotrową,/ A bieługi białe kłęby/ Żrą od razu na surowo,/ Bo to dobrze, bo to zdrowo!/ […] Ćwierciomirski z Podhajdańca/ Sarni udziec wziął do tańca,/ Esterhazy, w sztok zalany,/ Zrobił z wędlin przekładańca […]” (Julian Tuwim, fragment  poematu “Bal w operze”, 1936 r.).

Chociaż oba przytoczone fragmenty opisują ucztę, nie czuję przyjemnego mrowienia w okolicy zawiasów żuchwy, kiedy je czytam. Ani Kochowski, ani Tuwim nie używają przymiotników kulinarnych, zresztą mam wrażenie, że w ogóle nie mieli zamiaru wzbudzać odczuć jakkolwiek związanych z jedzeniem. Uczta u obu poetów symbolizuje degrengoladę, upadek obyczajów i gwałtowne obrócenie peryskopu moralnego na kwestie zgoła nieistotne, co materializuje się przy suto zastawionym stole. Kochowski przedstawił taki stół jako pole bitwy, otoczone przez bandę chwalipiętów, i stwierdził, że najbardziej szanuje takiego, co zrezygnuje ze słownych potyczek na rzecz prawdziwych – zamilczy przy stole, a “schowa się w pole”. W kwestii konceptu, stojącego u podstawy wiersza, myślę, że nie potrzeba było tutaj większych wigibasów, jeśli chodzi o wyobraźnię pana Wespazjana co do metafor, bowiem w XVII wieku w Rzeczypospolitej kwitła sztuka zdobienia stołów. Budowano na przykład całe fortece z cukru lub marcepanu, które były kruszone i jedzone rękami jako deser. Na stół wjeżdżały fantazyjne potrawy, takie jak dzik pieczony w całości, z którego, gdy się go rozkroiło, wylatywały ptaki, lub szczupak przygotowany zgodnie z przepisem z “Compendium Ferculorum” Stanisława Czernieckiego (książki kucharskiej z 1682 roku). Takiż szczupak pojawił się również w opisie uczty w Soplicowie: “W końcu sekret kucharski: ryba nie krojona,/ U głowy przysmażona, we środku pieczona,/ A mająca potrawkę z sosem u ogona” (“Pan Tadeusz”, Księga XII).

Cały “Bal w Operze” Tuwima jest ucztą. Poetycką, synestezyjną, znaczeniową – tak naprawdę każdym rodzajem uczty, poza tą w jej pierwotnym znaczeniu. Kochowski przedstawił pole bitwy w sposób bardzo statyczny (prawie jak u Arcimbolda), natomiast to u Tuwima odbywa się prawdziwa bitwa – krwawe starcie zdegenerowanych elit z zawartością własnych talerzy. Nasycenie agresywnymi i gwałtownymi czasownikami sprawia, że gdyby przełożyć kilka wersów z “Balu w Operze” na ekran kinowy, to co najmniej połowa publiczności dostałaby epilepsji. Tuwim napisał satyrę na sanacyjną władzę, przedstawiając ją w jaskrawym kontraście z mazowiecką wsią, której życie toczy się zgoła innym tempem. Wschód słońca nad polami jest jedynym apetycznym fragmentem poematu Tuwima: “Owoc słońca krwi nabiera,/ Zaszeptały wiewem brzozy,/ W zagajniku ptaszek gwizdnął/ Do stolicy jadą wozy/ Z zielenizną. […] Owoc pękł – i mokrym świtem/  Oróżowił miejską ziemię”.

Kochowskiego i Tuwima dzieli ponad dwieście lat historii, jednak niewątpliwie obaj zaobserwowali i w doskonałych wersach opisali podobne zjawisko. Nie tyczy się to wyłącznie obżarstwa, bowiem, np. według Czesława Miłosza, “Bal w Operze” charakteryzuje “wstręt autora do czynności fizjologicznych ludzkiego gatunku. Największy jednak wstręt okazuje wobec tej substancji, która krąży w krwiobiegu ludzkiego społeczeństwa: wobec pieniędzy”. I Kochowski miał kilkaset lat wcześniej podobne refleksje: “kto ma dzisiaj pieniądze, kto pełen mamony,/ to senator uważny, rycerz doświadczony”, “pieniądz dziś ludzi czyni, pieniądz ludzi stroi” (“Pieniądze”). Obaj zresztą – i Kochowski, i Tuwim – zacytowane tu utwory tworzyli na tle historycznych klęsk polskiej państwowości. W przypadku pierwszego był to haniebny traktat buczacki z 1672 roku, który czynił Rzeczpospolitą lennikiem imperium osmańskiego i nakazywał płacić na jego rzecz coroczny haracz. “Bal w Operze” powstał w 1936 roku, niedługo przed niemieckim atakiem na Polskę. Pierwsze udało się prędko odkręcić, zresztą Kochowski brał udział w wyprawie pod Wiedeń jako zaufany historyk króla Jana III Sobieskiego. Drugie odkręcamy do dziś, ale Tuwim nieco wcześniej – podczas wojny z bolszewikami – pracował w biurze prasowym Józefa Piłsudskiego.

Zakończenie tego artykułu proszę potraktować z lekkim przymrużeniem oka. Otóż Tuwim publikował pod wieloma pseudonimami, podobno również pod pseudonimem “Atoli” – być może zaczerpnął go właśnie z “Psalmodii polskiej” Kochowskiego, a konkretnie z Psalmu XXXIV: “Atoli w nadzieję uzdrowienia rzekłem: niechajże ciało cierpi, które się w proch rozsypać musi”. Być może. Ale raczej włóżmy ten ostatni akapit między bajki z mchu i paproci. Dlaczego z mchu i paproci? Bo “dinozaury wpierw żarły na krocie te łakocie, ale obżarstwo to grzech jest, więc utyły i zdechły”  (“Historia stworzenia świata”, Lao Che).

FILIP JEGLIŃSKI