STOJAK: Walerka

Fot. Z archiwum rodzinnego. Na zdjęciu Walerka.

Wysoka, smukła kobieta o pięknych, niebieskich oczach i włosach koloru rudokasztanowego. To krótki opis kobiecej urody okresu romantyzmu, wychwalanej pod niebiosa w wielu powieściach różnych pisarzy tamtych świetlanych czasów. Tak też można opisać Walerkę. Była piękną kobietą, której niebieskie oczy lśniły jak gwiazdy, kasztanowe, grube włosy spadały na blade ramiona, a uśmiech rozpromieniał jasną, piegowatą twarz. Niestety, przyszło jej żyć za krótko i w tragicznych czasach. Urodziła się w okresie, kiedy Polska była pod panowaniem zaborców, dokładnie 1 lutego 1911 roku w miejscowości Anklam na Pomorzu Przednim w Prusach. Wcześniej jej rodzice ze starszą siostrą – Eleonorą wyemigrowali z Kujaw, będących pod panowaniem rosyjskim. Uciekli nocą przed służbą, jaką miał odbyć w wojsku carskim jej ojciec –Michał.

Do swojego rodzinnego miasta powrócili dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, gdy Walerka miała 7 lat. Dopiero wtedy została ochrzczona w Parafii pw. św. Jana i poszła do polskiej szkoły. Zajmowali jednoizbowe mieszkanie przy ulicy Miłej. Było skromnie, ale u siebie. Wolnością i spokojem nie nacieszyli się długo. Po 21 latach niepodległości na Polskę napadły Niemcy, a potem Rosja…

Kiedy wybuchła II Wojna Światowa, Waleria liczyła 28 lat i była szczęśliwą, młodą mężatką. Mąż Walerki miał na imię Józef, pracował jako malarz pokojowy. Jego rodzina pochodziła spod Warszawy. Poznali się jednak na Kujawach i tu zamieszkali. Pierworodny syn Józef urodził się w 1934 roku i dano mu imię po ojcu i dziadku. Drugie dziecko urodziło się trzy lata później. Chłopiec miał na imię Rysio. Zmarł w wieku 3 albo 4 lat na zapalenie opon mózgowych podczas wojny. Tadeusz, trzeci syn, przyszedł na świat w 1941 roku. W tym czasie mąż Walerki działał w konspiracyjnej drukarni podziemnej, która wydawała ulotki propagandowe przeciwko hitlerowskiemu najeźdźcy. Podstawiony przez Niemców robotnik zadenuncjował kolegów. Zaczęły się łapanki i nagonka.

Nocą 1942 roku, kiedy wszyscy spali, pod dom podjechało gestapo i wywlekło śpiącego Józefa
z łóżka. Pobili go do nieprzytomności. Został osadzony w piwnicach posterunku policji. Tylko raz zezwolono Walerce odwiedzić męża. Zabrała ze sobą syna Józefa, który pamięta pobitą twarz swojego taty, powybijane zęby i siniaki na ciele. Więcej go nie zobaczył. Niedługo potem ojciec rodziny został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Zwickau, w Niemczech. Syn Józef, wówczas 8-letni chłopiec, pamięta do dziś moment, w którym matka odebrała telegram
z wiadomością o śmierci męża. Zmarł na zawał serca – taką przyczynę podali Niemcy. Potem przyszła paczka z odzieżą, rzekomo zmarłego, ale to nie były jego ubrania. Walerka długo płakała. Mieszkający nieopodal rodzice Walerki, Małgorzata i Michał, pocieszali córkę jak mogli.

Było bardzo ciężko. Walerka została sama z dziećmi. Nie dojadali, marzli zimą, ale ona się nie poddawała. Biegle władała językiem niemieckim, bo przecież wychowywała się na terenie Prus przez 7 lat i ten język był jej “obowiązkową mową”. Gdy zabrakło przydziałowych kartek żywnościowych, ona udawała się do sklepu z umieszczonym w oknie wystawowym napisem: “Nur Fur Deutsche” i dokonywała zakupów. Nie różniła się zbytnio od Niemek – perfekcyjnie posługiwała się językiem niemieckim, była ruda i dobrze ubrana. Musiała jednak bardzo uważać, bo chwila nieuwagi i zdemaskowanie mogłyby doprowadzić do tragicznego finału. Ryzykowała życiem, ale czegóż nie robi zdesperowana matka, gdy w domu czeka dwoje głodnych dzieci. Sama nie dojadała, często spożywali zimne posiłki, te same przez kilka dni. Najczęściej był to żur. Z czasem zaczęła chorować, załamała się i – niestety – zmarła w wieku 33 lat na chroniczny katar żołądka, osieracając dwóch małych synków. Starszego – Józefa na wychowanie wzięli dziadkowie, młodszego przygarnęła do siebie siostra Walerki – Eleonora.

Na mojej komodzie stoi zdjęcie, oprawione w złotą ramkę. Na min młoda, piękna kobieta, która ma na imię Waleria. Wszyscy mówili na nią zdrobniale – Walerka. Na jej twarzy rysuje się delikatny uśmiech, jakby chciała powiedzieć, że jest szczęśliwa. Zapewne była, przez krótki czas swojego życia. Dostrzegam też zadumę, jakby się zastanawiała, co przyniesie jej życie. Stoi na plaży w Warszawie, ubrana w jednoczęściowy strój kąpielowy w paski, a w ręce trzyma parasol, skrywając się przed słońcem. Gołe stopy dotykają gorącego, żółtego piasku, a przed nią Wisła płynie…

Jestem wnuczką Walerki, jak ona jestem ruda. Moja wnuczka też jest ruda. Dziś mogę powiedzieć, że kocham rudość.

MIROSŁAWA STOJAK