BILIŃSKA-STECYSZYN: Freddie Mercury i “Bohemian Rhapsody”

Fot. Domena publiczna. Queen – “Bohemian Rhapsody”

Dokładnie czterdzieści pięć lat temu, późną jesienią 1976 roku w zatłoczonym do niemożliwości autobusie PKS-u jechałam z moim chłopakiem – niedługo potem mężem – z Zielonej Góry do Świebodzina. Staliśmy w przejściu między siedzeniami, w strasznym ścisku (bo kiedyś kierowcy zabierali również pasażerów stojących, ile wlazło), przytuleni. Kierowca miał włączone radio. Na cały autobus rozbrzmiewała dziwna muzyka. To znaczy dziwnie piękna. Ni to opera, ni to rock, ni symfonia, z jakimiś niesamowitymi skaramuszami, bismallahami i fandangiem, i z przejmującym “Mama, ooh…”.

Nie pamiętam, czy już wtedy wiedziałam, czego słucham z takim zachwytem. Że to nagrany w 1975 roku singiel grupy Queen zatytułowany “A Night at the Opera”, a kompozytorem i autorem słów znajdującego się na płycie utworu “Bohemian Rhapsody” jest Freddie Mercury, który – tego też dowiedziałam się znacznie później – naprawdę nazywa się Farrokh Bulsara.

O tym, że w przyszłości singiel z tym nagraniem będzie uznany za jeden z najlepszych w historii muzyki pop, chyba wówczas też wiedziało niewielu. Utwór trwa aż pięć i pół minuty, więc z początku wytwórnia płytowa uważała, że jest zbyt długi, by stać się hitem, sugerowała poprawki, skróty, na co twórcy się nie zgodzili. Na antenie radiowej też najpierw nadawano go we fragmentach, by w końcu wyemitować “Bohemian Rhapsody” w całości aż czternaście razy w ciągu jednego dnia! Podchwyciły to inne stacje i dzieło grupy Queen szybko stało się “numerem jeden” w Wielkiej Brytanii, a potem na całym świecie.

Trzydzieści lat temu, 24 listopada 1991 roku zmarł Freddie Mercury, zaś 4 września br. minęła siedemdziesiąta piąta rocznica jego urodzin (ur. 4 września 1946 r.).

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN