CANIĆ: Agatha Christie – siła liczby dwa

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Agatha Christie.

Gdy znajomi, chcąc obdarzyć mnie komplementem, próbują porównać mnie do George Sand, z całym szacunkiem odpowiadam, że bliżej mi do Agathy Christie. Nie ze względu na gatunek, bo na mojej liście powieści detektywistyczne nie są numerem jeden, tylko w nawiązaniu do charyzmy i determinacji Angielki. Nie musiała ani udawać, ani się zadawać, by zostać najlepiej sprzedającą się pisarką wszech czasów. Po prostu pisała, studiowała zdarzenie kryminalne jako misterium, odkrywając nowe aspekty i rozwiązania zagadek, potrafiąc znaleźć inspirację nawet w sprawach domowych (“Zmywanie naczyń rodzi we mnie myśli o zabójstwie”). Jak każda literatka miała własny świat – i nawet potrafiła uciec z domu, nikomu się nie tłumacząc. Nie wszystko w jej życiu układało się od razu według jej życzenia, ale nigdy nie traciła wiary w siebie oraz poczucia godności.

Do Agathy Christie najbardziej pasuje nieco przeformułowane przysłowie “Do dwóch razy sztuka”, ponieważ to właśnie dwójka stała się szczęśliwą liczbą autorki.

Pierwszym jej zawodem było pielęgniarstwo. Choć nie czuła się spełniona, dbała o chorych z troską, a niezwykłe dla artystki doświadczenie uważała później za przydatne źródło inspiracji. Sztuka słowa też nie była jej pierwszą twórczą miłością (od dzieciństwa uwielbiała grać na fortepianie). Kiedy osiągnęła sukces jako literatka, nie pozostawała w jednym miejscu. Jej słynny detektyw Herkules Poirot doczekał się rywalki – panny Marple, nieustępującej młodszemu koledze w prowadzeniu niebezpiecznych spraw. Chcąc spróbować sił w kolejnym gatunku, pomysłowa kobieta wydała też kilka powieści obyczajowych – pod innym nazwiskiem (Mary Westmacott).

Trudne przejścia na drodze uczuciowej pani Christie też były dwa. Jej pierwszy mąż nigdy nie dorównał jej intelektualnie, a w końcu porzucił dla młodszej i głupszej. Całą jej historię na dwie połowy podzieliło tajemnicze zaginięcie; nigdy i nikomu nie zdradziła sekretu tego zdarzenia. Życie po powrocie do rzeczywistości nazywała “drugą wiosną”, gdyż niedługo po trudnym rozwodzie poznała swoją drugą miłość, tym razem szczęśliwą. Jej drugi mąż nazywał się Max Mallowan, był archeologiem. Mimo że sporo młodszy od niej, był mądry i podzielał pasje ukochanej. Lubił literaturę, ona zaś historię. Wzajemnie się uzupełniali, razem wyjeżdżali na wykopaliska, i każdy z małżonków szanował granice drugiego, a rutyny unikali jak diabeł święconej wody (“Dbałość o męża podkopuje intelekt żony” – mawiała pisarka).

Nigdy nie zaznała klęski jako autor. A jej druga wiosna trwała aż do śmierci Agathy Christie u boku tej drugiej miłości. Na plotki dotyczące licznych wielbicielek Maxa odzywała się z uśmiechem i dawką angielskiego humoru. “Starzenie się przy mężu-archeologu to raczej zaleta” – mówiła. Żartowała również z dalszego korzystania z nazwiska pierwszego męża: “Gdyby któraś z moich książek okazała się porażką, Max nie będzie miał z tym nic wspólnego”. Liczba dwa sprawdzała się i wówczas, kiedy gdzieś w połowie książki autorka nieoczekiwanie zmieniała mordercę, często zaskakując nawet siebie samą…

Gdybym zatem miała być porównywana do legend literatury, to wolałabym być jak Agatha. Jednocześnie śmiała i konserwatywna, walcząca i kobieca, a co najważniejsze, nie bała się zmian i nigdy się nie poddawała.

ANNA CANIĆ