CANIĆ: Niedoszła podkasterka i (nie)patostreaming

Fot. Pixabay.com

Dawno, dawno temu było tak, jak nigdy nie było. Była sobie jedna pisarka, tłumaczka i publicystka – z głową w chmurach, spojrzeniem anioła i nieco diabelskim charakterkiem. We dnie pracowała, w nocy czytała, i, jak każda introwertyczka, unikała tłumu i hałasu. Niestety, w Krainie Pustki, gdzie koguty nie pieją, a dziewczyny nie plotą warkoczy, artystki nie były najmilej widziane, więc pewnego dnia uciekła sobie do Doliny Słoneczników.

Była wciąż zapracowana, obciążona alimentami, ale wreszcie wolna i uśmiechnięta jak słonecznik. Pomyślała nawet, że na stare lata mogłaby spróbować czegoś nowego – na wzór pomysłowych sąsiadek z Doliny, które ponoć potrafiły zrobić bloga ze wszystkiego – gotowania, tańcowania, falowania i spadania, przy tym nieźle zarabiając. No i, poradziwszy się rodziców i partnera życiowego, zdecydowała się pisarka na tworzenie podkastów w streamingu. Była to sprawa trochę zakręcona, zwłaszcza dla introwertyczki, bo musiała dużo gadać do kamery jak papuga, wystrojona, umalowana niczym żako, ale cóż… pieniążki nigdy nie są zbędne, zwłaszcza dla trzydziestopięcioletniej emigrantki. Poza tym, jak często powiada jej starsza siostra-psycholożka, w tym życiu każde doświadczenie jest przydatne.

Jak na “bohemę” przystało, monologować pisarka umiała wyłącznie o sztuce i ewentualnie o obcych językach. By zrobić wrażenie, wystukała na klawiaturze trzy strony contentu o literaturze – nawet z cennymi poradami dla przyszłych autorów. Potem obejrzała sobie kilka ciekawych podkastów innych artystów, co prawda raczej albo nie do końca o sztuce, ale jej to nie onieśmieliło. Przeciwnie – pisarka sądziła, że skoro ktoś ogląda utalentowanych ludzi, jak gadają o pierdołach, to jej sofistykowany podkast będzie hitem w internecie… zwłaszcza gdy tuż przed relacją na żywo uczesała grzywkę jak kakadu. Czy coś z tego wyszło? Tak – i nie. Jej statystyka przerażała – już od pierwszych minut miała setki widzów i porządny feedback. Padły też pytania, kilka nawet dotyczyło książek, ale tylko pięć czy sześć. Niestety, dla odbiorców świeżo upieczona podkasterka stanowiła tylko ładną kobietkę z miłym, prawie dziecięcym głosikiem, która coś tam gawędziła o pisaniu. Dzięki Bogu, nie spotkała jej wulgarność ani hejt – być może, że życiową dawkę tej “szczepionki” już dostała w Kraju Pustki od byłego męża. Tak czy owak, zamiast pytań o twórczość pojawiały się jedynie komplementy, propozycje wspólnej kawy, prośby, by coś odśpiewała razem z Anną Wisi (bo leciała w komputerze obok) albo zatańczyła do piosenki. Kilku młodzieńców, niekoniecznie pięknych, nawet chciało, by napiła się wegańskiej kawy na ich oczach.

“Nie, dziękuję” – oburzyła się pisarka. – “Ja nie robię patostreamu – za żadne pieniądze”.  A potem zamyśliła się: “Może dzisiaj patostreamem jest gadanie o literaturze?”.

Sądząc z jej eksperymentu, to nie było dalekie od prawdy. Rezygnując z kuszącej umowy o dzieło, najpierw posmutniała – do momentu aż zadzwonił jej najlepszy kumpel. “Nie martw się, dziewczyno, pierdołami” – poradził ten mądry chłopak. – “Tyś pisarką – no to pisz, nie gadaj. Niech gadają ci, co się nadają tylko do młócenia słomy”. 

“Racja!” – zgodziła się niedoszła podkasterka, popijając kawę. Już myślała o tym, jaki fajny felieton może wyjść z tej bajki. Wszak, wracając do słów jej kochanej siostry, każde doświadczenie jest przydatne. Poza tym… w tym świecie (pato)streamingu, gdzie rządziły laski dużo młodsze od pisarki, komplementy od chłopaków, którzy mogliby być jej synami, też nie były zbędne – zwłaszcza dla świeżutkiej emigrantki.

ANNA CANIĆ