JEGLIŃSKI: Gołąb

Fot. Pixabay.com. Na zdjęciu gołąb.

Od kiedy uświadomiłem sobie, jak wielką dziejową ironią losu jest rzucanie przez ludzi okruchów gołębiom, ciężko mi patrzeć na te ptaki tak, jak wcześniej.

Poza faktem, że gołębie roznoszą mnóstwo chorób, brudzą miasta i denerwują przechodniów, człapiąc po chodnikach, przecież ich immanentną cechą jest natura, rzekłbym, gadzia. Rdzawoczerwone oczy z trzecią powieką. Demoniczne przekrzywienie głowy, kiedy łypią na cokolwiek, co chcą zjeść. Zasuszone, rachityczne łapy, zakończone stępionymi na betonie pazurami. Tak, bingo! Przecież to są potomkowie dinozaurów w skórce graficznej z lat 80. Któryś z nich czasem błyśnie fioletowym piórkiem na wolu.

Obok Podkowy Leśnej, miasta, w którym się wychowałem, znajduje się wieś Żółwin, a w tej wsi liczne pola, strumyki, ambony, a przede wszystkim dużo drzew. Są to suche lasy iglaste, obfite w piach. W słoneczny dzień jest w nich bardzo przytulnie. I właśnie w takich lasach żyło bardzo dużo bażantów, na które kilku moich kolegów zwykło wołać per “raptory”. Do bażantów żywię głęboki szacunek. Chociaż są wyposażone w czerwone oczy z trzecią powieką, nie łaszą się do ludzi, prosząc o jedzenie, ale biegają wolne po polach i lasach, niewątpliwie odziane w pióra dużo szlachetniejszej maści niż gołębie. Jednak są z nimi spokrewnione. Oba gatunki należą bowiem do tej samej gromady w obecnej systematyce biologicznej, do tej samej podgromady (neornithes), a nawet tej samej infragromady – ptaków neognatycznych. Oczywiście, nie jest to jakieś bliskie pokrewieństwo, bowiem należy do niej większość obecnych ptaków, a druga infragromada – ptaków paleognatycznych – obecnie stanowi raczej ślepy zaułek ewolucji i smętne ruiny dawnej potęgi ptaków kroczących, reprezentowanej przez m.in. strusia czy kiwi, a w przeszłości przez majestatyczne ptaki Moa z Nowej Zelandii, które wyginęły już dobry kawał czasu temu. Ich pamięć została uczczona w poemacie nowozelandzkiego poety Allena Curnowa z 1943 roku, opowiadającego o stojącym w muzeum szkielecie wielkiego Moa(!) jako metaforze Nowozelandczyków(!!!). Rzekłbym, że bażanty z gołębiami łączy relacja kuzynowska. Gołąb dla bażanta musi być uciążliwy, niczym kuzyn, który wyemigrował do Stanów i wraca na święta w koszulce z flagą USA,  bełkocząc coś ni to po angielsku, ni to po polsku.

Zaznaczam, że dalekie pokrewieństwo z gołębiami wytknąłem bażantom tylko dlatego, żeby przywołać to słowo – “r a p t o r y”. Przodkowie gołębi, dinozaury stąpające na dwóch nogach, jadły naszych dalekich przodków. Nie mówię oczywiście, że mam to za złe dinozaurom i zupełnym szaleństwem byłoby mieć to za złe komukolwiek (taki jest krąg życia), a zwłaszcza tym nieszczęsnym gołębiom, jednak właśnie w tym tkwi istota dziejowej ironii losu. Posługuję się tu dużym uproszczeniem, odwołując się do wizerunku ssaków z ery dinozaurów, jaki poznałem w wieku wczesnoprzedszkolnym w kolorowych albumach, gdzie przypominały one bure szczurki, przemykające gdzieś cichcem pod nogami przodków gołębi. Przecież odkryto już wiele dużych ssaków z tamtego okresu, jak chociażby Lisowicia bojani, której szczątki znaleziono niedawno w Lisowicach na Śląsku, prawie trzymetrowa bestia. Jakkolwiek przesadzona byłaby “szczurkowatość” naszych ssaczych praprzodków, chyba jasne jest, że protogołębi szczep trząsł wtedy całą ziemią, zamiast gnieść się po dziurach w ścianach na Dworcu Centralnym z nadzieją, że z kanapki jedzącego w biegu przechodnia spadnie okruch chleba.

Gołębie jadą na dobrym pijarze. W tradycji chrześcijańskiej biała gołębica symbolizuje Ducha Świętego. To gołąb, a nie kruk, zwiastował koniec biblijnego potopu, a Jezus uczył apostołów, aby byli nieskazitelni jak gołębie, wspominając też, by byli roztropni jak węże (gady!). Gołębie są symbolem miłości, o czym świadczy chociażby zwrot “gruchają jak gołąbki”, gołębie miały też znaczący udział w funkcjonowaniu prototypu systemu pocztowego. Tylko skąd pomysł, żeby symbolizowały one czystość i nieskazitelność? Jak mówi stare, toskańskie przysłowie – “chi vuol la casa monda, non tenga mai colomba” – “kto chce mieć czysty dom, nie trzyma w nim gołębi”. To chyba jedyne świadectwo trzeźwości ludzkiego umysłu względem tych ptaków, a zarazem odważna próba wyskoczenia z zaklętego kręgu gołębiej propagandy.

Pozostaje zatem zagadką, jak gołębiom udało się wybić w ludzkiej kulturze. Wiedząc, że były one hodowane i jedzone już przez Sumerów, podejrzewam, że wielka operacja ocieplania wizerunku gołębi miała swój początek już w starożytnej Mezopotamii. Gołąb trafił na herb Cypru i na nocne niebo, bowiem zgodnie z mitologią grecką, gromada gwiazd Plejady (kształtem przypomina wielki wóz w wersji kompaktowej) była uważana za stado gołębi, w które zostały przemienione po popełnieniu samobójstwa córki Atlasa, Plejady. W kulturze ludowej środkowych Włoch owa gromada gwiazd była wręcz nazywana “gołębie”. Trudno, aby ktokolwiek żyjący w Warszawie był skłonny piać peany na cześć gołębi, ale ciekawe jest, że w Krakowie znane są aż dwie legendy miejskie z nimi związane. Zgodnie z jedną z nich, gołębie na rynku krakowskim to zaczarowani rycerze Henryka IV Probusa (jaki los ich spotkał!), a wedle drugiej, biały gołąb zostaje bohaterem miasta, bowiem podczas oblężenia Krakowa przynosi złą wiadomość, że odsiecz dla miasta jednak nie nadejdzie. Gołąb siedzi cicho gdzieś na rynnie, więc obrońcy miasta odpierają atak, wierząc, że zaraz przybędą posiłki. Dopiero po zwycięskiej bitwie zdejmują liścik z nogi posłańca, odczytując wiadomość, która mogłaby złamać ich morale przed starciem. Śnieżnobiały gołąb bezsprzecznie musiał znać łacińską maksymę “primum non nocere”, bo mógł wszystko popsuć, a tego nie zrobił.

Na koniec przyznam, że z gołębiami łączy mnie szorstka przyjaźń. Mimo wszystko, żyją z nami w miastach, co oznacza, że też muszą mieć w sobie jakąś dozę cierpliwości, bo i my potrafimy być irytujący. Często jedziemy tylko na dobrym pijarze tak, jak gołębie. W mediach społecznościowych wyglądamy na ludzi z okładek kolorowego czasopisma o biznesie, a piątkowe wieczory spędzamy, pijąc na umór, brudząc siebie i otoczenie albo trącając przechodniów w pijackich hołubcach.

FILIP JEGLIŃSKI