BILIŃSKA-STECYSZYN: Cyc nie kutas

Fot. Miłosz Kobiałka. Wnętrze kawiarni U Radka w Kazimierzu Dolnym. W oddali fresk namalowany przez Franciszka Starowieyskiego.

Klimatyczne wnętrze mojej ulubionej kawiarni U Radka w Kazimierzu Dolnym wzbogacają prace znanych polskich artystów, m.in. Czeczota i Starowieyskiego. Ten ostatni często bywał w Kazimierzu, nawet widziałam go kiedyś wchodzącego do Domu Architekta. Siedziałam wówczas prawie vis-à-vis, czyli w ogródku wzmiankowanej knajpki, tradycyjnie i z niesłabnącym zachwytem gapiąc się na rynek, studnię, kamieniczki wokół…

Rysunek Starowieyskiego zdobiący ścianę kawiarni przedstawia charakterystyczne dla jego grafiki ptako-kobiece postacie o obfitych kształtach – zwłaszcza gdy chodzi o biust (dość obwisły, jak widać). Podobno gdy artysta malował ów fresk, trzeba było zasłonić okno, by ochronić speszoną modelkę przed wścibstwem licznych gapiów. Ach, te kazimierskie klimaty i opowieści… Bohater tej historii nie żyje już od trzynastu lat (zmarł 23 lutego 2009 r.), na szczęście przetrwała jego sztuka – i anegdoty.

Miałam przyjemność uczestniczyć kiedyś w kilku z nim spotkaniach. To było w Poznaniu, podczas ogólnopolskiego przeglądu teatrów szkolnych (nawet międzynarodowego, bo przyjechały też zespoły teatralne z zagranicy). Spektakle konkursowe prezentowane były w Teatrze Polskim. Franciszek Starowieyski zasiadał w jury, obok m.in. Barbary Wachowicz, ponadto prowadził warsztaty dla uczestników przeglądu i instruktorów (ja na ten poznański festiwal teatralny właśnie jako instruktor zostałam oddelegowana).

Podczas warsztatów artysta opowiadał o swoim Teatrze Rysowania, o podejściu do sztuki, o ludzkiej – zwłaszcza kobiecej  – cielesności, nagości. O modelkach, jakie pozują do jego dzieł – koniecznie o pełnych, choć niekoniecznie najjędrniejszych kształtach. To wówczas usłyszałam z jego ust owo słynne: “Cyc nie kutas, stać nie musi”.

W czasie zajęć warsztatowych Starowieyski zaproponował taki rodzaj działań teatralno-plastycznych, które mają doprowadzić do wyzwolenia się z konwenansu poprzez zaimprowizowaną, swobodną twórczość, będącą rodzajem happeningu, performance’u. Chodziło również o jak najbardziej dosłowne wyzwolenie się z krępujących nas zewnętrznych szat. W ruch poszły znajdujące się w pomieszczeniu kawałki drewna, wielkie płachty papieru, a nawet, jak pamiętam, muszla klozetowa. Jeden chłopak, rozpędzony ku tej wolności artystycznej, odgryzał grube kawały bułki, popijał mlekiem z butelki, a następnie pluł nimi wokół siebie. Starowieyski, głoszący przekonanie, że “widz oczekuje od twórcy, aby go obraził, zgorszył i zszokował”, widać ujrzał w nim spełnienie swego artystycznego credo, bo potem przyznał temu chłopakowi prywatne wyróżnienie. Apel o wyzwolenie się z więzów ubrania też zaowocował sukcesem: artysta w końcu doprowadził do zrzucenia szatek jedną z pań instruktorek – wbrew głoszonej teorii całkiem jędrną i bynajmniej nie obwisłocycą…

Gdy w ostatnim dniu festiwalu ogłoszono werdykt, każdy z jurorów miał kilka minut na uzasadnienie i komentarz. Nawiązano wówczas do jakiejś wypowiedzi krytyka teatralnego Konstantego Puzyny. Gdy nadeszła kolej na wystąpienie Starowieyskiego, zobaczyliśmy w jego wykonaniu teatr w teatrze.  W pewnej chwili (do dziś mam w uszach to jego charakterystyczne “r” wymawiane jak “y”) usłyszeliśmy: “Konstanty Puzyna, chociaż też hyabia i nawet mój kyewny, opowiada pieydoły”. Dalszy ciąg wypowiedzi nie jest istotny, najciekawsze bowiem było to, że Jan Byk (pseudonim artystyczny Starowieyskiego) wygłaszał swój spicz… wypełzłszy z kulisy na czworakach i przeszedłszy w ten sposób na proscenium, gdzie dokończył swoją wypowiedź.

Na koniec jeszcze jedna anegdota z owych niezapomnianych poznańskich spotkań. Opowieść Franciszka Starowieyskiego o tym, jak na zamówienie rządu włoskiego malował  “ogyomny fyesk” i potrzebna mu była do niego modelka o wiadomych gabarytach.  Jej zadanie było tym trudniejsze, że miała pozować nie dość że nago, to jeszcze rozdziawiona na rozwartej szeroko drabinie. Rozdziawiona obunóż, rzecz jasna.

W całych Włoszech nie mógł znaleźć takiej modelki. Aż wreszcie zgłosiła się do niego contessa – powiedzmy że X, nie zapamiętałam jej nazwiska – i powiedziała:

– Hyabio, wstyd mi za mój nayód. Będę pana modelką!

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN