CANIĆ: Maria Czubaszek – burzycielka bez retuszu

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Maria Czubaszek.

Dla mnie jest symbolem polskiego dziennikarstwa, taką Carrie Bradshaw Rzeczypospolitej, czyli panią Mądrą, Asertywną, Racjonalną, Intrygującą i umiarkowanie Ambitną.

Maria Czubaszek miała do siebie duży dystans. Doskonale radziła sobie z krytyką, natomiast jej własna satyra nigdy nie była pozbawiona konstruktywnej analizy. Co burzyła? Stereotypy. Była pierwszą znaną Polką, która otwarcie powiedziała, że kobieta nie musi mieć dzieci, by czuć się spełnioną. Uważała, że rozwód jest lepszy od toksycznego małżeństwa, a aborcja – od posiadania niechcianego dziecka. Mimo to, wierzyła w miłość (jej własna trwała aż do śmierci!) i małżeństwo (zwłaszcza drugie). Jej cytat z książki pt. “Nienachalna z urody” o tym, że prawdziwego uczucia nie potrafi zepsuć nawet ślub, już został ikonicznym. Łamała też niepisane zasady bycia konwencjonalną kobietą, żoną i nawet artystką. Paliła jak smok, nie gardziła mocnymi trunkami, jej zdolności prowadzenia domu były wręcz zerowe… poza tym, nie ukończyła nawet studiów, bo wrodzone zdolności pisarskie szybko otworzyły jej drogę do świata mass mediów. Zresztą, uniesień przy biurku Czubaszek też prawie nie miała, o czym spokojnie mówiła w wywiadach (“Ja nie lubię pisać, ale w związku z tym że nic innego nie potrafię, to pisuję. Nie żyję, żeby pracować, tylko pracuję, żeby żyć”). Nawet będąc błyskotliwą satyryczką, nigdy nie wierzyła w powołanie, traktowała własny talent przedmiotowo. O pieniądzach mówiła, że owszem, są bardzo ważnym elementem życia, ale nigdy nie potrzebowała ich za dużo, byle tylko “starczyło na parówki i papierosy”. W przyjaźń wierzyła raczej damsko-męską – nawet jej najlepszym przyjacielem był mężczyzna (satyryk i prezenter telewizyjny Artur Andrus). O “psiapsiółkach” zaś mówiła, że to strata czasu, bo płeć piękna ma tendencję do obgadywania, łgania i zawiści, a mężczyźni na te bzdury głównie nie mają czasu.

Sama Maria Czubaszek nieraz przyznawała się do posiadania cech “typowo” męskich, czyli samodzielności (“męża owszem, trzeba mieć, ale nie po to, by cię utrzymywał”), chęci do ciągłego rozwijania się (znaliśmy ją nie tylko jako publicystkę, ale również jako autorkę tekstów piosenek, scenarzystkę i jurorkę przeglądów kabaretowych), i niezależności od krytyki (wiedziała, że nie krytykują tylko kogoś, kto jest nikim i nie robi nic). Uczyła się na własnych błędach i na swój rachunek, nigdy nie zwalając winy na innych. A zawiedziona, po prostu przerywała znajomość i wyciągała wnioski. Nie uganiała się też za urodą, jak większość osób publicznych. Była świadoma własnych niedoskonałości i nie próbowała cofnąć czasu na siłę. Nawet jej decyzja o operacji plastycznej (już w podeszłym wieku) nie była żadnym hołdem modzie ani próbą zwrócenia na siebie uwagi. Widzowie i słuchacze lubili ją za charyzmę, wyborne teksty oraz zdolność śmiania się z samej siebie, więc życzyli sobie, by się pojawiała na ekranie. Maria Czubaszek szanowała miłośników jej ciętego pióra, czasem dokładając żarty w stylu “i rachunki trzeba płacić”, dlatego “jakoś wyglądać” po prostu musiała.

Moim zdaniem, była nawet na swój sposób ładna, i rozumiem jej małżonka (kompozytora Wojciecha Karolaka), który zawsze mówił, że zakochał się najpierw w nietypowej urodzie, a dopiero później – w intelekcie i talencie dziennikarki. Cenił też jej umiejętność puszczania wolno wszystkiego, co lubiła. Nie traktowała obsesyjnie ani pisania, ani kochania, i dlatego miała wszystko – i szczęście, i sukces. Nie przejmowała się dniem jutrzejszym – no chyba że wyłącznie na własną odpowiedzialność, i po prostu była sobą. Jeśli burzyła i zarazem oburzała, nie potrzebowała obrońcy, jednocześnie łącząc wolnomyślność z odpowiedzialnością. Nazywana przez niektórych “zimną suką”, uśmiechała się i dalej troszczyła się o zwierzęta. Nie umiała się gniewać nawet na swoich krytyków i potrafiła dostrzec ich zalety. Gdy “typowe Grażyny” zarzucały Czubaszek brak kobiecości i szacunku do wartości tradycyjnych (wiele z nich z obłudną troską o powyższe), czas pokazał, że to jej małżeństwo i historia miłosna są warte podziwu. A gdy koleżanki zwały ją leniwą, odpowiadała kolejnym sukcesem zawodowym. Nie burzyła po to, by wywołać skandal, tylko bo inaczej nie umiała.

To była jej droga, HERstory. Kobiety, która potrafiła zrobić książkę ze wszystkiego: kabaretu, słuchowiska, bloga i wywiadu. Sama była książką – napisaną nonszalancko, niby z papierosem w ręku, ale za to – bestsellerem.

ANNA CANIĆ