LUQUE-KURCZ: Mężczyzna z psem

Fot. pixabay.com

“W takim stanie ducha najbardziej adekwatnym dla mnie miejscem będzie Góra Śmierci” – pomyślałam, wyprowadzając rower z piwnicy. “Z pewnością nie napotkam tam tłumów ani prątków koronawirusa. Posiedzę sobie samotnie w ciszy, pośród drzew, dotrzymam towarzystwa tym, którzy już niczym nie mogą mnie zarazić, ani ja nie stanowię dla nich zagrożenia” – zastanawiałam się dalej.

Słoneczny dzień niósł obietnicę rychłej wiosny. Zjeżdżając z bocznej drogi, omiotłam wzrokiem parking. Bilans: jeden samochód, z którego właśnie wysiadł mężczyzna w niebieskiej kurtce. Za nim wyskoczył duży pies o biszkoptowym umaszczeniu. Nim dojechałam, już sprężystym krokiem pokonywali schody. “Po jaką cholerę gość zabiera tam psa?” – pomyślałam. “To już nie ma gdzie go wyprowadzić?”. Instynktownie poczułam do niego niechęć. Bocznym podjazdem wprowadziłam rower na górę. Po odstawieniu go, stwierdziłam, że nie ma sensu przechodzić przez trawnik do głównych schodów, by rozpocząć peregrynację od początku. Po prostu zacznę kontemplować pamiątkowe tablice od końca.

 “Jakie to typowe dla mnie…” – pomyślałam. “Cała ja. Wiecznie pod prąd. Wszyscy w prawo, to ja w lewo. Wszyscy po bożemu, to ja po swojemu. Trochę tak, jakbym zaczęła odprawiać drogę krzyżową od ostatniej stacji. A może dzięki temu uratowałabym Chrystusa i ocaliłabym świat? Może wszystko by się wyzerowało i Jezus by nie umarł? Oszczędziłabym światu Wielkiego Piątku, postu i pokuty. Bluźnisz!” – zrugałam się w duchu. “Wszyscy jesteśmy źli i nic nie zniknie. Nic się nie wyzeruje. Będziemy przez całą wieczność przeżywać Wielkie Piątki, bo zło jest w nas wszystkich. Będziemy się świadomie i z premedytacją krzywdzić i ranić. A propos! Czy religie mają realny wpływ na ład społeczny? Być może tak… Jak wyglądałby świat bez tych wszystkich przykazań i narzuconych norm w imię różnych bogów?” – zastanawiałam się w myślach.

Jakby w odpowiedzi na moje rozterki, na jednej z tablic odczytałam: “Świat jest pełen wielkich cierpień i wielkich radości” – Robert Anthony Salvatore. Zamyśliłam się. Kiedy podniosłam głowę, dostrzegłam mężczyznę i psa, zmierzających w moim kierunku. Przystawali przed każdą sceną (tablicą), mężczyzna wydawał komendy, a pies posłusznie je wykonywał. Kiedy podeszli do komory, w której palono ciała ofiar, mężczyzna pokornie spuścił głowę i powiedział:

– Siad! – pies usiadł. – Leż! – piesek grzecznie się położył przed wrotami piekła (tak od zawsze nazywam bramę do tego przeklętego pieca).

Niesprawiedliwie oceniłam nieznajomego. Nie przyszedł tu po to, by “załatwić” psa. Mijając ich, dostrzegłam kątem oka, że mężczyzna jest bardzo przystojny. Ot, piękny, wysportowany brunet, a piesek ma już swoje lata.

Zawrócili i udali się w kierunku, skąd przyszli. Po czym mężczyzna usiadł na ławeczce, a pies natychmiast położył się u jego stóp. Przechodząc obok nich, uśmiechnęłam się do psa, miał taką sympatyczną mordkę. Odniosłam wrażenie, że jego pan uśmiechnął się do mnie.

Usiadłam nieopodal, dwie ławki dalej. Po jakimś czasie wstali i oddalili się w kierunku parkingu. Posiedziałam jeszcze trochę i uznałam, że pora jechać dalej. Kiedy sprowadzałam rower z góry, moim oczom ukazał się zaskakujący widok. Mężczyzna w niebieskiej kurtce prowadził rower pod górę i psa na smyczy. “Skąd u licha wytrzasnął rower?” – pomyślałam. Kiedy się spotkaliśmy, mniej więcej w połowie wysokości, on skręcił do lasu. Las, góra, rower i pies na smyczy. “Oszalał!” – zawyrokowałam w myślach. “Ale jak cudownie oszalał!”. Już miałam na końcu języka pytanie, dokąd tamtędy można dojechać. Wówczas popatrzyłam na jego rower i na swój. “Oszalałam!” – rzekłam sama do siebie. Po czym popędziłam, ile sił asfaltową drogą.

                                                               * 

Nazajutrz znów tam wróciłam, na Górę Śmierci. Wiedziona intuicją lub jakąś inną magiczną siłą. W końcu dziś sabat Ostara. Nawet stalowe niebo obiecujące deszcz nie było w stanie mnie powstrzymać. Tym razem parking był pusty. Pomyślałam: – “To dobry czas, by zgłębić tajemnicę lasu. O ile moje szprychy to wytrzymają”. Już miałam się udać w kierunku przejścia pośród drzew, gdzie wczoraj zniknęli mi z oczu mężczyzna z psem, gdy z lewej strony nadszedł inny osobnik o podejrzanym wyglądzie. Prowadził stary, zdezelowany rower. Na plecach niósł ciężki, czarny plecak. Akurat w tym momencie zadzwonił mój telefon. Odebrałam, obserwując wspinającego się pod górę menela z rowerem. “O nie!” – pomyślałam. “Też mi się trafiło towarzystwo!”. Może w  tym plecaku ma siekierę i odrąbie mi głowę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Po chwili zauważyłam, że menel skręcił do lasu, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj piękny nieznajomy. Po chwili zniknął mi z oczu.

Odczekałam jeszcze jakiś czas, po czym udałam się w ślad za nim. Droga była wydeptana, lekko kręta. Prowadziła w głąb lasu. Muszę przyznać, że trochę się bałam, ale ciekawość była silniejsza. Wędrowałam przed siebie, prowadząc rower. Rozglądałam się nerwowo we wszystkie możliwe strony. W pewnym momencie odwaga jednak mnie opuściła i postanowiłam zawrócić. Gdy wyszłam już z lasu, usiadłam na tej samej ławce, na której przycupnęłam wczoraj. Cisza i spokój koiły moje zmysły. Ptaki beztrosko ćwierkały. “Niewiarygodne” – stwierdziłam w myślach. “To miejsce naznaczone takim potwornym cierpieniem i strachem” dziś tak bardzo leczy. Skrzydlate mają tutaj raj dla swoich treli. Gdzieś w świecie panuje zaraza, a w powietrzu znów kłębi się dym z ludzkich zwłok, jak kiedyś w tym miejscu. A tu teraz jest tak błogo!”. Zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. Nagle usłyszałam dziwne sapanie obok. “Nieprawdopodobne!” – pomyślałam. To oni, mężczyzna w niebieskiej kurtce i pies.

– Dzień dobry. Widzę, że bywa pani tutaj regularnie – zagadnął mężczyzna.

– Dzień dobry, widzę, że pan też – odparłam z uśmiechem, a pies przyjaźnie zamerdał ogonem.

– Dzień dobry piesku – mówiąc to, potarmosiłam go delikatnie. – Taki tutaj spokój, trudno się oprzeć i nie przyjechać. Liczyłam, że będę sama. Często pan tu bywa? – zapytałam.

– Codziennie – odparł mężczyzna.

– A proszę mi powiedzieć, dokąd wiedzie ta droga w lesie?

– Pod żadnym pozorem niech się pani tam nie wybiera – powiedział poważnie nieznajomy.

– Ale dlaczego? – zapytałam mocno zaintrygowana.

– Po prostu, nie wolno i już! Proszę o nic więcej nie pytać i trzymać się od niej z daleka.

MONIKA LUQUE-KURCZ