CANIĆ: Roman Polański – czarny charakter czy oczerniony twórca?
O sobie mówi, że jest “beznadziejnym marzycielem”, który też widywał życie bez kalejdoskopu. Od małego był totalnie zafascynowany kinematografią i nawet w trudnym okresie wojennym nie widział świata poza epidiaskopem. Nie bał się uciekać z getta, żeby szukać inspiracji, i faktycznie znajdował ją wszędzie – w należącym do wroga kinie, w tułaczce po piwnicach, rodzinach nie-bardzo-zastępczych i wynajmowanych pokojach, nawet w (przerywanej) nauce – z którą go zawsze łączyła wzajemna nie-miłość. Talent twórcy całych światów na taśmie pomógł mu przetrwać i podnieść się tam, gdzie ginęli odważni i wielcy. “Bujałem w obłokach” – powiedział już jako sławny reżyser. “Poza tym, zawsze uważałem, że człowiek jest w zasadzie dobry. Gdyby było inaczej, nasz gatunek dawno by wygasł”.
Roman Polański nigdy nie miał w sobie ani stylowego egocentryzmu Truffauta, ani wyniosłego chłodu Bergmana, ani też mrocznej saturacji von Triera, ale nazywano go artystą tyleż genialnym, co i kontrowersyjnym. Czy chciał prowokować? Nie sądzę. W jego filmach dostrzegamy alegorie realiów życiowych. Nie ukrywał prawdy, jak toksyczne związki mogą niszczyć ludzi, jak instynkty mogą rządzić uczuciami, a żądza władzy może doprowadzić do tragedii.
Kilka lat temu, na komentarz dziennikarza o elementach okultyzmu w dorobku artystycznym mistrza, odpowiedział: “Ja nie wierzę w diabła. Zresztą, życie jest okrutniejsze”. Pomimo to, jako reżyser, scenarzysta oraz aktor, ciągle szukał promyka nadziei w ciemnych zakątkach ludzkiej psychiki, by w końcu móc zostawić pozytywne przesłanie – taką dziurę w ogrodzeniu z drutu kolczatego, przez którą kiedyś mały Romek, polski Żyd, uciekł z niewoli do wymarzonego świata X Muzy. Krytyków zachwycała wytworna mieszanka grozy i groteski na ekranie, która pojawiała się również w życiu Polańskiego. Wraz ze światową sławą zawsze podążała za nim zawiść. Nie zazdrość, która czasem rozpali, a czasem potrafi oparzyć, tylko ostra jak sztylet bezwzględność.
Dwa razy gubił wszystko i, nie mając już nic do stracenia, zaczynał od nowa. Stał twarzą w twarz ze zdradą, śmiercią i wszelkimi formami perfidii. Zarzucano mu wszystkie grzechy, a przede wszystkim miano za złe niezłomność ducha i umiejętność przetrwania w showbiznesowym piekle. Zanim jeszcze ucichły oklaski po pomyślnych premierach “Wstrętu”, “Matni” i “Tragedii Makbeta”, Roman Polański został oskarżony w sprawie, według mnie, bardzo dwuznacznej, trącącej celowym oszczerstwem. Znów musiał uchodzić, by ratować swój geniusz przed aresztem i zapomnieniem. Wracając do Polski, powiedział: “Przywykłem do tego. Uciekam przez całe życie”. Nowy okres życia twórcy filmowego owocował w legendarne dziś “Tess”, “Pianistę” i “Dziewiąte wrota”, a na własne problemy sądowe ironicznie odpowiadał świetną grą w “Zemście” Andrzeja Wajdy. Oczerniony czy (jednak?) troszeczkę czarny – jest niepokonany. I za to go lubię.
ANNA CANIĆ