Czas na poezję: KARINA FRANKOWSKA

***
ja nie żyję,
ja tylko codziennie rano
budzę się,
piję herbokawę,
trzymając się kurczowo
porcelanowego kubka
i świata
ja nie żyję,
ja tylko codziennie rano
odwiedzam świat,
mierząc go
nierównym biciem serca,
ja nie żyję,
w moich żyłach
zamiast krwi
płynie śnieg z deszczem
***
dziś rano
między 4 a 6,
stworzyłam wiersz,
pozbawiając go
emocji
zmieniłam słowa,
zmarszczone od ckliwych porównań,
wygładziłam smutek,
by wieczorem mógł
błyszczeć spokojem
dziś rano
miedzy 4 a 6,
ten wiersz skonał
pozbawiony
ciemnej strony
nadającej charyzmę,
i osobowość
pozbawiony cząstki mnie
***
szukam
sensu w każdej
spadającej gwieździe,
w jej lekkości,
ważącej tonę
w zmianach w życiu,
tych chcianych i tych
człekożernych
sensu w granicach
między latem a jesienią,
nocą i dniem
początkiem i końcem
w czytaniu książki,
która ma
już napisany koniec
sensu w tym,
czy szklanka jest
do połowy pełna,
czy od połowy pusta
sensu w całym bezsensie
***
znalazłam na drodze
słowa,
zniszczone, zabłocone
milczące i głodne
cudze,
ograniczane przez ludzi,
ganiane przez hałas,
uciszane przez świat
smutno patrzyły na mnie
mówiąc,
że żadne z nich
nie przetrwa w milczeniu
bo muszą mówić,
krzyczeć,
wypluwać z siebie emocje,
bo są jak organizmy złączone
nieśmiertelnością liter,
spytałam je o miłość,
czy ona przetrwa w ciszy –
nie odpowiedziały,
zabrakło słowom słów
***
może kiedyś opowiem Ci
o sennym obłędzie
bezsennych nocy,
ile razy
ostrzę ołówek
zanim nakreślę słowa,
jak często w nocy
odwracam poduszkę
na chłodną stronę,
ale nie teraz,
teraz mam prawo
zachować milczenie
i chętnie z niego skorzystam
***
myślałam, że wystarczy
być kochanym,
by żyć w idylli,
jednak,
nie każda miłość daje szczęście
myślałam, że wystarczy
napisać słowa w szyku
by stworzyć lirykę,
jednak,
nie każdy wiersz jest poezją
myślałam, że wystarczy
być potomkiem Ewy i Adama,
by mieć naturę ludzką,
jednak,
nie każdy jest człowiekiem
myślałam…
a w tym czasie
prawda wymknęła się z rąk
***
nie ma poezji,
brak słów
są niedopracowane role,
niebycie,
z kanciastymi krawędziami dni
nie ma wierszy,
brak słów
jest tylko moment,
w którym przez nieuwagę
coś przelewam na papier
nie ma rozmów,
brak słów
milczę takimi słowami,
by było mnie słychać
w bezsłowiu
***
przyjdzie taki dzień
kiedy wszystko ucichnie,
wokół mnie
nie będzie szumu lodówki
szmeru zmywarki
muzyka z gramofonu
zaniknie
słowa w książkach
wyblakną
telefon wygasi oblicze,
kroki na klatce schodowej
ustaną
a wtedy nie będzie już nic
mi potrzebne,
oprócz papierowych snów,
kwiatów pstrokatych
i tęczy