CANIĆ: “Jubilerka” – niebanalnie o kobiecym wyzwoleniu i jego wysokiej cenie

Fot. Klatka z filmu “Jubilerka” (1998).

Twórca filmu, amerykańsko-żydowski scenarzysta i reżyser Boaz Yakin, powiedział, że “droga jego bohaterki – Soni Horowitz – to nie tylko historia jednej chasydki. Rodzinne piekło codziennie przeżywają setki kobiet różnych narodowości i religii, i niewiele z nich ma szansę i odwagę do ucieczki. Tajemnice kobiecości wciąż wzbudzają strach w patriarchalnym społeczeństwie”. 

Zgadzam się. Gdy po raz pierwszy obejrzałam “Jubilerkę”, natychmiast utożsamiłam się z Sonią. Obłudne trzymanie się tradycji i zwyczajów jest problemem dostrzeganym nie tylko w społeczeństwie ortodoksyjnych Żydów zamieszkujących dzielnicę Brooklynu w drugiej połowie XX wieku. Ludzie innych wyznań też potrafią traktować kobiety (żony, synowe, a nawet córki) bez szacunku i prawa do własnej opinii. W imię wartości rzekomo biblijnych bezduszni domownicy potrafią zapomnieć o prawach człowieka, na przykład odbierając matce dziecko i wyrzucając ją z domu, bo nie spełniła ich przesadnych oczekiwań. W naszych czasach ta patriarchalna inkwizycja sięgnęła najwyższego poziomu hipokryzji, manipulacji i perfidii, ale skoro piszę tu o filmie, wracam do tematu.

Sonia (Renée Zellweger) to ładna i bystra dziewczyna, która po ojcu ma talent jubilerski. Pod wpływem rodziny wychodzi za mąż za badacza Tory i nauczyciela Mendela, ortodoksyjnego Żyda. Młodą i namiętną Sonię dosłownie dusi surowa atmosfera panująca we wspólnocie chasydzkiej, a mąż nie rozumie jej potrzeb i uczuć. Najpierw Sonia próbuje spełnić oczekiwania nowej rodziny, ale, jak już wiemy z Biblii, zadowolić grupę faryzeuszy może tylko ukamienowanie “nieposłusznej”. Zniesmaczona ich obłudną świątobliwością pani Horowitz przyjmuje zaproszenie nieco bardziej liberalnego szwagra, by pracować w jego sklepie jako specjalistka od pięknej biżuterii. Przebiegły Sander cytuje Soni Księgę Przysłów (“Niewiastę dzielną kto znajdzie? Jej wartość przewyższa perły”.), mając zamiar wykorzystać nie tylko jej wiedzę i zdolności. Pozbawiona miłości i zmęczona naciskami ze wszystkich stron, jubilerka znajduje odskocznię w pracy i… towarzystwie Sandera. Ten związek również nie przynosi jej szczęścia. Bohaterka czuje się upokorzona i chce uciec ze szpon kusiciela, tak samo jak z domowego więzienia.

Jednak najgorsze ma dopiero nadejść. W pewnym momencie Soni zdaje się, że widzi zmarłego brata, który ubolewa nad jej losem, i dziwną kobietę, skazaną na wieczną wędrówkę. Kobieta się nie przedstawia, jednak z jej słów rozumiemy, że jest stara jak świat, niezwykle mądra i niesłusznie oczerniona przez ludzi. Czyli to nikt inny tylko Lilith. Ona wie, że miłość i wolność mają cenę, ale Sonia jest gotowa ją zapłacić. Duch brata i nowa przyjaciółka prowadzą ją do Ramona (Allen Payne), artysty-złotnika. Jest ekscentryczny, ale utalentowany i troskliwy. Nowy wspólnik staje się dla bohaterki promykiem nadziei i nareszcie jej uczucia są odwzajemnione… Wtedy właśnie następuje kulminacja. Występny Sander mści się na szwagierce, odbierając jej dobre imię w oczach rodziny. Wykluczona ze wspólnoty, traci nawet kontakt z synem, i skazana jest na wieczne wygnanie tak samo jak Lilith. Sonia odważnie przyjmuje wyzwanie, po czym zdobywa szacunek nie tylko pierwszej buntowniczki, a chyba i samego Pana Boga. Ramon nie zawodzi ukochanej, otwierając drzwi swojego domu, wdowa po rabinie pomaga jej odzyskać zarobek, a potulny dotąd i wpatrzony w księgi Mendel nieoczekiwanie zwraca byłej żonie prawo do opieki nad ich dzieckiem.

Znana z wielu ról komediowych Renée Zellweger jest rewelacyjna w roli dramatycznej, a charakterystyczny Allen Payne dotrzymuje jej kroku. Od pierwszych ujęć ten film mnie zauroczył, a do ostatniego dialogu trzymał w napięciu. Nawet szczęśliwe zakończenie nie było tu cukierkowe ani pompatyczne, tylko logiczne, niewymuszone i w miarę wiarygodne. W miarę, bo współczesne Sonie są nie tylko wyrzucane na bruk nocą, ale na dodatek skazane na płacenie alimentów. Czy na pomoc przyjdzie Ramon? Raczej Sander, który nie wie, co to jest odpowiedzialność. No i w końcu nie dla każdej pani jest ta sztuka – walczyć o swobodę, miłość, samostanowienie… Ja walczyłam. Czy wygrałam? Warto spytać Lilith.

ANNA CANIĆ