Poezji nie musimy rozumieć – wywiad z Adamem Ochwanowskim – poetą, krytykiem literackim i animatorem kultury

Fot. Z archiwum A.O. Na zdjęciu Adam Ochwanowski.

– Jak rozumiesz poezję? Czy mimo zwięzłości treści daje ona pole do wyrażania siebie?

– Trudno zdefiniować pojęcie poezji, podobnie jak trudno zdefiniować pojęcie szczęścia czy miłości. Wiesław Myśliwski twierdzi, że wszelka twórczość rodzi się z niewiedzy, ponieważ próbuje odpowiedzieć na pytanie: Kim jest człowiek. Człowiek – czyli ja. Ja – czyli kto…? Zgoda. Zbyszek Nosal napisał, że wiersz jest to zdziwienie zatrzymanych w biegu słów. Zgoda. Zbigniew Herbert pisał o poezji jako o płomieniu, który myśli. Zgoda. A mnie najbardziej odpowiada passus z wiersza Władysława Broniewskiego “Robotnik z Radomia”: “Nie wiem co to poezja/ Nie wiem po co i na co/ Wiem, że czasem ludzie/ Czytają wiersze i płaczą”.

I tutaj nie jest ważna zwięzłość czy rozwiązłość treści. Nie tylko poezji, ale sztuki nie musimy rozumieć. To się czuje albo nie. Tworzący w Paryżu rzeźbiarz, August Zamoyski twierdził, że sztuka wtedy jest cudem, jeżeli jest sztuką…

– Większym zainteresowaniem czytających cieszy się proza, spychając poezję na dalszy plan. Dlaczego, Twoim zdaniem, tak się dzieje? Czy przyczyn można by upatrywać w trudności interpretacji treści? I dalej: czy to znaczy, że boimy się choćby podejmować prób samodzielnego myślenia, w poczuciu wygody wychodząc z założenia, że nie warto się trudzić, skoro możemy od prozy oczekiwać bezpośredniego wyłożenia “kawy na ławę”?

– Trudno mówić o próbach samodzielnego myślenia, gdy stajemy się – w zastraszającym tempie – intelektualnymi próżniakami, umysłowymi kocmołuchami, wygodnymi ignorantami, wtórnymi analfabetami… a poziom wiedzy ogólnej absolwentów szkół i uczelni jest zatrważająco niski. Co do poezji i prozy. Proza jest bardziej przyswajalna, bo jest opowieścią, a każdy z nas skonstruowany jest z szeregu kolejnych opowieści. Poezja natomiast jest komentarzem do opowieści, pieśnią przywołującą emocje związane nie tylko z fabularną narracją… To także garderoba detali, podobnie jak w teatrze – drgnienie brwi, drżenie ust bądź ręki…

– Bywa, że twórcy mają określone nawyki, bez towarzyszenia których nie mogą pracować. Czy też takowe posiadasz?

– Oczywiście. Do czasów mojej pierwszej operacji rakowej i peregrynacji chemio – radiologicznych pisałem przy wiejskim stole w kuchni, na swoim ulubionym miejscu, przy płonącej świecy, w towarzystwie butelki wódki i przemysłowej ilości papierosów. Ze względu na uciążliwe (trwające do chwili obecnej) przypadłości gastryczne, które pojawiły się po operacji, przeniosłem swój warsztat pisarski do toalety, oczywiście razem ze wspomnianymi rekwizytami. W tych nawet nie ekstremalnych ale ekstrementalnych warunkach napisały mi się najlepsze życiowe kawałki: “Wspólna garderoba”, “Wieczory z Pawłem K.”, monodram “Rozmówki działkowe”, przełożyłem ponad dwadzieścia pieśni Wołodii Wysockiego, kilka wierszy Sergiusza Jesienina i napisała mi się ostatnia rzecz – “Między szeptem a krzykiem”.

– No właśnie – jesteś autorem dwudziestu publikacji książkowych i albumowych, a tym samym człowiekiem ze wszech miar obytym ze słowem. Jak oceniasz jego wartość, patrząc przez pryzmat dzisiejszego świata?

– Ojczyzną poety jest język, ponieważ myślimy słowami. To język kształtuje myśli, a nie odwrotnie. Nie ja to powiedziałem pierwszy i bardzo możliwe, że zerżnąłem to z Myśliwskiego – geniusza, mędrca, filozofa, pisarza światowego formatu. Wiesław mówi i pisze o słowie oraz funkcji mowy porównywalnie do jednego z najbardziej znanych cytatów w historii światowej kultury: “Na początku było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało…”.

– Co skrywa przestrzeń między szeptem a krzykiem? Twój najnowszy zbiór poetycki, w moim odczuciu zawiera nie tylko drugie, ale także trzecie – a jeśli się wczytać – to i dziesiąte dno…

– Czy ja wiem, co zawiera, czy skrywa… Czy ktokolwiek to wie, czy ktokolwiek może wiedzieć…? Moja wierszowa nawałnica powstała z mieszanki niepokoju, strachu, rozpaczy, bezradności, braku wiary, wątpliwości, szamotania się między sacrum a profanum, z listów i pragnień adresowanych na Berdyczów… I tutaj nie chodzi o to, czy to, co mi się napisało poruszy dziesiąte dno, czy sięgnie siódmego kręgu piekieł, czy pobudzi siedem trąb, albo siedem pieczęci. Patrząc na teatr, w którym przyszło nam żyć od siedmiu lat, degradację kultury, słowa, człowieka, gdzie wszystko stało się towarem i wszystko można sprzedać, takoż kupić, gdy etykę uniwersalną zastąpiła etyka układowa, a zawiść bezinteresowna (patrz: Melchior Wańkowicz) stała się naszą główną cechą, boję się, że następny poeta (bo ja już nie dam rady – być może się zapiję) będzie musiał zmierzyć się z przestrzenią między milczeniem a wrzaskiem…

– Ilustracje Tomasza Kordeusza przydają mu dodatkowej wartości, pozwalając na dopowiedzenia między wersami. Czy pojawiły się tam właśnie po to, by stać się “drogą z adresem do serca”?

– Mój romans z Tomkiem to zwykły przypadek. Zanim napisałem “Między szeptem a krzykiem” byłem pod wielkim urokiem jego – publikowanych na Facebooku – mądrych, ironicznych, aluzyjnych, pełnych gorzkiego humoru rysunków, komentujących naszą skomplikowaną rzeczywistość i przyznaję, że wiele z nich stało się inspiracją do moich niektórych fraz, czy całych wierszy. Dlatego też Tomek nie miał wyjścia i musiał zgodzić się na zamieszkanie w moim tomie. Bronił się, protestował, że niby nasze rzeczy nie przystają do siebie (ach ci skromni do przesady artyści), że coś tam, gdzieś tam itp., ale ja znam męskie sposoby na kapryśnych twórców i słowo stało się ciałem.

– Dokonujesz także przekładów z języka rosyjskiego. Co w tej formie literackiej działalności sprawia Ci największą trudność? Czy chodzi głównie o wierność oryginałowi, trzymającą w ryzach własną, twórczą inwencję? A może się mylę, i w jakiś sposób się ona jednak przejawia?

– Bardzo dobrze, że pytasz mnie o przekłady a nie tłumaczenia, gdyż stwierdzenie, że przetłumaczył ktoś wiersze jest dużym nadużyciem. Od mojego mentora, ojca mojego poetyckiego sukcesu (?) znakomitego translatora, Ziemowita Fedeckiego nauczyłem się, że nie wolno robić przekładów na kolanach, wiernopoddańczo, bo wyjdzie z tego sztuczny bezduszny twór. Poetycki przekład powinien zachować przesłanie, intencje, emocje autora wzbogacone o wrażliwość i sprawność warsztatową translatora. Może to zabrzmi jak herezja, ale niekoniecznie trzeba znać język, aby robić dobre, ciekawe przekłady. Józef Ozga Michalski przełożył “Kalevalę” – fiński epos narodowy, nie znając języka fińskiego. Opierał się jeno na przekładzie filologicznym. Zdarza się, że przekład jest lepszy od oryginału, ale o tym sza…

– Pytam o to z myślą o płycie zatytułowanej “WYSOCKI osobisty”, która także miała swoją premierę w tym roku, powstałą we współpracy z Tomaszem Wachnowskim. Na skrzydełku możemy przeczytać, że łączy Cię z tym rosyjskim pieśniarzem, bardem, poetą i aktorem “swoiste kamractwo dusz”. Czy jest ono nadal tak silne mimo trwającej inwazji Rosji na Ukrainę? Mnie osobiście, obecne zdarzenia pozwalają odbierać utwory na niej zawarte z większą dozą intensywności…

– Lubię pytania, w których pytający wyręcza interlokutora w odpowiedzi. Tak, mnie też “obecne zdarzenia pozwalają odbierać utwory na niej zawarte z większą dozą intensywności”. Co do kamractwa (dzięki, kocham archaizmy) dusz, to nic się nie zmieniło i nadal mój związek z Wołodią jest organiczny. Gdy słucham “Koni narowistych” albo “Łaźni” w jego wykonaniu to płaczę…

– W pewnych kręgach mówi się, że skoro poeta to romantyk. Zapytam więc przewrotnie: romantyk czy pozytywista? Bowiem zwłaszcza w odniesieniu do działalności skupionej na przekładach, rację bytu ma przecież praca u podstaw, prawda?

– A co mi tam romantyk czy pozytywista… Byle człowiek. Jeżeli to pojęcie jeszcze coś znaczy.

– Jakich rad mógłbyś udzielić osobom będącym u progu poetycko – twórczej drogi?

– Bądźcie prawdziwi do bólu, nie używajcie eufemizmów, bo to, kurwa, pachnie sztucznością i nie bójcie się być z sobą na “ty”… 

– Wiem, że to nie pierwszy wywiad, którego w życiu udzieliłeś, ale czy jest jakieś pytanie, którego dotychczas nikt nie zadał, a na które bardzo chciałbyś odpowiedzieć?

– Czekam na pytanie, na które mógłbym odpowiedzieć wierszem i pozwól, że sam sobie je zadam: Jakie twoim zdaniem jest nasze narodowe DNA? A oto odpowiedź: Bękarty pańszczyzny/ Hej, wy – opowiadacze i uzurpatorzy/ Choć zdrowi na umyśle, wciąż przewlekle chorzy/ Na nadmiar uwielbienia, siłę wyobrażeń/ Na obrzędową hucpę – podatek od marzeń/ Dla których zwykła śpiewka często hymnem trąca/ Poparzeni – od zimna, zimni – od gorąca/ Propagatorzy picia wódki – bez zakąski/ Poligloci – choć obcy jest nam język polski/ Krew burzy się w nas często, bośmy naród krewki/ Choć skażony praktyką – kija i marchewki/ Słabi w brzemiennych próbach, chociaż w gębie – mocni/ Dlatego, co zabija – nigdy nas nie wzmocni/ Kiedy wóz, co w burzanie – nurza się i brodzi/ Ozdoba szkolnych lektur – nie uczy – lecz szkodzi/ Wielce szlachetne kurwy, uczciwi złodzieje/ Kiedy nie ma powodów – strachu kołodzieje/ Dumne orły, sokoły – spraw codziennych znawcy/ I najprostszych rozwiązań niewinni oprawcy/ Mizerni politycy – ponad prawem wszelkim/ Z głosem, co się nie mieści we wnętrzu muszelki/ Czciciele skarg i igły zagubionej w stogu/ Wciąż z czapką pod pazuchą na dziedzica progu/ Symfonie gadek: pana, wójta i plebana/ Podbechtana folklorem – sfora rozczochrana/ My – dup obcych lizacze/ Ropiejące blizny/ Historii – poprawiacze/ Bękarty – pańszczyzny”.

– Czego mogłabym Ci życzyć?

– Zdrowia… Resztę już miałem…

– W takim razie zdrowia życzę najgoręcej. W ostatnim słowie do Czytelników, chciałbym powiedzieć jeszcze…

– Kochany Piotr Skrzynecki, kończąc program w Piwnicy Pod Baranami, zwracał się często do publiczności: Kochajcie teatr, kochajcie artystów… No właśnie…

Rozmawiała:
IWONA NIEZGODA