SZTACHELSKA: Kiedy mąka jest towarem luksusowym

Zeida, Malik, Murtaza, Kikito, Jaś, to niektórzy bohaterowie książki poetyckiej Krzysztofa Micha pod tytułem “Dzieci wojny”. Korowód małych żyć nie kroczy po drogach Korei, to “obywatele świata”, tyle że obywatele okaleczeni przez wojnę. W dwójnasób, nie tylko fizycznie. Brak nogi nie jest najgorszym rodzajem kalectwa. Brak nadziei już tak. Ta umiera ostatnia i grzebie kruche jak motyl marzenia, poczucie bezpieczeństwa – wszystko. Taka sytuacja jest obecnie w Korei Północnej i nie trzeba pisać, jakie są jej przyczyny i skutki. Przyczyny – absurdalne, skutki – opłakane, dramatyczne, smutne czy wręcz przerażające.

Mówiąc lapidarnie i kolokwialnie: książka Micha wbija w ziemię (frazeologizm zaczerpnięty z jednego z komentarzy), a posługując się slangiem recenzenckim, stwierdzam z całą mocą i przekonaniem: to tomik wyjątkowy, porażająco prawdziwy, znakomity literacko i “polonistycznie”.

Czytanie proponuję zacząć od końca (sic!). Jest tam coś “zamiast posłowia”, co wybrzmiewa głośno i donośnie, i powinno być hymnem w kraju kseno-, homo- i innych -fobów. Nie twierdzę, że Polska takim krajem jest, ale bywa: “[…] uciekłem przed śmiercią jak twój bóg/ dla którego zostawiasz co roku puste nakrycie/ nie wpuściłeś mnie do swojego domu/ choć miałem dopiero 5 lat/ miałem nieszczęście urodzić się/ w kraju gdzie trwa wojna/ chciałem tylko żyć/ nie pozwoliłeś mi/ zostanę w twojej ziemi/ jak wyrzut sumienia”.

Ostatni wiersz proponuję przeczytać jako pierwszy, dlatego że czytany w “odpowiedniej”  kolejności wybrzmiewa zbyt mocno, rani i kaleczy naszą ludzką empatię, współczucie i poczucie przyzwoitości; i kruszy zaporę na polsko-białoruskiej granicy. Dzieci w brudnych pajacykach nie mają tam jednak szansy lub mają je znikome.

Najbardziej wzrusza historia Zeidy i Malika, a może Manou, a może Jasia, a może…?
De gustibus non disputandum est, chociaż gusta należałoby tu zamienić na wrażliwość czy próg odporności na ból.

Stylistycznie książka Micha to majstersztyk. Prosta, jasna i przejrzysta, “uderzająca”  formą i treścią tam, gdzie powinna. W policzek i serce. Obrazy poetyckie malowane przez Micha mają kolor krwi i żalu; zbudowane są oszczędnie i klarownie, dlatego zostają pod powiekami. Na taką oszczędność środków może sobie pozwolić m.in. Misiek z Męcińskiej lub inny wirtuoz słowa i emocji.

Szczególnie rekomenduję tę książkę tym, którzy nie czytają/nie cenią/nie lubią poezji i kwestionują jej “prawo” istnienia czy funkcję “utylitarną”. Przekonacie się, dlaczego warto/trzeba/należy koniecznie przeczytać “Dzieci wojny” i polubić poezję tak bardzo, jak nie “lubi się” wojny, np. tej w Ukrainie. Być może tylko na razie tam.

IWONA SZTACHELSKA


Krzysztof Mich, “Dzieci wojny”, Zaułek Wydawniczy “Pomyłka”, Tanowo 2021.