TULIK: Lisek i pszczoły

Fot. Pixabay.com

Uwielbiałem chodzić z babką na pielgrzymki. Zwłaszcza do sanktuarium w Tuchowie. Pewnie ze 40 kilometrów przez lasy, wzgórzami. Gdy byłem już w trzeciej klasie podstawówki, powierzono mi nieść krzyż przez bodaj dwie litanie. W połowie traktu my, pątnicy, rozpościeraliśmy się na skraju lasu; na wyzłoconych południem łąkach i każdy dobywał z zawiniątka jadło. Były jajka na twardo, obowiązkowo, skibka chleba z masłem i zbożowa kawa z mlekiem. Wody się nie nosiło. Wszak każdy strumień, przyzagrodowa studzienka zachęcały do czerpania czystej jak kryształ, chłodnej wody.

Gdy już popołudniem ze wzgórza widziało się barokowe wieże świątyni, siadało się na łące i znów posilało, obmywało w strumieniu, starsi chłopcy biegli na złamanie karku nad Białą, by się popluskać, za nic im były nawoływania starszych – niczego nie słyszeli. Ogarnięci z kurzu i pątniczego trudu ze zdwojonym jakby śpiewem zdążaliśmy do klasztoru. Z pół kilometra po obu stronach kramy; wyniosłe schody wiodły nas przed ołtarz. Na kolanach od progu szuraliśmy przed samo o oblicze Maryi. W modlitewnym milczeniu czekało się na fanfary grające hymn maryjny, w czasie którego powolutku opadała zasłona. Wolniutko jak zachód słońca na tym długim dniu zakrywała święte Oblicze. Złociste. Jakże dobrotliwe i kochane. Nie pamiętam już treści obrazu, który opadł jako zasłona.

Powróciło to nagle – przed kilkoma laty – przed moje oczy; powróciło po pół wieku z grubym okładem, gdy zobaczyłem w Internecie zdjęcie z odpustu w Tuchowie z podpisem: dar leśników tarnowskich dla Matki Boskiej Tuchowskiej. Oto naiwnie uśmiechnięty młody człowiek w mundurze leśnika niesie w koszu, w koronie z gałązek jarzębiny z koralowymi owocami – wypchanego młodego liska! Z niewinnym, uśpionym na wieczność pyszczkiem.

Gdybym usłyszał o takim wydarzeniu od postronnej osoby, chyba bym długo w taki “dar” nie uwierzył. Każde podobne poruszenie – nie chcę nazywać tego szokiem – nasuwa refleksję: czyż redemptoryści nie wiedzieli, że takie wotum dotrze na tuchowskie wzgórze? Przecież to pielgrzymka oficjalna. I kolejne skojarzenie: od końca XIX wieku klasztorem tym opiekują się redemptoryści. Współbracia Rydzyka, którego nazywa się “ojcem dyrektorem”. I który chyba zwierząt nadmiernie nie kocha. “Zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce to jest przede wszystkim kwestia stosunku do zwierząt” – głosił prezes PiS. Natomiast założyciel Radia Maryja grzmiał: “…zastanawiają się nad tymi futerkami, rozdzierają szaty. Ale człowieka wolno zabić. I to prawica jest?”. I dopełniał: “Rozmawiałem z człowiekiem, który hoduje w Polsce zwierzęta futerkowe, nabrane kredyty, siedem tysięcy ludzi pracuje i gdzie oni teraz mają pójść? Na bruk?”. I ekonomicznie uzasadniał: “Te futerka przejmie kto? Niemcy i Rosjanie najpierw. Czy kto jeszcze? I kotka żałować”. Na takie dictum nie ma rady.

* * *

Coraz głośniej przypomina się o zagrożonych pszczołach. Na przykład przed kilku laty koło Lęborka rolnik opryskał 60 ha rzepaku, podczas największej aktywności owadów. Działaczka Greenpeace opowiadała, że wokół rzepakowych pól panowała martwa cisza. Zagładzie uległy nie tylko pszczoły, ale także dzicy zapylacze. Wprawdzie rolnik musiał wypłacić pszczelarzom odszkodowania, lecz przecież nie załatwia to problemu. Z dnia na dzień ktoś – w tym media – przypomina o dramacie trucia owadów.

Ustawa zezwalająca na opryski rzepaku pestycydami – których używania zabrania Unia i inne cywilizowane kraje świata – została podpisana! Bo… prosili o to rolnicy. Pewnie ich lobbyści (karykaturalna grupa speców, zastępująca fachowców wszelkich branż…).

Notabene ówczesny minister rolnictwa o “leśnym” nazwisku – Szyszko, uczynił naszej przyrodzie krwawą łaźnię. Myśliwi mogą mordować zwierzęta niemal wszędzie. Ich makiaweliczne tłumaczenia, że też jemy mięso, cuchnie fałszem. Owszem, pewnie niestety, jemy. Ale nie zabijamy ich w ramach hazardu – niech nie kłamią, że tak nie jest.

Przemyski lekarz weterynarii ratował psa, któremu myśliwy zmasakrował łapy. Czyli zamierzał go sadystycznie zadręczyć. Lekarz ten powiedział: taki człowiek, gdy nadarzą się stosowne okoliczności, nie zawaha się strzelać także do nas. Myślę, że miał rację! Teraz, w czasie “sąsiedniej” wojny wiemy, że miał rację.

Pszczoły. Właśnie skończyłem ponowną lekturę “Życia pszczół” noblisty Maeterlincka, w tłumaczeniu mojego krajana – Franciszka Pika Mirandoli z Krosna. Genialna na genialny temat. Każdego maja spoglądam na okoliczne pola pokryte miodnym dywanem rzepaków. Pasma żółtych kobierców przypominają mi podobne, ale wielekroć obszerniejsze, pola rzepaków w okolicach Verdun we Francji; zagony żółte, na przemian z węższymi, szarobrązowymi szlakami dojazdowymi. Przypominały mi owe słoneczne połacie odwłok olbrzymiego trzmiela. Pole takie dźwięczy muzyką zapylających owadów. Jeśli użyje się pestycydów, boskie, jak często nazywano, pszczoły, poniosą śmierć z ręki człowieka, który ich miodem się leczy. Podobno Albert  Einstein wyrokował: “Jeśli wyginą pszczoły, ludzkości pozostaną cztery lata istnienia…”.

Od wieków pszczoły darzono wyjątkowym szacunkiem. Znamy z historii (XIV w.)  przypadek najsurowszej kary w prawie bartnym: kara śmierci przez powieszenie. Kradnący pszczoły lub miód z barci był wieszany, przy ceremonii swoistego memento: przed wykonaniem wyroku bartnicy obecni przy tym tragicznym wydarzeniu obowiązkowo dotykali sznura.

Nieżyjący już eseista Zygmunt Lichniak zwykł powtarzać: “Wszystko jest polityką, ale polityka nie jest wszystkim”. Manuela Gretkowska deklarowała, że nie będzie już komentować polityki, nie chce mieć do czynienia z idiotami – podzielam ten pogląd pisarki. Niechaj kanikuła uwolni nas od koszmaru, zwanego polityką po polsku. Przywołajmy niezmiennie aktualne słowa piosenek Wojciecha Młynarskiego: “Rodacy! /Róbmy swoje!”, bo:Drobiazgów parę się uchowa:/ Kultura, sztuka, wolność słowa – Kochani,/ Róbmy swoje! Róbmy swoje!/ Może to coś da – kto wie?”.

I na dobitkę pocieszał: “Jeszcze na szczęście prócz polityki/ Jest kilka innych spraw/ Jest jeszcze śledź w śmietanie Metafizyczne danie/ I jabłoń w twym ogródku/  Sadzona w chwili smutku/ Są spacery nad rzeką / Wiosenny chór słowików/ A jabłoń w twym ogrodzie/ Lekko przetrzyma polityków”. 

Przetrzyma. Czy jednak wszystkie okaleczenia się zabliźnią?

JAN TULIK