Czas na poezję: KATARZYNA DOMINIK

Fot. Marcin Kania. Na zdjęciu Katarzyna Dominik.

Doba i wieczność

Rano
czytam twoją twarz w oknie
pod drzwi podkładam poduszkę
zdejmuję uczucia
i rozstawiam pustkę po kątach

W południe
zapominam być dla wszystkich
wyjątek z krótkim rękawkiem reguły
podnoszę pijaną materią
bez liczby atomowej jądra

O zmierzchu
zdrapuję tlen z sufitu
włączam przepaloną żarówkę
otwieram czarny notes
i próbuję nie utopić się w długopisie

Przed pełnią
wchodzę na drogę donikąd
otrzepuję pył dnia
zakładam piżamę dla innych
siebie zostawiając
w zdaniu bez kropki

Przecieram szybę
na zewnątrz świt w pełni
przytulam odbicie
zastygam

wróciłeś
sercem przez ścianę

 

Recykling

Nieco po burzy
drzewa zaglądają przez rozbite szyby
Przemoknięte gałęzie
przeciągają koniec tęczy
odcieniem szkarłatu

Niżowy lot jaskółek
nie zwiastuje wyżu
Ubrane w deszcz
prują oberwane chmury

Zatłoczony homo sapiens
ucieka pod dziurawy dach
Myśli że jego gatunku
nie złapie
że ocali suchą nitkę DNA

Naczelny jednak dopisał:
surowiec wtórny

 

Odhaczona

Kiedy schody opadają w poprzek
nogi wiodą na okrętkę do góry
Odbite pięty chcą
dorównać kłykciom

Deficyt kroków skądinąd
waha się przed przejściem
przez płynący korytarz

Wzrok unika litości
cichcem idzie za palcami
przenika mnie i innych
podpierających ścianę

Rozbestwiona dłoń zachwaściła
żyzność młodnika
Próchnica zajęła rdzeń pnia
piła czeka w odwodzie

Myśl chce przywrzeć
do różowych okularów

Nie reaguje cień
nie wzrusza się stojak
nie podnosi kozetka
nawet igła zatyka ucho

Czerwona lampka z trudem
skamle o życie
jak na lekarstwo

Usuwam krew spod paznokci
chcąc nie chcąc swoją
i wracam po nie moich śladach

 

Dłuższe spięcie

Unikając nocy bez pytania
i dnia bez odpowiedzi,
nie piszę słów, których
koniecznie
nie muszę wylać na papier.

Podpieram prostą
ścianę krzywej wieży,
konfrontując zez zbieżny
z rozbieżnością źrenicy.

Blokuję kierunek wiatru.
Stawiam szlaban na południe
od Morza Północnego –
to, czym jest życie.

Od porodówki
unikam Argusowego oka
bezbarwnych ludzi.

Dzikich lokatorów
częstuję bułką przez pergamin
bez masła.

 

Samotność

Gdybym tylko usłyszała –
nawet na odczepne: „zależy mi”
zdołałabym pozbierać ruiny

Gdybyś nie chwycił za nóż
za rozbitą butelkę
nie oddałabym z naddatkiem

Gdyby bliskość
nie rozprysnęła się milczeniem
po kątach zimnego łóżka
skleiłabym rozbite lata

Gdybym tylko wiedziała
że samotność dnia bez spojrzeń
warta jest ogarka świeczki
i nie będzie zalegać pomiędzy telewizorem
a wyświetlaczem telefonu
załatałabym przepaść dzielącą nasze ciała
które jeszcze wczoraj
kochały się do nieprzytomności
dzisiaj… potargane szukają
by ktoś w końcu chwycił za igłę i nici