HEBEL: O Powstaniu Warszawskim (bez nacjonalizmu)

Fot. Pixabay.com

Gdy myślę o wybuchu Powstania Warszawskiego, to wcale nie zadaję sobie pytania o to, czy miało ono sens. Ktoś bowiem kiedyś mądrze powiedział, że z faktami się nie dyskutuje. Mądry człowiek po prostu je uzna, głupiec zaś będzie toczył walkę z góry skazaną na przegraną. Zresztą, czego by nie mówić – dużo łatwiej jest oceniać po czasie, niż podejmować decyzje w sytuacjach ekstremalnych.

Wszystkim uczestnikom Powstania należy się szacunek za odwagę i walkę z mającym miażdżącą przewagę hitlerowskim okupantem. Być może nieco patetycznie, ale można powiedzieć, że ich walka dodawała hartu ducha następnym pokoleniom, żyjącym w zniewoleniu PRL-u. Czy więc dzieckiem Powstania Warszawskiego nie była “Solidarność” z wolnościowymi i niepodległościowymi hasłami na swoim sztandarze? Broniłbym tezy, że uczestnicy Powstania Warszawskiego mieli swój udział w odzyskaniu wolności w 1989 roku. Ofiara, jaką złożyli w 1944 roku nie poszła na marne.

Gdy słyszę o Powstaniu Warszawskim, przypomina mi się wiersz Józefa Szczepańskiego “Dziś idę walczyć – Mamo!”: “Dziś idę walczyć – Mamo!/ Może nie wrócę więcej./ Może mi przyjdzie polec tak samo”. Widzę Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, który z bronią w ręku zginął 4 sierpnia 1944 roku w okolicach Teatru Wielkiego. Wcześniej jednak w wierszu “Rodzicom” napisał: “Byłem jak lipy szelest,/ na imię mi było Krzysztof,/ i jeszcze ciało – to tak niewiele”. W czasie Powstania Warszawskiego 8 sierpnia 1944 roku zginął “piłsudczyk” i autor “Generała Barcza”  Juliusz Kaden-Bandrowski, a także jeden z jego synów – Paweł (ur. 1920), który poległ 15 września 1944 roku na Czerniakowie. Zginął też Tadeusz Gajcy i wielu innych… Nie ma przesady w twierdzeniu, że byli to najlepsi synowie tej ziemi, która została zbroczona ich krwią, złożoną w ofierze za naszą wolność.

Chociaż urodziłem się trzydzieści lat po wybuchu Powstania Warszawskiego, znajduję w sobie zrozumienie dla nierównej walki żołnierzy podziemia niepodległościowego z nazistowskim okupantem. W 50. rocznicę tego wydarzenia miałem 20 lat; byłem młodym, dobrze zapowiadającym się człowiekiem. Zaczynałem studiować politologię na ATK/UKSW na warszawskich Bielanach. Na powielaczu wydawałem międzyszkolne pismo “Experimentum”, gdzie w jednym z numerów opublikowaliśmy wywiad z prof. Wiesławem Chrzanowskim. Pamiętam, jakby to było dzisiaj – z Rafałem Pankowskim odwiedziłem profesora w jego mieszkaniu na warszawskim Solcu. W miłej atmosferze przy herbatce rozmawialiśmy też o Powstaniu. Wiesław Chrzanowski był wtedy przeciwny jego wybuchowi, co nie znaczy jednak, że później nie szanował pamięci poległych w nierównej walce z hitlerowcami. Profesor Chrzanowski to postać zupełnie nie z mojej bajki, ale darzę ją szacunkiem.

Dzisiaj nie ma sensu negować decyzji podjętej o wybuchu Powstania Warszawskiego, w którym wtedy pokładano nadzieje na uniknięcie znalezienia się naszego kraju w sowieckiej strefie wpływów. Kto wie, być może było to myślenie naiwne i w tamtym czasie w ogóle nie było dobrego rozwiązania. Zawsze jednak warto pochylić się nad nie do pozazdroszczenia losem cywilów w czasie powstańczych walk. Gdy o nich myślę, zawsze pojawia się w mojej głowie “Pamiętnik z powstania warszawskiego”.  Miron Białoszewski w chwili wybuchu Powstania miał 22 lata i nie brał udziału w walkach, np. w przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników z “pokolenia Kolumbów”. Świat przedstawiony w jego książce jest światem piwnic, bram, podwórek, prowizorycznych kuchni i zbiorowych legowisk. Sam Białoszewski tak mówił o tym, co napisał: “Chciałem, żeby wszyscy się dowiedzieli, że nie wszyscy strzelali, chciałem napisać o powszechności powstania”. Brak jest tu patosu, atmosfery wojennej przygody czy  heroicznej walki.

Jak dzisiaj obchodzi się rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego? Nie jest tajemnicą, że jeśli chodzi o uliczne celebracje, a co widać chociażby w relacjach medialnych, to ich organizację zawłaszczają przedstawiciele skrajnej prawicy. Odczuwam wielki wstyd jako mieszkaniec Warszawy, kiedy każdego roku 1 sierpnia o godzinie “W” na rondzie Dmowskiego w Warszawie płoną poodpalane race. Można mieć wrażenie, jakby historia się powtarzała, gdy przypomni się organizowane w czasach III Rzeszy w Norymberdze nazistowskie parteitagi. Na YouTube zresztą znajdują się filmiki z minionych edycji “Marszu Powstania Warszawskiego”, na których widzimy m.in. pełnego agresji Roberta Bąkiewicza w czarnej koszuli z ONR-owską opaską na lewym ręku. Idący w marszu uczestnicy wznoszą zaś okrzyki typu: “Śmierć wrogom ojczyzny!”, “Jedna kula – jeden Niemiec!” itd. itp. Co to ma wspólnego z patriotyzmem? Ano właśnie… Jeżeli już, to zdecydowanie prędzej z szerzeniem nienawiści, od której patriotyzm powinien być wolny.

1 sierpnia o godzinie “W” zatrzymajmy się więc na minutę, niezależnie od tego, gdzie się wtedy znajdziemy – i oddajmy hołd poległym w Powstaniu Warszawskim, bo przecież walczyli oni o naszą wolność. Oddajmy im cześć. Ale bez nienawiści. Bez szerzenia ksenofobii i nacjonalizmu. Zróbmy to razem – i każdy osobno…

JAROSŁAW HEBEL