HEBEL: Gdyby Andrzej Wajda zekranizował “Następnego do raju”

Fot. Klatka z filmu “Kronika wypadków miłosnych” w reż. Andrzeja Wajdy. Na zdjęciu Paulina Młynarska w roli Aliny.

Urodziłem się w czasach PRL-u, a mówiąc dokładniej – w połowie okresu rządów Edwarda Gierka. Nie pamiętam więc lat 70., wcześniejszych – nie mogę pamiętać; coś niecoś pamiętam z lat. 80., kiedy rządził w Polsce gen. Wojciech Jaruzelski. Młodym ludziom zapewne trudno uwierzyć, że były wtedy tylko dwa kanały telewizji państwowej, w której często pokazywano produkujących paszę rolników, filmy przyrodnicze lub zawody sportowe (np. Turniej Czterech Skoczni). Co do filmów – oczywiście często pokazywano te produkcji radzieckiej, czasami tylko udało się zobaczyć dobrą czeską komedię. Porucznik Borewicz z “07 zgłoś się” bił rekordy popularności. I taki paradoks – chociaż była cenzura, a twórcy nie mieli szansy na zdobycie tylu pieniędzy, ile współcześni producenci filmowi – to powstawały niezapomniane seriale ze wspaniałą muzyką, jak choćby “Dom” w reż. Jana Łomnickiego czy “Polskie drogi” w reż. Janusza Morgensterna.

W kinie – o ile dobrze sobie przypominam – bardziej świadomie byłem na “Akademii Pana Kleksa” w reż. Krzysztofa Gradowskiego, ze świetną główną rolą Piotra Fronczewskiego. Pod koniec lat 80. zaczął gruntować swoją pozycję jako reżyser Juliusz Machulski, twórca “Kingsajzu”, a wcześniej kultowego “VaBanku” i dużo później – “Killera”. Po 1989 roku bardziej zwróciłem uwagę na Krzysztofa Kieślowskiego, którego filmy zawsze skłaniały mnie do głębokiej refleksji i próby udzielenia odpowiedzi na pytanie: czy człowiek żyjący “tu i teraz” zawsze ma wybór?

Nie mam pojęcia, kiedy pierwszy raz usłyszałem o Andrzeju Wajdzie jako reżyserze, który rozsławił nasz kraj poza jego granicami. Gdy chodziłem do szkoły średniej, zaczytywałem się m.in. w “Kronice wypadków miłosnych” Tadeusza Konwickiego. Jeżeli nie liczyć “Wiernej rzeki” Stefana Żeromskiego czy “Lalki” Bolesława Prusa, w tamtym czasie to była jedna z moich ulubionych lektur. Wajda w udany sposób przeniósł na ekran powieść Konwickiego, zobrazował niepokój okresu przedwojennego na Kresach przed wybuchem II wojny światowej. Żeby film był bardziej ciekawy dla szerszej publiczności, jako wątek główny reżyser wyeksponował relację łączącą młodego chłopaka Wicia z Aliną, dziewczyną z pułkownikowskiej rodziny. Rola córki oficera wojska sanacyjnego przypadła Paulinie Młynarskiej, Wicia zagrał zaś Piotr Wawrzyńczak. To było moje pierwsze spotkanie z Andrzejem Wajdą, który zekranizował jedną z moich ulubionych powieści.

Być może nie powinienem się przyznawać, ale oglądałem jedynie fragmenty “Kanału” czy “Popiołów”. W całości obejrzałem “Człowieka z żelaza”, a wcześniej “Człowieka z marmuru”. Wstrząsnął mną “Katyń”, za który Andrzej Wajda został nominowany do “Oscara”. Zwłaszcza finałowa scena tego filmu, w której funkcjonariusze NKWD rozstrzeliwują polskich oficerów i ta przerażająca sceneria – wykopany wielki dół, zakładanie worków na głowy… i kula w łeb! To oczywiście musi poruszyć każdego wrażliwego człowieka. Co do samego filmu, należy zgodzić się z Krzysztofem Masłoniem, który m.in. napisał: “Najważniejsze w dorobku reżysera dzieło przesycone jest jednym uczuciem – bólem. Ten ból udziela się oglądającemu. Po «Katyniu» można tylko milczeć. Andrzej Wajda uważa, że po «Katyniu» powstaną inne filmy o tej zbrodni. Ośmielam się mieć zdanie odmienne. Obraz Wajdy otwiera i zamyka temat katyński w kinematografii polskiej. Do wstrząsającej ostatniej sekwencji filmu nic już dodać nie można”.

Można nie lubić Wajdy, ale nie można nie zgodzić się z tym, że to jeden z wybitniejszych naszych reżyserów. Jego filmy charakteryzuje trwale obecny w nich czynnik intelektualny, jakby reżyser chciał widzowi przekazać swoją prawdę, a zarysowany obraz miał skłaniać oglądających do formułowania konkretnych ocen w sferze moralnej. W ostatnim filmie Wajdy – „Powidokach”, główną rolę Władysława Strzemińskiego zagrał Bogusław Linda. Aktor znany z “Psów” w reż. Władysława Pasikowskiego znakomicie udźwignął ciężar pracy z reżyserem-intelektualistą, co  niektórym mogłoby się wydawać niemałym zaskoczeniem. Dodajmy jednak, że wcześniej Linda zagrał księdza Robaka w ekranizacji “Pana Tadeusza”. Ta jego rola jest uznawana za majstersztyk aktorskich umiejętności… Podobnie w “Powidokach”. Charyzmatyczny malarz Władysław Strzemiński nie godzi się z socrealizmem i pozostaje wierny swojej drodze artystycznej.

Za ciekawostkę może uchodzić fakt, że Marek Hłasko bardzo zabiegał o to, żeby “Następnego do raju” wyreżyserował właśnie Andrzej Wajda. Mikropowieść ta stanowiła fantastyczny wręcz materiał do przeniesienia na ekran w stylu amerykańskiego kina Hollywood. Chociaż początkowo Hłasko prowadził rozmowy z Andrzejem Wajdą, ostatecznie to Czesław Petelski sfilmował tę historię. Po sukcesie “Kanału” za granicą władze PRL-u obawiały się współpracy zyskującego sławę reżysera z niepokornym, zbuntowanym pisarzem. Dlatego wśród partyjnych decydentów zrodził się pomysł, by mikropowieść Hłaski sfilmował Petelski, który był wygodnym dla władz propagandzistą. Reżyser ten zmienił tytuł kręconego przez siebie filmu, w wyniku czego “Następnego do raju” zastąpiła “Baza ludzi umarłych”. Petelskiemu zarzucić można przede wszystkim to, że modyfikował dialogi, wyjaśniał niedopowiedzenia, a także ugrzeczniał ostry język bohaterów. Ingerencja reżysera w oryginalną wymowę dzieła Marka Hłaski była do tego stopnia nie do przyjęcia, że Hłasko nie chciał mieć nic wspólnego z tą produkcją i zażądał usunięcia swojego nazwiska jako współautora scenariusza z napisów końcowych.

Bardzo żałuję, że to nie Wajda wyreżyserował “Następnego do raju” Marka Hłaski. Co do samego reżysera – na pewno można powiedzieć, że potrafił myśleć filmem. Świadczy o tym chociażby anegdota opowiedziana na łamach “Przeglądu” przez Daniela Olbrychskiego: “Kiedyś Andrzej Wajda był chory i uskarżał się, że lekarstwa, które przyjmował, wysuszają go. – To okropne uczucie – opowiadał – od tych leków mam suchą skórę, suche paznokcie, właściwie mam cały suchy organizm. Ty wiesz – ożywił się nagle – to byłby dobry tytuł filmu!”.

JAROSŁAW HEBEL