TULIK: Święte żmije

Fot. Pixabay.com

Od czasów pogańskich żmiję na obszarze kraju nad Wisłą uważano za istotę odznaczającą się nie tylko cudownymi właściwościami, ale też za stworzenie o wielkiej mocy działania, mocy sprzyjającej zarówno dobru, jak i złu. Trudno dziś orzec, czy w starych zapisach wąż to wyłącznie żmija, wszak występowało tu wiele innych gadów i węży, dziś spotykanych śladowo. W każdym razie wąż był stworzeniem mitycznym, i to daleko wcześniej niż ludzkość poznała Biblię i kuszenie przez tego gada pierwszych rodziców; wszak “wężowe” opowieści znamy z różnych mitologii, natomiast interesujący nas obszar Polski, zwłaszcza dawnej, żmiję czy ogólnie – węża – traktował dość osobliwie.

Legendy – lecz w nie wierzono literalnie – mówią, że wąż pocięty na kawałki ma możliwość połączenia się i zrośnięcia, więc przeżycia katastrofy. Węże potrafiły przemieniać się w złoto, zamieniały się też w żmije ze skrzydłami i niesamowite smoki. Czy smoki powstały w wyobraźni nadwiślańskich plemion, czy może były interpretacją kościelnych malowideł? Historycy sztuki uważają, że ikonografia kościelna to mały procent inspiracji dla pospólstwa. Właśnie wyobraźnia rodziła niesamowite stwory, często łącząc w całość kilka różnych istot, na przykład węża i jaszczurkę, w dodatku uskrzydloną w latające płachty gacka nietoperza. No i owo wieczne pomieszanie rzeczywistości z obrazami onirycznymi. Właśnie sny wykluwały bestiaria tak nieprawdopodobne, że stawały się nawet dla samych śniących groźne. Uważano powszechnie, że “wzrok żmii odbiera blask słońcu”. Wiadomo było, że węże mają swego króla. A król nosił szczerozłotą koronę. Dlatego taki król był cenny – “znaleziona lub zabrana wężom korona czyni posiadacza wszechwiedzącym”. W ogóle wąż “daje moc zrozumienia mowy zwierząt i roślin” – jak to opisał w swym dziele Henryk Biegeleisen “Lecznictwo ludu polskiego” (1929, Kraków, nakładem Polskiej Akademii Umiejętności). Zatem tradycja i kult natury wskazują na przedchrześcijański panteizm, i co ciekawe – który przetrwał do XIX wieku, (chyba jednak nie był to kres tej wiedzy i wiary…). W szczątkowej postaci pozostało przekonanie, że tak zwierzęta jak i rośliny mówią, nadal pragniemy wiedzieć co! I o kim mówią. Ciekawość taką potwierdza i dziś tradycja wigilijnego “podsłuchiwania”  zwierząt gospodarskich.

Wiele prac etnograficznych mówi o wężach tolerowanych w domach. Domy, raczej chaty, były przez węże obdarowane rodzinnym szczęściem. Karmiono je świeżym mlekiem (w pracach Franciszka Kotuli można spotkać takie opisy, zwłaszcza z regionu Lasowiaków). Dochodziło do osobliwego kultu węży, ale to szczątki kultu prastarego, odnoszącego się do wielu regionów Europy. Wężom składano ofiary jako bóstwu, przecież trzymano je nawet w świątyniach (świątynia Asklepiosa), były istotami nietykalnymi, wprost świętymi. U nas (również na Rusi i na Litwie) także powiadało się, że “grzechem jest zabicie węża”. I że “zabitą żmiję trzeba zakopać”, w znaczeniu pogrzebać. W przeciwnym razie “słońce zaćmi się czerwoną plamą, spadną grady na okolicę”. A co czeka zabójcę żmii? Trudno nam dziś sobie wyobrazić taką karę – że “spotka go nieszczęście, bydło mu padnie”, w końcu będzie z dnia na dzień biedniał aż do rychłej śmierci.

U nas i u Czechów wąż był duchem opiekuńczym zagrody i domostwa. Powiadano, że gdzie zabito gada, tam umrze gospodarz. Jeśli zabita zostanie wężowa samica – zemrze gospodyni. Na dobitkę, gdzie zabije się młodego węża, śmierć przyjdzie po dziecinę. To przesąd, który okazuje się, był znany już Rzymianom, wspomina o nim Cyceron piszący o ojcu Gracchów.

Amulety i żądła

Wąż lub jego szczątki stanowiły ważne amulety. Zdobywanie takich amuletów dyktowała przede wszystkim wiara w przejęcie magicznych właściwości węża. Oto cytat dotyczący przekonań z okolic Starego Sącza: “Kto w wigilię św. Wojciecha węża złapie, żądło mu wyrwie (oczywiście chodziło o rozdwojony język) i nosić będzie przy sobie, temu szczęścić się będzie”. Albo inna “recepta”: “kto zabije węża, zdejmie mu skórę z głowy i włoży do laski lub pugilaresu, będzie miał zawsze szczęście” – tak czyniono w okolicach Szczepanowa.

Osobliwe w owym poszanowaniu mocy węża jest to, że zachowuje on swoje cudowne przymioty również jako martwy. Nawet szczątki spalonego gada mają swą moc. Dlatego polewka z głowy węża “otwiera wszystkie zamki”! Ważna jest skóra węża i wylinka, czyli stara skóra porzucona przez węża, który rokrocznie „wymienia” swą powłokę. Taka skóra jest wyjątkowo ważna, przynosi szczęście, ale nie tylko. To znakomity środek leczniczy. Karpaccy górale leczyli siebie i swe hodowlane zwierzęta od ukąszenia przez żmiję… wysuszoną skórą węża właśnie. Czy to był prototyp szczepionki? Możliwe, ale…

Król w oliwie

W Puszczy Sandomierskiej lud stosował sadło żmii do leczenia pryszczy pod językiem, nazywanych “skoczką”. W Krakowskiem maścią z wężowym sadłem nacierano okolice serca, co miało chronić od… morowego powietrza.

Unikalnym przypadkiem była praktyka medyczna w Zamojskiem. Gdy natrafiono na króla wężów pod leszczyną porośniętą jemiołą, gotowano go w oliwie aż do uzyskania konsystencji maści. Tą to maścią należało posmarować kromkę chleba. Kto zjadł chleb z wężowym tłuszczem, odmłodniał, stawał się szczęśliwym na całe życie. Sam wywar z węża także skutkuje cudownie, wspomaga w leczeniu każdej przypadłości.

Nieco inne właściwości ma płyn, w którym moczono żmiję. Otóż żmija moczona w wódce lub piwie (zatem nie tak stosunkowo dawno, gdyż trunki te znamy od średniowiecza) sprawia, że ów napitek podany osobie, na której częstującemu wyjątkowo zależy, zaczyna do niego pałać gorącą miłością. Takie zabiegi stosowano m.in. w okolicach Domaszowic.

Praktyki z moczeniem żmii powtarzały się pod różnym kątem potrzeb leczniczych. W okolicach Żarek moczono żmiję w okowicie przez miesiąc, “od nowiu do nowiu” i pili ową żmijówkę o wschodzie i o zachodzie słońca, co skutecznie odpędzało trzęsiączkę, czyli febrę. Nawet dym z palącego się węża był lekiem, i to na tyfus. W Puszczy Sandomierskiej dymem z palącego się na żarze węża okadzano chorego na tyfus, jak i jego chatę, obejście. Rusini natomiast okadzali cierpiących na różne choroby, ale wężem wysuszonym – dodawali jego okruchy do żaru jak mirrę do kadzidła. W Krakowskiem używano popiołu ze spalonego węża jako… “osłonę” przed ukąszeniem jadowitego węża. Warto go było dodać do pokarmu lub mieć przy sobie, wybierając się w leśne ostępy,

Od zęba po warkocz

Zmorą dawnej ludności były bóle zębów, które jedynie usuwano, gdy kowale zaczęli trudnić się również wyszarpywaniem zębów. A ból zęba potrafi przyćmić inne boleści, dlatego wyrywanie kowalskimi cęgami porównywalnie nie było aż tak straszne. I na tę przypadłość wąż był remedium. Okazało się, że podobnie jak inne “szczepionki”, żmijowy ząb niwelował ból ludzkiego zęba – wystarczyło gadzi kiełek sproszkować kamieniem czy młotem.

Rany po ukąszeniu przez żmiję czy inne jadowite węże zabezpieczano, starając się nie dopuścić zakażonej krwi do serca i mózgu. To wiedza (praktyka) medyczna o poważnym znaczeniu. Lecz wiedza niejako odwieczna. Okazuje się bowiem, że czarne pierwotne plemiona obwiązywała zasada uciskania kończyny trzykrotnie łykiem powyżej rany tak, by zahamować obieg krwi. Oczywiście możliwe to było w przypadku ukąszenia w kończynę. Powszechną praktyką, od ludów pierwotnych po cywilizowane, było wysysanie ran. Nie wiadomo, jakie były skutki takiego wysysania jadu przez osobę o dziurawych zębach… Plomby nastały daleko później.

Naturalną ozdobą dziewcząt były włosy. Wyciąg żmijowy na bazie alkoholu służył (na Rusi) na porost dziewczęcych włosów. Dość szczególny przypadek odnotowano w medycznych annałach odnośnie włosów. Miało to miejsce w Ropczycach. Dziewczyna, by mieć bujne włosy, mogła jedynie potrzeć je wylinką. Lepiej, gdy skropiła włosy, w której ową żmijową skórkę uprzednio moczyła. Dziewczyna musiała jednak pilnować terminów: co miesiąc, w każdy “nowy czwartek” (czwartek po nowiu) musiała włosy podcinać na tyle, by wąż – “właściciel” skórki – nocą jej nie udusił. Na Rusi zaś dziewczyny gotowały znalezioną skórkę i tą wodą myły włosy, aby później szczycić się grubymi, długimi warkoczami. Lecz był to zabieg wielce niebezpieczny – takie włosy, gdy owinęły się wokół alabastrowej szyi, mogły właścicielkę warkoczy udusić. Zresztą wylinka miała i inne zalety. Przyłożona do chorych oczu lub w inne bolące miejsce łagodziła cierpienie, uzdrawiała.

“Skarbiec znakomitych sekretów” I. K. Haura (Kraków, 1675) zamieścił interesujący sposób przeciw ukąszeniu żmii, sposób praktykowany w Krakowskiem aż do początku minionego wieku. Autor podał następujący przykład: Wąż ukąsił chłopca w nogę podczas koszenia łąki. Noga spuchła, więc chłopiec wykopał dołek, napełnił go wodą, dodał do wody kilka żab, włożył w tę wodę nogę, żaby jad wyssały i pozdychały. Podobnym sposobem leczenia ukąszenia przez żmiję było moczenia opuchniętej kończyny w kwaśnym mleku. Zbiera się żaby i wpuszcza do naczynia z mlekiem, i które żaby wyssały jad, pozdychały. Gdy wreszcie ostatnia żaba wypłynie żywa, da tym samym dowód, że jad z nogi został wyssany dokumentnie, człowiek przeżyje.

JAN TULIK