Czas na poezję: JULIA RYBICKA
Lament żywego ducha
W godzinę śmierci ujrzałem
Jak niewart życia byłem
I w owej obłąkańczej metodzie
Środek uświęcił cel
Wieszając mnie jak pranie na płocie
Bym osuszył się od zawirowań nikczemnego losu
Niepotrzebny nikomu, niemodny już wzór cnotliwości
Opłukawszy z nadziei na pojednanie ze światem
Chemicznych orędowników brudnych skarpetek
Kurtyzana
Tańczyła noc całą gorąca i spragniona
Księżyca pieszczot, pocałunków nocy
Nagość jej słodka rozpościerała ramiona
Nad drżące cienie pożądań karych
Których kształt obcy był temu co ludzkie
Błądziła wśród nich nachalnie stąpając
Po ich zmiażdżonych lędźwiach i
Związanych ogonach póki
Chciwa pięść nie zacisnęła się na jej
Wyszczerbionych od wysiłku żebrach
Które krusząc się jak diament łkały:
“NIEWINNOŚĆ!”
Stambuł
Harem kolorów rozpasa ulice miasta
Którego sławę okryto księżycem
Wezwanie na modlitwę rozprasza zaklęcia
Rzucane przez rzymskie kamienie
W Bosforze tonie pies
Szczeka przez zasłonę fal
Gdzieś w dole leży
Zakopany skarb
Żywopój
Kwiaty zrywają się same, chłonne samobójstwa
Poszukują w oderwaniu od ziemi wolności
Ciężko jest trwać w jednym miejscu, gdy widzi się
Zastępy wolności, jak latające dywany z Bagdadu
Na których miękko spoczywają arabskie noce
Egzotyczne kruki wydłubały sobie oczy
Dla klejnotów, którymi zdobi się Flora
A jednak wolą podzielić los Ikara
Niż martwo wzrastać bez horyzontów
Jeżozwierze
Mówią, że najlepszą obroną jest atak
Zbroją się przeciw sobie
A potem stoją po tej samej stronie
Ramię w ramię
Serce z sercem
Nie na dłoni
Lecz na tarczy
Z orężem zawieszonym w powietrzu
Szepczą coś
A jednak krzyczą
Gdzie logika porządku dziennego zanika
Tam człowiek bierze w objęcia drugiego człowieka
I strosząc kolce
Nawet nie wie jak daleko ucieka