HEBEL: Kocham Ustkę (we wrześniu)

Fot. J.H. Zachód słońca w Ustce (6.09.2022).

Ustka to niewielkie nadmorskie miasto, które już dosyć dawno temu zagościło w moim sercu. W sumie niewiele o niej wiem, co jednak wcale nie przeszkadza mi w umiejscowieniu jej na podium na drugim miejscu, zaraz po mojej ukochanej Warszawie, a przed Krakowem, z którego miał pochodzić Smok Wawelski.

To, co mnie w Ustce nieustająco zachwyca, to przepiękna promenada z mnóstwem małych, kameralnych knajpek i sklepów z pamiątkami. Świetnie się tam czuję i, kto wie, może kiedy już będę na emeryturze, przeprowadzę się z Warszawy do Ustki na stałe. Co tu dużo mówić – tam wszystko jest w zasięgu ręki, inaczej niż w mojej ukochanej i ogromnej stolicy. Przede wszystkim jest morze, zdrowe, bogate w jod powietrze oraz ciągnąca się kilometrami plaża, gdzie pod koniec lata lub wczesną jesienią można spacerować brzegiem Bałtyku do upadłego.

Do tego nadmorskiego miasteczka bardzo chętnie wybieram się co roku we wrześniu, kiedy jest już prawie po sezonie i znacznie mniej tłoczno niż w lipcu czy sierpniu. Jadę z Warszawy pociągiem (zwykle TLK), wysiadam w Słupsku i przesiadam się do autobusu prywatnej linii Nord Express, którym 18 km trzeba dojechać do Ustki. Nie jest to jednak długi dystans i na ogół bywa pokonywany przez kierowcę w mniej niż pół godziny. W tym roku było inaczej z uwagi na trwające na drodze prace remontowe i obowiązujący ruch wahadłowy, ale można było to przeżyć. Co ciekawe, jednak już dawno nie jechałem pociągiem tak zatłoczonym i nabitym, że niektórzy z pasażerów byli zmuszeni siedzieć na korytarzu po turecku. Rozluźniło się dopiero, gdy pociąg minął Sopot i wyjechał z Trójmiasta.

Początek września to taki czas, kiedy jest jeszcze dość ciepło. Na czystym niebie świeci słoneczko, a przez nozdrza wdziera się nadmorskie powietrze, zachęcając do przemierzania pieszo kolejnych kilometrów aż do utraty tchu. Przy okazji można wstąpić na najlepsze naleśniki, jakie jadłem, np. do budki, która znajduje się na tyłach promenady. Zdarzało mi się też, że aż cztery razy dziennie chodziłem na naprawdę pyszne lody do cukiernio-lodziarni, która znajdowała się po prawej stronie Baru Albatros. Te o smaku słonego karmelu czy orzecha włoskiego z całymi kawałkami orzechów są naprawdę znakomite.

Dlaczego każdego roku wybieram Ustkę? W tym mieście wszystko znam i wiem, co gdzie się znajduje, że np. dobry obiad domowy można zjeść w niewygórowanej cenie w knajpie Pod Strzechą przy ul. Marynarki Polskiej 55, a znakomitą pizzę – wcale nie dalej, bo w pizzerii Toscania pod numerem 14. O czym jednak warto pamiętać, wybierając się do Ustki – o zarezerwowaniu kwatery w dobrej lokalizacji. W tym roku pomieszkiwałem w pensjonacie Pod Jaskółką przy ul. Kopernika 6, co bardzo sobie chwalę. W sumie z jednej strony bardzo niedaleko miałem do promenady i na plażę, a z drugiej – do Biedronki i POLOmarketu.

Chyba nigdzie nie ma tak pięknych zachodów słońca, jak w Ustce. Żeby doświadczyć ich we wrześniu, trzeba się jednak nieco cieplej ubrać. Od morza bowiem wieje już lodowaty, naprawdę mroźny wiatr. Piękne zachody słońca podziwiałem jednak codziennie i widziałem, jak światło rozlewa po niebie niezliczoną ilość barw, jak promienie odbijają się w morzu, a po plaży spacerują mewy. Ubierałem się więc “na cebulkę” – pod polarem miałem trzy, cztery warstwy. Tak mogłem spacerować brzegiem morza o zachodzie słońca, fotografując to przepiękne zjawisko i podziwiając towarzyszące mi ptaki. Codziennie od rana potrafiłem przejść ponad 20 km i wcale nie czułem się zmęczony. Wstawałem rano i zaczynałem dzień od zjedzenia płatków owsianych na mleku, bez których dzięki komuś, kto mi je polecił, już nie wyobrażam sobie mojego jadłospisu.

Gdy jechałem pociągiem z Warszawy do Słupska, i gdy po minięciu Trójmiasta już się nieco rozluźniło w przedziałach, wszedłem w krótką rozmowę z pewnym starszym człowiekiem. Okazało się, że jechał on do Kołobrzegu, którego nie widział ponad 50 lat. Trochę zdziwił się, że tak bardzo jestem wierny Ustce i ciągle jeżdżę tylko do tego nadmorskiego miasta, odkąd pierwszy raz zawitałem tam 15 lat temu (sic!). Nawet zapytał mnie: “Czy aby nie czeka tam na pana młoda, piękna barmanka?”. Nie czeka. Wiem za to jedno – czeka na mnie Ustka. Mam wielką nadzieję, że za rok we wrześniu znowu ją odwiedzę…

Z Ustki przywiozłem pamiątki dla trzech osób – mojej Mamy, Pani Magdy, która opiekuje się moim kręgosłupem lędźwiowym i dla Kajutki, czteroletniej dziewczynki, córeczki Kamila, mojego dobrego kolegi… Najbardziej chyba ucieszyła się Pani Magda, a ja ucieszyłem się z jej radości. Kto wie, może kiedyś ten magnes z mewą, który jej podarowałem, ją także przyciągnie do Ustki?

JAROSŁAW HEBEL