WÓJTOWICZ: Kiedy gasną spory – Boże Narodzenie w literaturze

Fot. Fragment okładki “Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa wydanej przez Wydawnictwo Olesiejuk w tłumaczeniu Zenony Rylukowskiej.

Szymon Pietruszka, narrator i zarazem bohater jednej z najwybitniejszych powieści XX w. “Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego, porównuje Wielkanoc z Bożym Narodzeniem: “Wolę Boże Narodzenie. Zawsze w tym samym miejscu. Nie musi się nigdzie zaglądać. A prócz tego rok się kończy, a żaden rok nie jest taki, żeby chciał go człowiek zatrzymać”. Wraz z zamknięciem roku, pożegnaniem tego, co minione, w Szymonie budzi się nadzieja na nowe, i oczekiwanie na to, co przyniesie przyszłość.

Kiedy piszę te słowa, za oknem mamy odwilż, ale już w najbliższych dniach czeka nas mróz i śnieg. Świetnie! Zależy nam przecież, aby było baśniowo i biało, bo to jeden ze świątecznych akcentów, który u nas w Polsce nadaje temu czasowi magiczny koloryt i wymiar.

W taki charakter świętowania wpisuje się utwór z epoki wiktoriańskiej, który utrwalił mit Bożego Narodzenia. Wszyscy doskonale go znamy. Książka Charlesa Dickensa “Opowieść wigilijna” ukazuje przemianę skąpego właściciela kantoru, Ebenezera Scrooge’a, w człowieka wrażliwego na losy innych. Dzięki trzem duchom wigilijnym zgorzkniały mężczyzna przechodzi metamorfozę. Ta nastrojowa historia o Bożym Narodzeniu w zimowym, dziewiętnastowiecznym Londynie to jeden z najbardziej znanych utworów podejmujących temat świąt przesyconych baśniowością i aurą dobroci.

W naszej literaturze pojawiają się ujęcia Bożego Narodzenia wyrosłe z religijnych przeżyć, tradycji i ludowych obrzędów. Nie są one tak częste, jakby się pozornie wydawało. Na pewno ważna jest “Pieśń o Narodzeniu Pańskim” Franciszka Karpińskiego, która po raz pierwszy została wykonana w 1792 r. i od tamtego czasu towarzyszy nam corocznie: “Bóg się rodzi, moc truchleje,/ Pan niebiosów obnażony!/ Ogień krzepnie, blask ciemnieje, /Ma granice Nieskończony”.

Obok utworów przywołujących rodzinne świętowanie są też takie, w których na pierwszy plan wysuwają się tęsknota, smutek, cierpienie i głód. Takie uczucia pojawiają się na twarzach zesłańców ukazanych przez Jacka Malczewskiego w “Wigilii na Syberii” (1892). Obraz zainspirował Jacka Kaczmarskiego i powstała piękna ekfraza: “Zasyczał w zimnej ciszy samowar/ Ukrop nalewam w szklanki/ Przy wigilijnym stole bez słowa/ Świętują polscy zesłańcy/ Na ścianach mroźny osad wilgoci/ Obrus podszyty słomą/ Płomieniem ciemnym świeca się kopci/ Słowem – wszystko jak w domu!”. Ale tylko pozornie “jak w domu”, bo mężczyźni zanurzeni są we własnych światach, pełnych tęsknoty i cierpienia.

Mnie bardzo poruszył wiersz Tadeusza Różewicza “Bajka” napisany w Wigilię 2002 r. To bardzo nietypowe ujęcie motywu bożonarodzeniowego. Tęsknota za światem czystym, niewinnym zostaje zderzona ze złem, które jest istotną częścią naszego doświadczenia. Podmiot budzi się w “świetle/ nowo narodzonym/ w Betlejem a może/ w innym «podłym» mieście/ gdzie nikt nie mordował/ dzieci/ ani kotów/ ani żydów ani palestyńczyków/ ani wody ani drzew/ ani powietrza” i czuł się: “tak dobrze/ jakby/ go nie było”.

Wszyscy pamiętamy opis świąt u Reymonta w “Chłopach”: Boże Narodzenie poprzedzają przygotowania – sprzątanie domu, posypywanie sieni i podłogi świeżym igliwiem, przystrajanie ścian kolorowymi wycinankami, wypiekanie opłatków i ich roznoszenie, pieczenie chleba oraz ciast, stawianie snopa zboża w kącie izby, później wieczerza wigilijna, częstowanie krów opłatkiem, pasterka.

Kilkadziesiąt lat później narrator z “Traktatu o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego wspomina święta z dzieciństwa: “Wigilia zawsze zaczynała się od zapalenia świeczek na choince. Potem matka nakrywała stół białym obrusem i znosiła potrawy. A potraw było zawsze dwanaście. Najpierw łamaliśmy się opłatkiem, a potem wszyscy siadali wokół stołu. Każdy miał już stałe swoje miejsce przy Wigilii. I każdy starał się tak jeść, żeby, broń Boże, nie poplamić obrusa. […]. O, to nie był taki zwykły obrus. Jedynie do Wigilii go matka nakrywała. Sama go utkała, wyszyła, z przeznaczeniem, że tylko do Wigilii”. Zrobiony z własnoręcznie zasianego lnu i tak starannie przygotowany, że wyglądał jakby utkany z pajęczyny. A potem wspominanie tradycyjnych dań wigilijnych: “Najpierw po drobinie sera z miętą, jako że pasterze. Potem żur na grzybach z gryczaną kaszą. Pierogi z kapustą i grzybami. Kartofle gotowane w łupinach, z solą. Żur z serwatki na popicie. Pierogi z suszonych śliwek, posypane orzechami, polane smażoną śmietaną. Kluski z makiem. Ryby gotowane czy smażone. […] Potem kapusta z grochem czy sama kapusta lnianym olejem zasmażana. Jeśli sama kapusta, to osobno fasola z miodem i octem. […] I na koniec kompot z suszu”.

Współcześni autorzy podejmujący motyw bożonarodzeniowy upominają się o ludzi, którzy także w czasie świąt bywają zapominani. Skoro Boże Narodzenie to czas przyjaźni, radości, ciepła i prezentów, dlaczego wokół nas dzieje się tyle zła i dlaczego jesteśmy na nie nieczuli? Czemu z przeżyć religijnych nie wynikają refleksje związane z biedą i wykluczeniem, a pusty talerz mający symbolizować społeczną solidarność i wrażliwość na krzywdę bliźnich coraz częściej świadczy o braku umiejętności współodczuwania?

Boże Narodzenie opisane przez Olgę Tokarczuk w “Żurku”, “Profesorze Andrewsie w Warszawie”, Jerzego Pilcha w “Pastorałce Don Juana” i Andrzeja Stasiuka w “Opowieściach wigilijnych” nie ma nic wspólnego z radosnym świętowaniem. To Polska czasów komunizmu, stanu wojennego oraz biednych, samotnych i bezradnych ludzi. Obraz świąt odstaje od wyidealizowanych bożonarodzeniowych opowieści. To utwory zmuszające do refleksji nad samotnością, wyobcowaniem. Bo przecież “Nawet święta mogą stać się więzieniem, jeśli cudza pięść pchnie je nagle w ciemność minionego, tak że to mogło być Betlejem, albo rok 1791, grudzień, lub wigilia na Syberii” – pisze Zagajewski. I tak się dzieje w wierszu Ryszarda Krynickiego zatytułowanym “Wigilia noc”: “śmierć plagiatorka chodzi po dworcach/ ciało miasta odchodzi od kości/ kto miał serce na dłoni/ trzyma ręce głęboko w kieszeniach/ wodospad ścina rzekę/ ruchome piaski zasypują krew/ we wiecznych lodach ulicy”.

MAŁGORZATA WÓJTOWICZ