HEBEL: Motyw Świąt Bożego Narodzenia w polskim filmie

Fot. Domena publiczna. Janusz Gajos w filmie “Żółty szalik”.

Motyw Świąt Bożego Narodzenia pojawia się w wielu polskich filmach. Raczej nie powinno nikogo dziwić, że najlepsze z nich zostały wyprodukowane w czasach PRL-u. To już taki dość dziwny paradoks, że chociaż istniała wtedy cenzura i trudniej było zdobyć pieniądze, to – no właśnie – robiono dużo lepsze filmy niż po 89. roku. Jakby nie patrzeć, to nieprawda, jeśli chodzi o realizacje utrzymane w tonacji świątecznej, że jesteśmy skazani na melodramatyczne produkcje zza Oceanu.

W okołoświątecznej oprawie są utrzymane nasze rodzime filmy, np. “Niespotykanie spokojny człowiek” (1975) w reż. Stanisława Barei czy “Wesołych Świąt” (1977) Jerzego Szwiertni. Z nowszych produkcji wymieniłbym: “Rozmowy kontrolowane” (1991) Sylwestra Chęcińskiego, “Żółty szalik” (2000) Janusza Morgensterna czy  “Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” (2011) Antoniego Krauze. Motyw Świąt Bożego Narodzenia pojawia się również w tak świetnych serialach, jak choćby “Polskie drogi” (1976/1977) w reż. Janusza Morgensterna czy “Dom” (2000) Jana Łomnickiego.

Najbardziej urzeka mnie obraz świąt pokazanych zarówno w filmie Barei, jak i Chęcińskiego. To nieważne, że ich bohaterowie żyją w PRL-u, za którym akurat nie tęsknię. Nie ma jednak przesady w tym, że na ogół z wielu powodów często odczuwamy sentyment do czasów minionych. Chociaż nie żyliśmy wtedy w suwerennym kraju, trudno było zdobyć wiele podstawowych produktów pierwszej potrzeby, które – o ile komuś udało się dostać – musiał wystać w ogromnych kolejkach, to nie zmienia faktu, że tamte święta miały swój niepowtarzalny klimat. Po drugie zaś – co by nie mówić – to w tamtym okresie mieliśmy takich aktorów, o jakich dzisiaj możemy jedynie pomarzyć.

Tak np. chociażby w “Niespotykanie spokojnym człowieku” główną rolę zagrał Janusz Kłosiński, bardzo charakterystyczny aktor, który został obsadzony w roli Stanisława Włodka. Jego żonę z kolei rewelacyjnie zagrała Ryszarda Hanin. Fabuła tego filmu nie jest zbyt zawiła – zbliża się Wigilia i państwo Włodkowie dostają od będącego w wojsku syna list, który powinna otrzymać wybranka jego serca. Z niego dowiadują się, że narzeczona ich syna jest z miasta, co w ojcu Tadka rodzi podejrzenie, że po wyjściu z wojska do cywila może on nie wrócić na wieś i zostawić gospodarstwo. Postanawia więc bardzo energicznie działać, żeby nie dopuścić do spełnienia się takiego scenariusza. Rodzi to sytuacje komiczne, dzięki którym film ten ogląda się z naprawdę wielką przyjemnością. Dodałbym, że jest on znakomicie pomyślany i zrealizowany. Może o tym świadczyć chociażby to, że każde zdanie i każdy dialog trwają tyle, ile powinny. Pochwaliłbym bardzo dobry scenariusz, którego autorem jest Andrzej Mularczyk. Co do głównej roli – Kłosiński jest świetny, lepszy mógłby być tylko Roman Kłosowski czy Wacław Kowalski, chociaż ten ostatni wielki aktor o zacięciu komicznym raczej uczyniłby z tego filmu kolejny odcinek “Samych swoich”. Warto też odnotować jeszcze jedną istotną kwestię – niesamowicie przyjemnie ogląda się w tle siermiężność szaroburego PRL-u, a więc rzeczywistość de facto bardzo intrygującą, bez poprawiania obrazu poprzez technikę komputerową.

Lubię Krzysztofa Majchrzaka, którego raz wiele lat temu udało mi się zobaczyć “na żywo” w Teatrze Studio w Warszawie w spektaklu “Tama” Conora McPhersona. Cenię Majchrzaka za bezkompromisowość i wielki talent, poprzez który jest w stanie dotrzeć do mojego serca, umysłu i przemówić do mojej wrażliwości. Podejrzewam, że niektórzy z widzów kojarzą go z rolą Kaziuka w “Konopielce”, chociaż Krzysztof Majchrzak świetnie wcielił się w szofera Ruinę w filmie “Wesołych Świąt”. Widzimy więc, jak z towarzyszącym mu Wibracyjnym, którego zagrał Janusz Kłosiński, przewozi ciężarówką choinki z Bieszczad do Warszawy tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. W stolicy obydwaj postanawiają odwiedzić znajomych, z którymi urwały im się kontakty. Okazuje się jednak, że dawna kochanka Ruiny jest żoną starszego i bardzo kulturalnego mężczyzny i dawno zapomniała o uczuciu, które łączyło ją z obecnie wożącym choinki kierowcą. Wibracyjny odwiedza natomiast znajomego z partyzantki, który jest teraz szanowanym dygnitarzem. Niespodziewanie złożone wizyty kończą się dla bohaterów gorzkim rozczarowaniem, chociaż z obrazu Jerzego Szwiertni wypływa przesłanie, że dobrze jest mieć drugiego człowieka obok siebie. Bohaterów tego filmu połączyło bowiem podobne doświadczenie, dzięki któremu stali się sobie w pewnym sensie bliscy.

W czasach PRL-u wielką popularnością cieszył się utrzymany w czasach okupacji hitlerowskiej serial “Polskie drogi”, który chociaż w sferze historycznej był nieco przekłamany, to jednak np. taka postać jak Leon Kuraś, grany przez Kazimierza Kaczora, na zawsze zagościł w sercu niejednego widza. To postać bardzo serdeczna, po prostu dobry człowiek, chociaż niepozbawiony cwaniactwa i mający łeb do interesów. W jednym z odcinków widzimy Kurasia, jak przygarnia wnuczkę Sommera, Żyda z warszawskiego getta. Jest pokłócony z żoną, która chwilowo wyprowadziła się z domu, więc Wigilię spędza z dzieckiem. Jest już po kilku głębszych, w skrytości ducha rozpaczając za żoną. Adoptowana przez niego dziewczynka – Noemi/Bożenka gra na skrzypcach kolędę “Lulajże Jezuniu” i gdy Kuraś dostrzega wchodzącą żonę, która postanowiła wrócić, jest bardzo szczęśliwy. Warto zobaczyć ten odcinek serialu wyreżyserowanego przez Janusza Morgensterna chociażby tylko dla niesamowicie pozytywnej reakcji bohatera granego przez Kazimierza Kaczora. Nawet wypowiedziane przez jego żonę słowa: “Czemu żeś się uchlał? W taki dzień… Przy dziecku… Nie wstyd ci?” tylko dodają uroku tej w gruncie rzeczy bardzo ciepłej, rodzinnej scenie.

Przenosząc się do czasów okolic stanu wojennego, w filmie Sylwestra Chęcińskiego “Rozmowy kontrolowane” widzimy Wigilię pracowników resortu Milicji Obywatelskiej. Do klasyki przeszły słowa wypowiedziane przez płk. Molibdena, którego świetnie zagrał Krzysztof Kowalewski: “Miał być szczupak po litewsku, ale że nie dostałem szczupaka, będzie goloneczka w piwie”. Obok Krzysztofa Kowalewskiego widzowie mogli zobaczyć zachwycającego Mariana Opanię, który został obsadzony w roli generała SB Zenona Zambika. Film utrzymany jest w zimowej aurze ze świetnym scenariuszem Stanisława Tyma, który gra poszukiwanego Ryszarda Ochódzkiego. Obok niego pojawia się cała plejada świetnych aktorów, m.in. Jerzy Turek, Irena Kwiatkowska czy Małgorzata Ostrowska.

Bardziej refleksyjnym filmem jest “Żółty szalik”, utrzymany w okołoświątecznej atmosferze, w którym zagrał jeden z naszych najlepszych aktorów, za jakiego uważam Janusza Gajosa. Wcielił się on w prezesa firmy, alkoholika, człowieka ciepłego, serdecznego, ale widać, że bardzo umęczonego życiem i przede wszystkim potwornie samotnego. Scenariusz do filmu napisał Jerzy Pilch, który sam borykał się z problemem alkoholowym. Chyba można zgodzić się z tym, że “Żółty szalik” to polska wersja “Opowieści wigilijnej”. Spotkałem się ze stwierdzeniem, że jest to opowieść “[…] gorzka jak wódka i ciepła jak świąteczny obiad”. Janusz Gajos stworzył w filmie Morgensterna znakomitą kreację bohatera w jakiejś mierze tragicznego, lecz mimo wszystko poczciwego, a niekiedy nawet komicznego. Zapewne to nasza polska wersja Ebenezera Scrooge’a, który jest głównym bohaterem utworu Dickensa. Chyba jest coś w tym, że obaj toczą nierówną walkę ze swoimi demonami, a jednocześnie prowokują do głębszej zadumy i refleksji nad ludzkim losem.

Jakże tragiczny wymiar musiały mieć Święta Bożego Narodzenia dla bohaterów filmu Antoniego Krauze “Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. Akcja filmu zaczyna się w Wigilię 1969 roku, na niecały rok przed dramatycznymi wydarzeniami na Wybrzeżu. Dobrze, że nie żyjemy już w kraju totalitarnym i nie musimy mieć już takich doświadczeń. Chociaż jeszcze nie do końca wyszliśmy z pandemii i narzekamy na drożyznę, która jest efektem wysokiej inflacji, to nic w porównaniu z wielkimi nieszczęściami, które potrafią dotknąć człowieka. Na przykład w serialu “Dom”  widzimy Krzysia Talara, który na Wigilię wraca do domu rodziców. Nowotworowa choroba jego matki sprawia, że spór z ojcem schodzi na dalszy plan. Jak bardzo patetycznie by to nie zabrzmiało, święta jednoczą, dają nadzieję i dzięki temu nie tylko pozornie stajemy się jakby nieco lepsi, zdolni do zobaczenia w drugim człowieku czegoś dobrego, czego wcześniej nie byliśmy w stanie dojrzeć.

JAROSŁAW HEBEL