Czas na poezję: ANNA PASZKIEWICZ
obrysowujesz cyrklem granicę
swojej nieobecności
smakuje utraconą chwilą
przeżuwam ją dokładnie
badam językiem wszystkie
niemożliwości
wyplute pestki stawiam obok siebie
jak domino
teraz wystarczy tylko
popchnąć
***
biorę głęboki oddech
i chwytam krótką chwilę
rozpinam ją na wskazówkach zegara
jak pajęczynę szczęścia
za oknem wiatr strąca liście
żółty deszcz moczy ulicę
w powodzi toną myśli i ciężar dnia
wędrowne ptaki kluczem otwierają niebo
zaskakujące ile życia można zmieścić
w jednej minucie
***
nie jestem z tobą ale czuję się przywiązana
przybita do ciebie jak obraz na ścianie
nietknięty ręką konserwatora
pęka z nadmiaru nieczułości
tkwiąc w złocistej ramie liczę twoje kroki
może obejmiesz chociaż wzrokiem
westchniesz przez chwilę nad fakturą płótna
zanim na zawsze utkniemy w ciszy
***
wybolewam cię oto słowami
wersami rozpływam cię i rozcieram
impresja staje się abstrakcją
gubi kolory kształty nawet cienie
przekuwam cię wierszem i słyszę
jak powoli uchodzi powietrze
nie mam już na zbyciu kolejnych dni
***
byłam głodna twoich spojrzeń
lecz patrzyłeś na mnie tylko wtedy
gdy moja trawa soczyście zieleniała
i nie było w niej martwych ptaków
trwałam więc otulona w doskonałość
a usta sztywniały od uśmiechu
na palcach jednej chwili mogę policzyć
ile razy naprawdę mnie dostrzegłeś
linieję teraz aż do kości
zawieszona pomiędzy wczoraj a jutro
bo nawet w srebrzystych norkach
zawsze jestem dla ciebie za bardzo
albo nie dosyć
***
rozebrałeś mnie powoli z nieufności
oswoiłeś chwilami pachnącymi nadzieją
a potem nagą oplotłeś bluszczem
niedopowiedzianych myśli i snów
z czasem pnącza zbyt mocno owinęły moje nadgarstki
i przykuły mnie do ekranu telefonu
twoje obietnice stały się lampą
wabiącą mieszkające we mnie ćmy
krążyły wokół niej ilekroć mnie wołałeś
pewne że światło ogrzeje i rozproszy mrok
ale ono wciąż na nowo osmalało im skrzydła
i spadały na ziemię jak jesiennie liście
zbierałam je potem i suszyłam pomiędzy kartkami
tam gdzie trzymam cudze kłamstwa i iluzje