EDELMAN: Spadałem

Fot. Pixabay.com

Spadam. Nie wiem, jak długo to już trwa, nie jestem w stanie określić, gubię się. Bardzo mgliście, niejasno pamiętam początki. A może wcale nie pamiętam, przeczuwam jedynie. Tak mi się wydaje. Prawdopodobnie wydostałem się ze środowiska wodnego, bo przez jakiś czas byłem mokry. Lepki i mokry. Najpierw było ciemno, a zaraz potem jasno. I głosy, dziesiątki głosów, których nie rozumiałem. Bez przerwy do mnie mówiły.

Byłem nagi. Wciąż jestem – a wszyscy wokoło starają się mnie ubrać. Narzucają mi słowa, zachowania, myśli. Wtłaczają je we mnie, nie pytając o zgodę lub o to, czego pragnę, a ja nie mam jak się przed tym bronić. I wciąż mnie dotykają, czego nie znoszę.

Po pewnym czasie zauważyłem, że nie jestem sam. Wraz ze mną spada bardzo wielu podobnych do mnie osobników. Choć wyglądają często odmiennie, na przykład mają inny kolor skóry, czuję, że łączy nas ten sam los. Widzę to wyraźnie – wszyscy są nadzy jak ja, choć niektórzy starają się to ukryć.

Spadamy ruchem jednostajnie przyspieszonym. Część z nas usilnie stara się ten stan zmienić, zwolnić ruch. Dokonują karkołomnych zabiegów, wychodząc z założenia, że korekta pozycji czy wyglądu zewnętrznego wpłynie na ich miejsce w szyku. Niestety to nie pomaga. Zawrotna prędkość, z jaką wszyscy się poruszamy, zdziera z nas boleśnie nie tylko odzież, którą staramy się okrywać, ale i godność, prawość, szacunek dla siebie i innych.

Przez pewien czas i mnie wydawało mi się, że nad wszystkim panuję, że mogę zmieniać dowolnie tempo i kierunek lotu, że wszystko toczy się zgodnie z moją wolą. Teraz wiem, że było to złudzenie.

W walce o spowolnienie tempa spadania niektórzy posuwają się do tego, że łączą się w grupy z podobnymi sobie, a samotników usiłują zepchnąć w dół. Czasem odnoszą sukces i ci słabsi, samotni gdzieś znikają. Ba, przestają istnieć nawet całe grupy tych, którzy czymś się odróżniali. Spadanie jednak wciąż trwa.

Ostatnio sytuacja trochę się zmieniła. Odnoszę wrażenie, że pęd nieco zmalał, a ja i moi towarzysze niedoli znaleźliśmy się w innym środowisku. Jest gęstsze, trudniej się w nim poruszać. Myślałem nawet, że to już koniec, że dolecieliśmy do… no właśnie, do czego? Nikt tego nie wie.

Teraz jest tak, jak na początku. Wszyscy wokół mówią językami, których nie rozumiem, wykonują najróżniejsze czynności, jakby starali się zatrzymać moje spadanie. Ale ja wiem, że to niemożliwe. Dotykam już grząskiego podłoża, na którym się znalazłem. Teraz to już nie jest spadanie, to raczej trwanie, może nawet zanurzanie się w… czym? Lepka, półprzezroczysta, gęsta masa wciąga mnie w głąb. Jest nawet całkiem miło, ciepło, nic mnie nie boli.

Czasem mam przebłyski wspomnień – widzę początek, tę wodę, w której się znajdowałem, zanim zacząłem wędrówkę w dół. Jestem, jak wtedy, niesamodzielny. Mam zamknięte oczy i boję się je otworzyć. A może nie chcę, nie wiedząc, co zobaczę. Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, czy śpię, czy to dzieje się naprawdę. Nie wiem, nie wiem, nie wiem…

WŁADYSŁAW EDELMAN