Czas na poezję: MAŁGORZATA WÓJTOWICZ
Krakelura
Gdy jest, kurz oblepia włosy,
łóżko robi się za ciasne, pocałunki parują z ciał,
maski tlenowe nie pasują do kontekstu.
Mówisz – muszę umierać, gdy ona zlizuje pot
z moich dłoni, rodzi drobne kamyczki,
jaszczurki i ćmy.
Wszystko, co mam, to jej imię,
szeleści na wietrze, kość uderza o kość kamiennie,
pod dostatkiem tu życia.
Tak, teraz mogę pisać – mówisz – szpital nie boli,
jest i mija jak otwarte okno, to nic, że razem z nią krwawię,
wiem, że to więź krwi.
Luty
w moim lesie noc połyka najpierw ludzi przy ognisku
potem chrust strzelający bladym płomieniem
wiem nie będzie jedzenia
będzie siedzenie będzie spanie
będzie czekanie aż mróz zetnie mgłę
nie starczy ciepła na wspomnienia
nie raz widziałem jak parują przez rękawy,
nogawki i oczy
rankiem przenieśliśmy się do miejsca
w którym ziemia rodzi ptaki
patrzyliśmy jak z nimi
cały świat chowa się w dziupli
pamięć powoli zamienia się w szron
i opada na usta i nos
Zimowa villanella
Już nadszedł czas, dziewczynko z pożółkłego zdjęcia.
Zobacz, zwierzęta znowu mówią ludzkim głosem,
ich językiem jest rozkład, ty nie masz pojęcia,
że drżę, kiedy za oknem śnieg okrywa miejsca,
gdzie układasz się do snu, karmisz ciało strachem
i słyszysz: już czas, już czas, dziecinko ze zdjęcia!
Codziennie będę nucić dla ciebie zaklęcia,
prowadzić cię po śladach malowanych chłodem,
moim znakiem jest rozkład, a twoim nadzieja.
Nie zasypiaj, maleńka, oni są bez serca.
A zima w każdym kącie, tuli zimnym słowem
czas, biały czas, dziewczynko ze starego zdjęcia.
I pozimniało. Widzisz, jesteś już w objęciach
szronu. Gałąź, szmer i cień, błyszczą cudzym sensem,
język zimy to rozkład, twój – głód i pragnienie.
Przecież wiesz, że tu jesteś, póki stara księga
strzeże waszych tajemnic. Drzewa szumią deszczem:
Już nadszedł czas, dziewczynko z pożółkłego zdjęcia.
Jego język to rozkład, twój otwiera serca.
Przychodzisz do mnie martwa
w tym domu pachnącym pleśnią i wilgocią
gdzie bujne jeżyny wdzierają się między cegły
zobacz
dom też nie żyje
pordzewiałe zamki na zawsze otwarte
drzwi z wiecznym bólem w zawiasach
przychodzisz
cała w bliznach na murach
czuję jak twoje ciało tętni moją krwią
i oczyszcza się z bólu
przemiana nie ma końca
czas też nie
tak lekko przechodzi
przez śmierć