Hłasko był pisarzem “wyklętym” – wywiad z Agnieszką Czyżewską – wiceprezesem Stowarzyszenia im. Marka Hłaski

Fot. Z archiwum Agnieszki Czyżewskiej. Na zdjęciu A. Czyżewska.

Gdyby Marek Hłasko żył, skończyłby 89 lat… Chyba można powiedzieć, że do pewnego okresu Twój Tata był bardzo zżyty z Markiem Hłaską, bardzo dobrze go znał… Czy w takich zwykłych rozmowach często wspominał swojego ciotecznego brata?

– Ładny wiek… żaden z braci ciotecznych takiego, niestety, nie dożył. Tata był z Markiem bardzo związany niemal od jego urodzenia i w dzieciństwie. Dwie siostry, Teresa i Maria, z dwoma synami. Oni, w pewnym sensie, tworzyli pełną, aczkolwiek wojenną, rodzinę. Do tego jeszcze trzecia siostra, bezdzietna Jadwiga – ciocia Jadzia. Dwóch jedynaków niczym rodzeni bracia. Dzieliła ich różnica trzech lat, bo choć rocznikowo było to cztery, to Tata był z grudnia 1930 roku, a Marek ze stycznia 1934. Razem przetrwali okupację i powstanie warszawskie. Ojciec Marka już nie żył, mój dziadek spędzał okupację gdzieś poza Warszawą. Po wspólnej ucieczce z konwoju po powstaniu zamieszkali na tej samej ulicy we Wrocławiu. Więc i lata wczesnoszkolne to wspólne spędzanie czasu: rowery, kino, obozy harcerskie. Później ich drogi się rozeszły. O Marku mówiło się w naszym domu niewiele przed śmiercią ciotki Hłasko, a bardzo dużo już po jej śmierci i przekazaniu spuścizny po nim mojemu Tacie. Mam wrażenie, że moi rodzice świadomie wielu tematów unikali, gdy byłyśmy dziećmi. Czasy były nieciekawe, woleli po prostu o pewnych historiach nie mówić w obawie o naszą szkolną edukację. Pewnie zbyt wiele byłoby sprzeczności z tym, co mówią nauczyciele. A przecież Hłasko był pisarzem “wyklętym” przez ówczesne władze.

Twój Tata napisał też i wydał znakomitą biografię Hłaski. Chciałbym zapytać, czy u Ciebie w domu – choćby ze względów rodzinnych – duch Marka Hłaski był zawsze żywy? No i, choć sama nie poznałaś ciotecznego brata Twojego Taty, jaki ukształtował się w Tobie obraz Marka?

– No, tak, ja urodziłam się już po wyjeździe Marka Hłaski na Zachód, więc on nawet nie miał okazji mnie widzieć. Za to zawsze był obecny w naszym domu poprzez swoją twórczość – do dyspozycji miałam wszystkie możliwe wydania jego dzieł, za które zabrałam się w wieku licealnym i w czasie studiów, kiedy to panował istny kult Marka Hłaski. Skradziono mi nawet wtedy egzemplarz “Pięknych dwudziestoletnich” – taki malutki, z “drugiego obiegu”. Nie twierdzę, że przeczytałam wszystkie książki Hłaski, ale wiele z nich. Wtedy bardziej znałam go właśnie z książek, a nie z opowieści rodzinnych, które były raczej tragiczne i wiązały się z żyjącą matką Marka, ciotką Marysią. Po śmierci wszystkich swoich najbliższych została kompletnie sama, a strata jedynego syna to już trauma niewyobrażalna. Niechętnie więc opowiadała o nim. W kultowych “Pięknych dwudziestoletnich” mogłam znaleźć jednak bardzo dużo wątków autobiograficznych, do tego fotografie – i taki obraz miałam.

Czy miałaś okazję poznać matkę Marka Hłaski? Jak zapamiętałaś Panią Marię? Jak ona znosiła rozłąkę z synem, który w wieku 24 lat wyjechał na Zachód i nie miał szansy, żeby wrócić do ojczyzny?

– Oczywiście, znałam dobrze ciotkę Marysię już od wczesnego dzieciństwa. Z siostrą spędzałyśmy wakacje pod opieką dziadków w Stoczku, gdzie ciotka wydawała obiady dla letników. Pamiętam ten jej parterowy, biały domek w sosnowym lasku, pamiętam też dzień, w którym zmarł jej drugi mąż, Kazimierz (Massa). W latach późniejszych (liceum, studia) bywałam u niej w Warszawie, dużo rozmawiałyśmy. To ona powiedziała: “Wiesz, dziecko, w życiu liczą się tylko władza, pieniądze i seks. Kolejność dowolna”. Albo: “Najstraszliwszym żywiołem na świecie jest głupota”. Zapamiętałam to na całe życie. Rozłąkę z Markiem zniosła bardzo źle, walczyła o jego powrót, pisząc do znienawidzonej władzy i błagając o pomoc. To było dla niej ogromnym upokorzeniem. Ja miałam z nią bliższy kontakt już po śmierci Marka. Była zgorzkniała, schorowana, szorstka, siedziała w swoim małym mieszkanku na Mickiewicza, zasłonięte zasłonki, ona zazwyczaj w łóżku. Gdy dzwoniłam do niej: “Ciociu, jestem w Warszawie, odwiedzę Cię”, odpowiadała zazwyczaj: “Nie przychodź, źle się czuję”. Ja na to: “To ja jednak przyjdę”. Zawsze pod koniec wizyty ciotka wyłuskiwała jakieś bony towarowe i dawała mi, abym mogła sobie coś kupić w Pewexie. “Tylko nie kupuj alkoholu, dziecko… a, zresztą, dlaczego nie?”. Nie pamiętam, co wtedy kupowałam, raczej jeszcze nie alkohol jednak, tylko jakieś kosmetyki. Albo odkładałam na wymarzone dżinsy. Ciotka Marysia odeszła, gdy ja kończyłam studia plastyczne. Zawsze podkreślała, jaka jest ze mnie dumna – że sama wybrałam swoją drogę i konsekwentnie nią kroczę. Nie tolerowała faktu, że moja starsza siostra została w Niemczech (stan wojenny na niej to wymusił), a już ślub z Niemcem nie mieścił się w jej wyobrażeniach. Tak, jakby jej syn sam nie poślubił Niemki…

Dla fanów twórczości Marka Hłaski nie jest tajemnicą, że pisarz bardzo polubił “wuja Józefa”, którego często i w pozytywnym świetle wspomina w “Sowie, córce piekarza”. Kim był “wuj Józef” i… skąd mogło to wynikać, że stał mu się kimś tak bardzo bliskim?

– Hłaskowy wuj Józef to konglomerat dwu postaci. Dwóch wujów Józefów. Pierwszy to mój osobisty dziadek, Józef Czyżewski, drugi to wuj Józef Hłasko, podobno postać niezwykle barwna. Przeżycia tego drugiego stanowiły wzorzec przygód wojennych Wuja Józefa z “Sowy, córki piekarza”. Ale z pewnością bliższy Markowi był Józef Czyżewski. Z nim był w bardzo zażyłej więzi. Marek pomieszkiwał we wrocławskim domu mojego Taty, dokąd przyjeżdżał już po wyprowadzce jego rodziny do Warszawy. Pisał tam swoje pierwsze utwory, a z wujem uwielbiał spędzać czas również poza domem – czasami w knajpach. Józef Czyżewski przed wojną był adwokatem, bardzo dobrze prosperował. Po wojnie nigdy się nie odnalazł, zawodowo zdegradowany, chętnie wrocławskie knajpy odwiedzał, zabierając ze sobą siostrzeńca. Marek kochał tego wuja bardzo, korespondował z nim intensywnie po wyjeździe za granicę. Osobiście nie dziwię się tej fascynacji – Józef Czyżewski był i moim ukochanym dziadkiem. Człowiek niezwykle inteligentny i pełen uroku, porażająco dowcipny i elokwentny, do tego wysoki, przystojny, bardzo szczupły – “piękny, jak młody Bóg” – to słowa Marka. Żona wuja Józefa, moja babcia Renia, zwana była przez Marka “wybuchowym aniołem” i myślę, że Marek czuł tę więź z wujem dodatkowo i z tego powodu. Jako pewien rodzaj współczucia. Tak więc książkowa postać miała dwa prototypy plus własna wyobraźnia autora.

Zgodzisz się, że w Internecie można znaleźć wiele przekłamań na temat życia Marka Hłaski? Szczególnie celuje w tym bodajże prasa bulwarowa, jak również prawicowi publicyści… Jak myślisz, czy może to wynikać z tego, że “czarna legenda” Hłaski przeżyła jednego z bardziej utalentowanych naszych pisarzy okresu powojennego?

– Oj, tak. Jeszcze przed napisaniem przez mojego Tatę biografii panowała pełna dowolność w opowieściach i legendach na temat życia Marka Hłaski. Ale i po jej powstaniu spotyka się nadal te przekłamania i nieprawdy, tak bardzo przecież atrakcyjne dla publiki. Przyznać tu należy, że życie Marka Hłaski to gotowy scenariusz na fascynujący film – jakby nie było. Obecnie prasa bulwarowa kojarzy się nieodparcie z wytworami prawicowych publicystów, ale to, w sumie, nic nowego. Życiorys Hłaski to woda na młyn dla takich właśnie pseudopublicystów wszelakiej maści. Tak naprawdę, to Marek powinien być na to uodporniony… Mój Tata twierdził, że on sam, jeszcze za życia, był skłonny raczej do konfabulacji i zmyśleń na własny temat, niż do prawdziwych zwierzeń. Dał temu wyraz w swoim pisaniu. Czego więc wymagać od osób pozbawionych talentu… Myślę, że jednak to ten talent Marka Hłaski w efekcie przetrwał. A “czarna legenda” nabiera blasku i przestaje mieć pejoratywne znaczenie.

Można sobie oczywiście snuć daleko idące domysły, jak potoczyłoby się życie Marka Hłaski, gdyby nie wyjechał z kraju, w którym – przypomnijmy – cenzura odrzuciła mu już dwie książki (“Następnego do raju” i “Cmentarze”). Czy uważasz, że dobrze się stało, iż Marek wyjechał z Polski?

– Hmm… gdybanie to rodzaj fantazji. Ale – pofantazjujmy. Gdyby Marek pozostał w kraju, zacząłby pewnikiem być gnębiony przez “commies” i kto wie, jak by się to dla niego skończyło. Może przestałby pisać i został kierowcą ciężarówki? Może wylądowałby w więzieniu politycznym? Może pisałby tak, jak “trzeba”? …nie, to wg mnie odpada. Mam jednak poczucie, że wyjazd pozwolił mu na swobodę literacką i że – wbrew podłej PRL-owskiej propagandzie, jakoby się skończył po “zdradzie ojczyzny”– stworzył na obczyźnie dzieła wybitne. Jak działa propaganda – to już z całą pewnością doskonale wiemy i odczuwamy na własnej skórze, albowiem obecnie rządzący zdają się silnie do tamtych czasów nawiązywać. Reasumując – dla twórczości Marka ratunkiem było opuszczenie kraju. A rodzina… no, cóż. Matka z pewnością byłaby szczęśliwa, mając go na miejscu, choć “kłopoty” z synem trwałyby do końca jej dni.

Zgodzisz się z tym, że książki Hłaski są wznawiane i są czytane… Nie mamy jednak za wiele pozycji o życiu i twórczości autora “Pięknych dwudziestoletnich”. Nie mam wątpliwości, że najlepszą biografią pisarza jest “Piękny dwudziestoletni” Twojego Taty, niezłą zaś – “Hłasko. Proletariacki książę” Radosława Młynarczyka, no bo przecież “Miłosne gry Marka Hłaski”  Barbary Stanisławczyk to już książka typowo plotkarska…

– Książki Marka są wznawiane, tłumaczone, adaptowane na filmy i przedstawienia teatralne. Trzeba przyznać, że proza ta nie zestarzała się ani trochę. Sama się o tym przekonałam, wracając do tych książek, które czytałam jeszcze w czasach licealnych. Co do biografii, to nie mamy wielu pozycji, ale po książce Taty, której wydanie zostało w ubiegłym roku wznowione, nie da się zbyt wielu nowych historii odnaleźć. Można rzucić inne światło, poszerzyć, zdobyć jeszcze jakieś dodatkowe informacje, dodać opracowanie naukowe… to starał się zrobić Radek Młynarczyk. Plotkarska książka Barbary Stanisławczyk powstała jeszcze przed biografią Taty. I stała się jednym z przyczynków do tego, aby dementować szereg kłamliwych opinii na temat Marka. Pani Stanisławczyk tworząc książkę, przylgnęła do rodziny. Odwiedzała ciotkę Hłasko, potem ciotkę Jadzię (siostra Marii i Teresy, mojej babci), mojego Tatę. Gdy książka “Miłosne gry Marka Hłaski” została wydana, ciotka Jadzia, przeczytawszy ją, wyrzuciła panią Barbarę z domu. To symptomatyczne. Wściekłość starszej pani na szkalowanie jej siostrzeńca. Już sam tytuł budził kontrowersje, ale przedstawianie Marka jako bezlitosnego i cynicznego pożeracza kobiecych serc było nie do przyjęcia dla cioci, która przecież znała go od urodzenia i wiedziała, że w istocie był on niezwykle wrażliwym, delikatnym człowiekiem.

Hłasko to pisarz kultowy, co by nie mówić… Jak myślisz, dlaczego od wielu lat w kanonie lektur szkolnych nie ma ani jednego utworu autora “Pięknych dwudziestoletnich” i czy wierzysz w to, że można zmienić istniejący stan rzeczy w tym zakresie?

– Kultowość, jak wiemy, niewielki ma związek z kanonem lektur szkolnych. Z tego, co pamiętam, Hłasko jednak funkcjonował w kanonie lektur właśnie z “Pierwszym krokiem w chmurach”. To chyba była lektura nadobowiązkowa, ale w szkołach młodzież miała z nią do czynienia. Dopiero za rządów PiS-u całkowicie wyeliminowano jego utwory. Oczywiście, może się to zmienić, ale nie w obecnym układzie politycznym, czyli w mrocznej epoce Czarnka. Czy są możliwości podjęcia działań w tym kierunku? Myślę, że Stowarzyszenie może coś takiego zainicjować i zbierać podpisy… ale idźmy najpierw na wybory i zmieńmy rząd!

No właśnie… Jesteś z–cą prezesa Stowarzyszenia im. Marka Hłaski. Czy mogłabyś powiedzieć, jakie działania Stowarzyszenie podejmuje w celu przypominania i popularyzowania twórczości autora “Pierwszego kroku w chmurach”?

– Stowarzyszenie powstało w 2019 roku w Krakowie. Były plany, projekty. Do końca owego roku sporo z nich zostało zrealizowanych i rozpoczętych – odbyła się audycja w radiowej Dwójce, rozmowy z Muzeum Narodowym oraz Mangghą w Krakowie w sprawie wystawy o Hłasce, próby czytania Hłaski przed publicznością w Akademii Sztuk Teatralnych, wieczór poświęcony Markowi Hłasce w krakowskiej księgarni “De Revolutionibus” oraz w galerii “Dom Doktora” w Zakopanem, w czasie których prezentowano mniej znane opowiadania Hłaski. Działania w sprawie wydania książki o Hłasce napisanej przez prezeskę Stowarzyszenia. Pandemia zahamowała funkcjonowanie wszystkiego. Obecnie nastąpił powrót do pierwotnych planów i wyłonił się też cel najważniejszy, czyli starania o ustanowienie roku 2024 Rokiem Marka Hłaski. I, oczywiście, wraca kwestia wystawy. Nawiązujemy w tym celu współpracę z reżyserem Aleksandrem Zalewskim, zajmującym się obecnie przygotowaniami do filmu na podstawie książki “Piękni dwudziestoletni”. Tak, że sporo się dzieje. I, miejmy nadzieję, że rok 2024 będzie rokiem Marka!

Bardzo dziękuję za rozmowę…


Rozmawiał:
JAROSŁAW HEBEL