HEBEL: “Byk” Twardocha w Teatrze Studio

Fot. Przemysław Jendroska. Na zdjęciu Robert Talarczyk w roli Roberta Mamoka w spektaklu “Byk” w Teatrze Studio.

Z pewnego rodzaju lękiem wybrałem się do Teatru Studio na “Byka” Szczepana Twardocha, mojego ulubionego współczesnego pisarza, na którego każdą kolejną powieść zawsze czekam z wielkim wytęsknieniem. Co najmniej dwukrotnie zawiodłem się na Teatrze Studio; wydawało mi się, że nie jest już tym samym teatrem, którym był w czasach, kiedy na jego deskach została wystawiona „Zbyt głośna samotność” Bohumila Hrabala.

Nie ukrywam, że spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie, bo – co by nie mówić – monodram “Byk” z tytułową rolą Roberta Talarczyka ogląda się znakomicie. Aktor swoją świetną grą zdołał uwieść publiczność i okręcić ją sobie wokół małego palca. W trakcie przedstawienia widzowie zapewne zapomnieli, że Talarczyk pół godziny spóźnił się na spektakl, w przytłaczającej większości będąc oczarowani jego perfekcyjną grą.

Po ostatnich spektaklach, które widziałem w Teatrze Studio (zarówno “Biesach”, jak i “Plath”), opublikowałem miażdżące recenzje. Chcąc być sprawiedliwy, tym razem odnośnie spektaklu “Byk” nie mogę się prawie do niczego przyczepić. Jest to utwór napisany przez Szczepana Twardocha specjalnie dla teatru, w którym zresztą pisarz coraz częściej gości ze swoją twórczością i miejmy nadzieję, że jeszcze niejeden raz będziemy mogli oglądać któreś z dzieł autora “Morfiny” czy “Króla” adaptowane do pokazania na teatralnych deskach.

Co mi spodobało się w “Byku” wystawianym w warszawskim Teatrze Studio? Pochwaliłbym scenografię, reżyserię świateł i to, że spektakl został wystawiony na małej, kameralnej scenie. Dzięki temu widz miał grającego aktora “na wyciągnięcie ręki”, w efekcie czego dystans pomiędzy artystą a publicznością został skrócony. Widzowie więc do pewnego stopnia mogli poczuć się pasywnymi uczestnikami tego spektaklu i bardziej intensywnie przeżywać emocje w trakcie przedstawienia.

Rzecz najważniejsza – Robert Talarczyk zagrał znakomicie! Jest to monodram w jego wykonaniu i można mi wierzyć, że w trakcie spektaklu ani razu nie spojrzałem na zegarek. Tak bardzo byłem zaabsorbowany jego grą, że nawet nie pomyślałem o tym, żeby wyjść z teatru. Talarczyk gra Ślązaka, mężczyznę w sile wieku, trochę niespełnionego, który ukrywa się przed całym światem u swoich dziadków. Miał zostać prawnikiem, ale mu nie wyszło, podobnie jak rozpadł się jego związek z jedną z serialowych aktorek. W trakcie spektaklu oglądamy rozgrywającą się w nim wewnętrzną konfrontację śląskości z polskością. Najbardziej jest to widoczne w momencie, gdy Mamok robi “polski burdel” w domu dziadków, np. przewracając meble, zrywając zasłony czy zostawiając otwarty barek w regale.

Pomiędzy powracaniem do czasu przeszłego a życiem “tu i teraz”, tak naprawdę bohater dramatu Szczepana Twardocha ma widzowi coś ważnego do zakomunikowania. Trudno to przegapić, bowiem Mamok dosłownie wykrzykuje pod adresem tzw. “warszawki” –  “Nienawidzę was, gardzę wami!”. Te słowa, pierwotnie użyte przez Szczepana Twardocha w jego tekście, grający Mamoka Talarczyk wykrzykuje prosto w twarz widowni, która w dużej mierze należy właśnie do tak zdefiniowanej grupy. Kogo ma na myśli? Tych, którzy chodzą do modnych teatrów i knajp na placu Zbawiciela, gdzie dyskutują w zasadzie o niczym, ale za to powołując się na najbardziej popularnych filozofów, a latem jeżdżą do letniskowej willi na Mazurach. Później zaś dodaje: “Ale dziś jestem taki jak wy – też chcę się nachlać, najeść i naruchać za darmo”.

Powiedziałbym, że Robert Talarczyk jest w tym przedstawieniu do bólu autentyczny. Tak doświadczony aktor doskonale wie, kiedy ma zagrać spokojniej, a kiedy z kolei bardziej żywiołowo, kiedy wycofać się lub kiedy przejść od krzyku do szeptu. Na co jednak szczególnie warto zwrócić uwagę w tym spektaklu? Nie mam wątpliwości, że “Byk” – monodram w wykonaniu Roberta Talarczyka – to spektakl  antyestablishmentowy. Jest w tej sztuce mocna deklaracja emancypującej się śląskiej tożsamości, jak i komentarz pod adresem Kościoła i religii katolickiej z jej mechanizmami odpuszczania grzechów. Przede wszystkim zaś jest to historia życia silnego mężczyzny z pogmatwaną tożsamością – bo po części jest on Polakiem, po części Ślązakiem. Wiemy, że jego dziadek był w Wehrmachcie, a babkę zgwałcili Rosjanie.

Bohater tekstu Twardocha sam o sobie jednak mówi, że jest “nie do zajebania” i najmocniej atakuje reżyserkę Agnieszkę Holland, która stoi na zdjęciu w geście  protestu przed jednym z marszy antyaborcyjnych. Kobieta stoi samotnie z “pewnie tęczowym plecakiem” (jak komentuje bohater spektaklu) naprzeciwko szpaleru policji, patrząc funkcjonariuszom prosto w oczy. Bohater przedstawienia wręcz grzmi pod jej adresem: “Co ona sobie myśli? Że jest na pieprzonym placu Tiananmen?”. Po chwili zaś dodaje: “Cesarzowa kabotyństwa. Zaraz nakręci kolejny film, ale i tak nie dostanie za niego Oscara, nie dostanie też nagrody Nobla. A ciule z PiS-u obsmarują ją w swojej telewizji z gówna”.

Robert Talarczyk gra w tym przedstawieniu mężczyznę znajdującego się na skraju przepaści, któremu właśnie rozpadło się całe dotychczasowe życie, zawaliła kariera i pozrywały relacje z najbliższymi. To człowiek sfrustrowany i pozbawiony jakiejkolwiek nadziei na “lepsze jutro”. Jednak bohater ten jest niesamowicie wiarygodny, kiedy wciąga narkotyki za pomocą znalezionego w skrytce dziadka banknotu pięćdziesięciomarkowego, kiedy alkoholizuje się i miota po izbie, czy kiedy pluje jadem na warszawską publiczność. Zgadzam się z tym, że po tym spektaklu będzie go ona kochać, zapominając mu nawet, że tak bardzo ją obraża. Co by bowiem nie mówić – Mamok jednak ma wiele racji… Czy zdoła on otworzyć oczy nam wszystkim, którzy w pędzie za pieniędzmi, karierą czy nawet zwykłym wygodnictwem wpisujemy się w wymalowany przez niego obraz?

JAROSŁAW HEBEL


Teatr Studio w Warszawie (Scena Modelarnia) – Szczepan Twardoch, “Byk”. Reżyseria – Robert Talarczyk, Szczepan Twardoch. Scenografia – Marcel Sławiński. Obsada – Robert Talarczyk.
Spektakl trwa: 90 minut (bez przerwy).