Czas na poezję: ANNABELLA CONTI-PRASZKIEWICZ

Fot. Z archiwum Autorki. Na zdjęciu Annabella Conti-Praszkiewicz.

2022

Na czołach ludzi monitory
aby w czasie rozmowy
nie zapomnieli się
(wy)logować

Święta szybkie jak skróty meczów
choinki lśniące w diodach
telefonów ryb już
nikt nie zabija
czemu?

Pytają ludzie pamiętający czar pastorałek
i czas wysokiej frekwencji świateł
zapalonych w oknach
czekających na
gwiazdkę
sąsiadów

Prawdziwy blask śniegu znika gdzieś
w blaskach fleszy i nikt już go nie
podziwia – nie potrzebuje
bo nie ma czasu
na piękno

 

24

kiedy jedna iskra rozpala się tak szybko
i nie gaśnie
alarm – proszę zejść do piekła
początek tunelu który nie ma końca

spakowałaś nadzieję
którą miałaś pod ręką
dziecko które będziesz karmić
w przerwie między
pierwszym a drugim biegiem

gdyby blask podświetlonych zabytków
oświetlał bezpieczną drogę do domu
który opuściłaś może bezpowrotnie

kiedy to wszystko się skończy
jeszcze kiedyś będzie czwartek
bez kłębów dymu i alarmów

otworzysz okno w którym
ujrzysz ponownie
nadzieję

 

Przepełnieni mgłą

po co wam silniki diesla i z uśmiechem szyderczo cichym tesle
matowe karoserie, zamglone oczy, uszy i serca
osocze bogatopłytkowe wstrzykiwane dla znieczulenia pacjentów
dwudziestego pierwszego wieku

pobawmy się w ciuciubabkę; zasłonięte technologią oczy działają jak piołun
zasłaniając horyzont przez kolejnych deweloperów

po co wam przeszklone i jasne biura skoro ciemne są wasze intencje
popatrzmy czasem w płomyki, a nie podpłomyki ścigane na talerzu
przez pozłacane sztućce gerlacha

w świecie, w którym jedynym napędem jest miłość
chcę żyć

 

Równość

kiedyś odcinek drogi był krótki jak rzęsa

wagon długi jak brew co chwilę skręcający
w zależności od kierunku nastrojów

zajmowałyśmy z babcią miejsca i wybudzałyśmy
uwagę pasażerów którzy dziś uważają by nie
zgubić wifi

niektórzy od początku drogi prowadzili wiwisekcję
zajmując miejsce pod oknem jak nagłośnieniowcy
na końcu sali

inni w epicentrum komentując każdą stację
lub zalewając strużką potu
hasło krzyżówki

siedzieliśmy anonimowo lecz blisko
pomimo różnych twarzy i bagaży

przecież codziennie przemierzamy te same rzęsy i brwi
podobne drogi
podobne sny

 

Dom spokojnej starości

Przekroczyłam próg domu
na portierni uśmiechnięty człowiek
jakby chciał unieść historię tego miejsca
nerwowym kącikiem ust
W prawo, potem prosto, trochę po schodach
przecież windy nie ma bo po co im – mówił
Długi korytarz, bladoniebieskie ściany wołały
głośno – lecz słyszeć się nie dało jak echa
który nie ma o co się odbić
Staruszka powolnym ruchem dłoni macha
długo jakby klatka po klatce myśli że to
córka czy wnuczka która odezwie się w końcu
pierwszym w tym tygodniu słowem
Cztery ściany wyblakłe jak twarze mieszkańców
okna w pokoju otwarte przez które ulatuje nadzieja

 

tęsknota

tęsknota jest wtedy gdy chmury po cichu lecą
tworząc postacie niezrozumiałe lecz podobne
do ciebie

tęsknota jest wtedy gdy świeca po cichu gaśnie
kłębami kreśląc
twój profil

tęsknota jest wtedy gdy coraz nie wyraźniej
słyszę dźwięki piosenki
której słuchałeś

tęsknoty nie ma “po drodze”
między zachodami i wschodami
nowego dnia
pomiędzy pakowanymi głęboko wspomnieniami
i snutymi skrzętnie planami

tęsknoty nie ma gdy kończę ten
wiersz