HEBEL: Żeromski nie napisałby takiego “Przedwiośnia”

Fot. Magda Hueckel. “Przedwiośnie” w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Od dawna Teatr Powszechny w Warszawie nie jest mi już tak bliski, jak był jeszcze dwadzieścia lat temu. Mogłem wtedy oglądać tam np. genialnego Janusza Gajosa w “Swidrygajłowie” (na motywach “Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego). Teraz Powszechny idzie w kontrowersyjność i niby otwartość, która poniekąd jest coraz bardziej na topie. Oddaliłem się od tego teatru, od kiedy zacząłem wyczuwać jego skrajne zideologizowanie, aż w końcu przestałem w nim bywać. Po obejrzeniu “Przedwiośnia” (niby na podstawie powieści Stefana Żeromskiego) chyba nie mam czego żałować. Jest to bowiem żenująco słaby spektakl, ale czego innego można było spodziewać się po “teatrze zaangażowanym”?

Był taki czas w moim życiu, kiedy w szkole średniej zaczytywałem się w tych utworach Żeromskiego, które nie były lekturami szkolnymi (np. “Dziejach grzechu” czy “Wiernej rzece”). Z zaciekawieniem jako lekturę obowiązkową przeczytałem też “Przedwiośnie” i nie rozumiałem, dlaczego młody Baryka poszedł razem z komunistami na Belweder. Pamiętam, że byłem za to wściekły na bohatera powieści. Kilkanaście lat później w centrum Warszawy obejrzałem film w reżyserii Filipa Bajona. O ile dobrze pamiętam, recenzenci nie szczędzili krytyki najnowszej ekranizacji “Przedwiośnia”. Spektakl, który zobaczyłem w Teatrze Powszechnym zasługuje na to, żeby zostać zmiażdżonym.

Może jest tak, że nie wszystkie dzieła literackie dają się w sposób udany wystawić na teatralnych deskach. Widzę, że w Teatrze Powszechnym nie zostały wyciągnięte żadne wnioski po nieudanej próbie przeniesienia na scenę kilkanaście lat temu “Lalki” Bolesława Prusa. To, co razi w teatralnej wersji “Przedwiośnia”, to oczywiście skrótowość i selektywność opowieści. Powiedziałbym więcej – pod płaszczykiem dzieła Żeromskiego twórcy tego przedstawienia przekazują wygodne dla nich treści (jak np. walka z patriarchatem czy w podtekście wyśmiewanie obecnie rządzącego obozu). Myślę, że chciano dokonać zabiegu uwspółcześnienia “Przedwiośnia”, a wyszedł z tego – uważam – niezły bigos połączony z okropnym bełkotem.

Nie jestem w stanie zrozumieć, co chciał osiągnąć reżyser, angażując dwoje aktywistów, którzy z widowni włączali się w spektakl ze swoimi komentarzami. Dodajmy, że zostały w nim popełnione tzw. szkolne błędy, jak np. bardzo częste mówienie przez aktorów do publiczności. Powiedzmy to uczciwie w tej sztuce brakuje dobrych dialogów, przez co nie ma ona duszy. Jest wyjałowiona z artystycznego polotu, którym można by wręcz zahipnotyzować publiczność. W pewnym momencie, oglądając to przedstawienie, chciałoby się powiedzieć – litości, ale… to nie jest akademia szkolna (sic!). Są momenty, kiedy widzowie podśmiewają się z aktorów. W niektórych scenach, np. tych zagranych z manierą młodopolską, naprawdę wypadają oni komicznie. Nie mam wątpliwości, że ekranizacja “Przedwiośnia” sprzed ponad dwudziestu lat w reżyserii Filipa Bajona w porównaniu z obejrzanym przeze mnie spektaklem jest produkcją nieomal na miarę Oscara.

Trzeba to przyznać, że “Przedwiośnie” wystawiane w Teatrze Powszechnym bardzo rozczarowuje. Niewiele jest w tym spektaklu z oryginalnej fabuły, poprzez upchnięcie w nim innych, obecnie postępowych treści. Twórcy zwięźle streścili część “baskijską”, która kończy się roztaczaną przez Seweryna Barykę wizją “szklanych domów”. Część “nawłocka” chyba miała pokazywać kompletne zepsucie i patriarchalizm dworku, co widzimy w karykaturze scen uczt czy konnej jazdy. Zabrakło mi bardziej żywiołowego pokazania Laury Kościenieckiej, która w Nawłoci przecież uwiodła pożądającego ją młodego Barykę. Nie rozumiem również, dlaczego reżyserowi nie wystarczyło śmiałości w zobrazowaniu komunistów jako moskiewskich pachołków, którzy wybrali złą drogę i występowali przeciw niepodległemu państwu polskiemu. Powiem może zbyt dosadnie, że być może marzyli oni o bardziej sprawiedliwym świecie, ale przecież dali się wykorzystać w arsenale zbrodniczej ideologii.

Tak już na koniec – wielka szkoda, że nie mamy współcześnie żadnej powieści, która opisywałaby przemiany, jakie zaszły w naszym społeczeństwie po 1989 roku. Przy całym szacunku, ale na poziomie szczegółowym nie sposób opisać współczesnej rzeczywistości przy pomocy powieści opublikowanej sto lat temu. Publiczności oczywiście nie da się oszukać, świetnie bowiem wyłapuje ona pewne niuanse w sferze skojarzeń. Gdy więc Seweryn Baryka roztacza wizję “szklanych domów” i opowiada o kupującym działki w okolicach Gdańska, każdy, kto to słyszy, musi w pierwszym odruchu pomyśleć o pewnym prominentnym polityku PiS-u (znanym z głośnego przekazu medialnego z tego, że prywatnie skupuje nieruchomości). Na marginesie można by dodać, że publiczność reagowała śmiechem, gdy ze sceny padały słowa o budowaniu “kanału z morza do morza”, a co przywoływało na myśl nietrafioną inwestycję przekopu Mierzei Wiślanej.

Spektakl ten nie tworzy zwartej całości, no niestety – całkowicie rozjeżdża się w różnych kierunkach. Młodzi ludzie, którzy coraz mniej czytają i liczą, że po obejrzeniu tego przedstawienia zapoznają się z fabułą dzieła Żeromskiego, raczej mogą być pewni, że nie mają na to najmniejszej szansy. Dodam jeszcze tylko, że scenografia jest bardzo surowa. Rozumiem, że twórcy tego spektaklu postanowili zaoszczędzić, np. ustawiając trzy telebimy (po lewej i prawej stronie oraz pośrodku), na których publiczność może oglądać aktorów w zbliżeniu. Przeszli już jednak samych siebie, kiedy aktorzy grający w tym spektaklu, na koniec wyszli do publiczności z ukraińskimi flagami. Każdy wrażliwy i przytomny obywatel naszego kraju popiera walkę Ukraińców z rosyjską agresją. Po co jednak urządzać szantaż emocjonalny? Komu publiczność ma bić brawo: aktorom, którzy zagrali w słabym spektaklu czy solidaryzującym się z Ukrainą przedstawicielom naszego społeczeństwa?

Z jednej strony – nie polecam tego spektaklu, szkoda na niego najzwyczajniej czasu… Z drugiej zaś – jest mi coraz bardziej przykro, że ostatnio w dość kiepskiej kondycji znajduje się nasza klasyka, którą próbuje się wystawiać na teatralnych deskach. No i jeszcze jedno – bardzo tęsknię za takim Teatrem Powszechnym, w którym mogłem podziwiać Janusza Gajosa w “Swidrygajłowie” czy Paulinę Holtz i Adama Woronowicza w “Loretcie”. To były jednak czasy, kiedy liczył się artystyczny poziom a nie ideologiczne zaangażowanie.

JAROSŁAW HEBEL


Teatr Powszechny w Warszawie (Duża Scena) – Stefan Żeromski, “Przedwiośnie”. Reżyseria – Paweł Łysak. Scenariusz i dramaturgia – Paweł Sztarbowski. Scenografia – Robert Rumas. Występują: Grzegorz Artman, Klara Bielawka, Aleksandra Bożek, Arkadiusz Brykalski, Magdalena Celmer (gościnnie), Michał Czachor, Michał Jarmicki, Zuzanna Karcz (gościnnie), Sebastian Słowiński (gościnnie).
Spektakl trwa: 2 godz. i 30 minut (w tym jedna przerwa).