GATNY: Nie tutaj

Fot. Pixabay.com

Piekielny żar leje się z nieba. Rozproszeni na całej długości ulicy wśród złotych domów robotnicy leją asfalt bez wytchnienia. Czarny pot ścieka im z czoła i przelewa się głębokimi bruzdami pośród nagiej ziemi odartej z nawierzchni ulicy. Zostanie pod czarnym, płynnym bursztynem. Gdzieś w oddali wybucha nagle śpiew chłopięcych głosów i ponad dachami starych domów w centrum miasta niesie się melodia piękna, ale smutna, jakby dzieci śpiewały na późnych popołudniowych zajęciach w szkole muzycznej pod kierunkiem dobrego pana od śpiewu, wieloletniego przewodnika chłopięcego chóru.

Jezdnią wśród budynków wolno posuwa się w kierunku miejskiego cmentarza mały kondukt żałobny. Tęgi ksiądz na czele zawodzi słabnącym w żarze głosem, który staje się coraz bardziej chrapliwy, aż zanika w upale i w dźwiękach miasta. Odgłosy ruchu ulicznego przychodzą jakby z oddali, bo ulica, którą zmierza pochód, jest, ze względu na trwające prace, pusta. Nie licząc robotników, którzy odprowadzają wzrokiem skromny kondukt. Czterech drobnych chłopców, w komżach, ale boso – dźwiga trumnę z nieboszczykiem. Trumna jest dla nich o wiele za ciężka, ale nikt nie kwapi się z pomocą. Z twarzy tych co najwyżej czternastolatków leje się pot. Zalewa im oczy, ale nie mają ich jak otrzeć, piekący pot utrudnia patrzenie.

Nagle na końcu orszaku pojawia się szczupła, piękna dziewczyna w kwietnej sukience. Podbiega do każdego z młodzieńców i białą chusteczką ociera im oczy. Gdyby ktoś przyjrzałby się jej z bliska, dojrzałby w ogromnych oczach łzy. Dziewczyna wraca na koniec pochodu. Jest zgięta smutkiem, przytłoczona brzemieniem straty. Ten w trumnie to ktoś niewątpliwie bliski. Mąż, kochanek, ojciec…

Kondukt sunie wolno, jakby grzązł w gorącym asfalcie, a przecież idą tuż obok, wąską ścieżyną chodnika wytyczoną dla pieszych miasta skąpanego w ukropie. Kapłan próbuje ponowić śpiew, ale idzie mu kiepsko. W nozdrza żałobników wpycha się zapach smoły, w powietrzu wiruje kurz.

Pieśń ponownie zanika, nawet nie miała szans popłynąć czystym tonem. Wszystko skąpane jest w gorącu i przygnębieniu, i tak bezlitośnie widoczne.

Piechurzy opuszczają remontowaną ulicę. Przy następnej dwaj kosiarze, pracujący na nieodległym skwerku, przerywają koszenie pożółkłej trawy i odprowadzają wzrokiem maszerujących. Skupiają się na piękności pogrążonej w rozpaczy, ale co ciekawe, nie ma w ich spojrzeniach lubieżności, raczej przejmują jej smutek. Z trudem wracają do przerwanych czynności.

***

– Kto umarł?

– Ty, urzędniku.

– Jak to?

– Ale masz szczęście. Ta wspaniała młoda kobieta to żal po tobie. Ta chwila smutku, gdy starszy referent wszedł do biura i poinformował o twoim zgonie.

– Nikogo oprócz niej i chłopców dźwigających trumnę?

– To była bardzo krótka chwila smutku… O, spójrz, dziewczyna skręca w inną uliczkę, już nie podąża za trumną.

Żal jednak do żywych ciągnie.

RAFAŁ GATNY