BILIŃSKA-STECYSZYN: Bigamista Gałczyński

Fot. Hanna Bilińska-Stecyszyn. Popiersie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego obok muzeum poety w Praniu.

Od wczesnej młodości byłam fanką Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, znawczynią jego poezji i biografii. Jednak niektórych faktów z jego życia znać nie mogłam, bo i biografowie ich nie znali – lub celowo zatajali. Przypominam sobie wprawdzie, że już wtedy zasłyszałam gdzieś plotkę, według której “Gałczyński miał dwie żony”, lecz nie dawałam jej wiary.

Moje dziewczęce serce bardzo poruszały te słowa: “Pokochałem ciebie w noc błękitną,/ w noc grającą, w noc bezkresną./ Jak od lamp, od serc było widno,/ gdyś westchnęła, kiedym westchnął./ Pokochałem ciebie i boso, / i w koronie, i o świcie, i nocą./ Jeśli tedy kiedyś mi powiesz:/ Po coś, miły, tak bardzo pokochał?/ Powiem: spytaj się wiatru w dąbrowie,/ czemu nagle upadnie z wysoka/ i obleci całą dąbrowę,/ szuka, szuka: gdzie jagody głogowe?” [“Pokochałem ciebie”, 1945 r.].

To jeden z najpiękniejszych liryków Gałczyńskiego. Dla mnie ma szczególne znaczenie również dlatego, że w czasach studenckich wraz z moją grupą rajdową “wyśpiewałam” nim (kolega gitarzysta skomponował muzykę) nagrodę w konkursie na piosenkę podczas jednego z rajdów; nagrodą była serwetka na ławę, tzw. bieżnik w kolorach łowickiego pasiaka. Długo nie miałam pojęcia, że tych pięknych strof poeta nie dedykował swojej żonie Natalii, tylko innej kobiecie. Nazywała się Lucyna Wolanowska, w czasie wojny była więźniarką obozu w Ravensbrück. Poznali się w obozie przejściowym w Niemczech w 1945 roku.

Gałczyński, też ekswięzień jenieckiego lagru (Altengrabow), chociaż w kraju zostały jego żona i córka, nie śpieszył się z powrotem do Polski. Romans w krótkim czasie zaowocował… ślubem. Powodów tak szybkiego zawarcia związku małżeńskiego można się doszukiwać w “wariackim” oszołomieniu autora “Zielonych Gęsi” piękną lwowianką, ale też w przyczynach dużo bardziej praktycznych: małżeństwa mogły wyjeżdżać razem (a planowali wspólne życie na emigracji). Ślubu udzielił im ksiądz Jan Planeta, więzień Dachau (po wyzwoleniu Polakom przebywającym w obozach przejściowych służył duchowym wsparciem, potem wyemigrował do Kanady).

Poeta zamieszkał z Lucyną Wolanowską, teraz już Gałczyńską, w miasteczku Höxter. Pracował jako tłumacz, ona zaś w centrali telefonicznej. Bez wątpienia był w niej zakochany, gdy zaszła w ciążę, dziecko mające przyjść na świat nazywał Bajbuskiem, siebie Kotem, Lucynę Ptaszkiem… Syn autora “Niobe”, co zaświadcza stosowny dokument Urzędu Stanu Cywilnego w Höxter, przyszedł na świat 22 stycznia 1946 r. i także otrzymał imiona Konstanty Ildefons. Tenże dokument zawiera też datę i miejsce ślubu jego rodziców: 26.04.1945 r., Blomberg.

Jednak związek się rozpadł. Konstanty senior wrócił do Polski w marcu 1946 r. Plotki głoszą, że ze strachu przed Natalią (czy wiedziała o emigracyjnym związku swojego męża?), lecz zapewne zwyciężyła miłość do pierwszej żony i dziesięcioletniej wówczas córki Kiry (zm. 20 grudnia 2022 r.). Lucyna z synkiem wyemigrowała do Australii. Tam w 1951 roku z jej powództwa sąd Supreme Court of Victoria unieważnił małżeństwo Lucyny i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskich*.

Poeta dożył więc swoich lat – jeśli dla miłośników jego twórczości ma to znaczenie – już w zgodzie z prawem, mając tylko jedną żonę. Zmarł w 1953 roku.

Jego poetycka spowiedź, napisana jeszcze w czasie związku z Lucyną Wolanowską, dowodzi, jak był zagubiony i pełen poczucia winy na tych swoich poplątanych życiowych ścieżkach: “[…] Przebacz, Panie,/ za duży wiatr na moją wełnę;/ ach, odsuń swoją straszną pełnię;/ powstrzymaj flukty w oceanie / toć widzisz: jestem słaby, chory / jeden z Sodomy i Gomory;/ toć widzisz: trędowaty, chromy,/ jeden z Gomory i Sodomy,/ pełna “problemów”, niepokoju,/ z zegarkiem wielka kupa gnoju./ Nie mogę. Zrozum. Jestem mały/ urzędnik w wielkim biurze świata,/ a Ty byś chciał, żebym ja latał/ i wiarą mą przenosił skały. […] / A kiedy minie Twoja burza,/ czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza?” (“Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich”, 1946 r.).

Chyba nie umiałabym wskazać wybitnego twórcy, o którego życiu prywatnym da się powiedzieć, że było kryształowe i niepokalane. Dwaj słynni pozytywiści, Sienkiewicz i Prus, uważani za autorytety moralne swojej epoki, sporo mieli za uszami. Prus zdradzał żonę i miał nieślubnego syna. Dzieci Sienkiewicza po śmierci jego ukochanej Maryni wychowywali teściowie, bo pisarz wolał uciekać w podróże. Reymont na podstawie sfałszowanej diagnozy lekarskiej naciągnął dyrekcję kolei na wysokie odszkodowanie za rzekomą utratę zdrowia wskutek kolejowego wypadku. Miłosz romansował ze swoimi studentkami. Szymborska w młodości należała do PZPR i opłakiwała śmierć Stalina. Broniewski był alkoholikiem, wydzwaniał po nocach do znajomych, nękając ich swoimi odlotami i tyradami. Gałczyński, jak twierdziła jego córka, alkoholikiem jedynie bywał, co nie zmienia faktu, że przylgnęła do niego łatka pijaka i łobuza. Przykłady można mnożyć.

Z pewnością żadnej z tych osób nie uznamy za wzorzec moralności. A przecież lubimy czytać ich utwory. Niegasnący blask “Lalki”, “Trylogii”, “Ziemi obiecanej”, “Anki” czy “Zaczarowanej dorożki” wciąż nas zachwyca.

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN


* Informacje te przytaczam na podstawie artykułu “Wokół drugiej żony Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego”, autorstwa zamieszkałej w Australii polonijnej dziennikarki Bogumiły Żongołłowicz.