JASTRZĄB: Patriotyzm kanciarzy
Milcząca mniejszość jest przerażona ekspansywną pazernością ludzkiego rodzaju. Skromna i nieśmiała, nie pasuje do dzisiejszego obrazka; gardzi osiąganiem sukcesu za wszelką cenę. Stroni od tymczasowego tryumfu i nie dąży po trupach do celu, którym jest wbicie rywala w ziemię.
Na swoje nieszczęście jest bezradna. Nie wie, w jaki sposób ma rozmawiać z tą częścią ludzi, którzy są zainteresowani wyłącznie wymianą argumentów zgodnych z własnymi przekonaniami. Stosowane onegdaj techniki prowadzenia rozmów poległy – jakiekolwiek próby dialogu spełzły na niczym, a proces degradacji społeczeństwa ciągle trwa. Inaczej w języku zrozumiałym przez osoby wykształcone – mówienie dementujące sprowadza się do wypierania się wszystkiego, co powiedziało się przed chwilą. Nawet (a zwłaszcza) wtedy, gdy ową wypowiedź słyszeli ludzie z innej bajki. Osoby nieupoważnione do poznawania prawdziwej prawdy. Prawdy podszytej fałszem.
*
Podczas wymiany ciosów każda z walczących stron udaje zwycięzców. Żadna zaś nie zauważa, że przestaje być traktowana serio. To w rezultacie prowadzi do wniosku, że naśladując obskuranckie metody walki stosowane przez przeciwników, przestajemy się od nich różnić; nie sądzę, by istniał człowiek otwarcie deklarujący przynależność do wrogów kochania Ojczyzny.
Kiedy zapytać skina, dewota czy rasistę, kim są członkowie jego organizacji, wszyscy ci zacni ludzie oświadczą zgodnym chórem, że tylko ich ugrupowanie właściwie rozumie słowo “patriotyzm”, zaś pozostała część narodu to czuby.
*
Jacy są ci, którzy narzucają nam swój sposób, wdzięk i szyk? Ich naturalnym otoczeniem jest wrogość. Przeważnie są młodzi, dorodni, urodziwi nad podziw, szczęśliwi do granic. Przynajmniej tak chcą być poostrzegani. Bo nic ich nie interesuje, a wszystko nuży. Uwielbiają tworzyć tumulty, hałasy i rejwachy wokół siebie.
Cieszą się, że ktoś traktuje ich serio. Przybierają wówczas niedostępne miny – udając, że mają rozum (niektórzy są wyposażeni w naukowe tytuły nadane przez Uniwersytet Magiel). To stada leserów zapatrzonych w swoje pępki. Hufce grasantów zbrojnych w kastety. Szwadrony przekonanych, że szachrajstwo jest ich usprawiedliwieniem, że należą się im przeprosiny za parszywy los, jakaś godziwa rekompensata za usmarkane istnienie. Zanim jednak dostąpią łaski znalezienia się w okolicach dużych malwersacji, muszą przejść tresurę mówienia dementującego. Ukończyć szkołę ideologicznego przetrwania.
Są kształceni na pieczeniarzy i wyrachowańców, co to niczego nie robią za darmo. Są przysposobieni do bijatyk, rywalizacji, tępienia odmieńców. Owcza reszta stara się ich naśladować. Dorównać im kroku. Płynąć z prądem. Znajdują się na bokserskim ringu, gdzie nie ma miejsca na przyjaźń, miłość, serdeczne i bezinteresowne uczucia, na jakieś ludzkie odruchy, które między sobą nazywają objawami słabości.
Zapatrzeni w siebie, chcą być twardzielami. Pragną żyć bez oglądania się na innych. Tak więc w tym znaczeniu mamy tyle odmian patriotyzmu, ile środowisk. Ale ja, prostak nad prostaki, jestem patriotą nietypowym, bo z wielbicielami np. faszyzmu łączy mnie brak wspólnego mianownika. Mam się za patriotę w nieszczekliwym stylu i w tym sensie znajduję się w mniejszościowym gronie wyznawców miłości do swojego kraju.
Jestem więc za ponownym i szybciutkim schodzeniem z drzew. Nie mam krzty szacunku dla nieokrzesańców, którzy zabrali się za eksperymenty z wiedzą i oświadczam, że przenigdy nie będę łazić na czworakach przed szubrawcami.
MAREK JASTRZĄB