HEBEL: Być jak Bodo

Fot. Eugeniusz Bodo ze swoim psem Sambo. Domena publiczna.

Jeżeli tylko dobrze się poszuka, można w Internecie znaleźć pokolorowane fotografie Warszawy z lat 20. i 30. minionego wieku. Na jednej z nich zostało uwiecznione spotkanie Thomasa Manna z polskimi literatami w winiarni u Fukiera (1927). Obok stojącego w środku z kieliszkiem w dłoni autora “Czarodziejskiej góry” nie da się nie zauważyć również Słonimskiego, Tuwima czy Lechonia. Na innym zdjęciu możemy zobaczyć dancing w jednym z nocnych lokali, w którym grał mały band. Można by sobie wyobrazić, że rozbawieni goście, nie tylko mieszkańcy stolicy, sączyli herbatę, jedli ciastka, pili wino, wódkę lub tańczyli. Zamiast więc oglądać serial czy film zrealizowany przez TVP pt. “Bodo”, nie lepiej byłoby wybrać się na rewię z udziałem Eugeniusza Bodo i zobaczyć go “na żywo”? Właśnie – albo przenieść się do 1927 roku, żeby w rewii kabaretu Qui pro Quo zobaczyć Hankę Ordonównę i posłuchać, jak śpiewa “Na pierwszy znak” czy “Miłość ci wszystko wybaczy”.

Tak Anna Mieszkowska w książce “Bodo wśród gwiazd” (Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2016) pisze o czasach, kiedy Eugeniusz Bodo zaczynał wspinać się na szczyty aktorskiej kariery: “Warszawa oddychała wówczas atmosferą teatrów, restauracji, balów. Ożywały główne ulice: Marszałkowska i Nowy Świat, jarzył się światłami Plac Teatralny”. Można by też przytoczyć z emitowanego na kanale Kino Polska programu “W Iluzjonie” wypowiedź Stanisława Janickiego, wybitnego znawcy filmu i starego kina, żeby zobaczyć, jak bardzo Bodo oddziaływał na płeć piękną: “[…] podfruwajkom i statecznym matronom, kiedy go spotykały, gwałtownie falowały piersi, oczy wilgotniały i z najwyższym trudem opanowywały one swe wzruszenie”.

Warto jednak wyjaśnić, że “Bodo” to pseudonim artystyczny, na który złożyły się pierwsze sylaby imienia ojca (Bohdan) i matki (Do-rota). Sam Bodo zyskał sławę amanta romantycznego, gdy w filmie “Piętro wyżej” (1937) śpiewał: “Umówiłem się z nią na dziewiątą/ Tak mi do niej tęskno już/ Zaraz wezmę od szefa akonto/ Kupię jej bukiecik róż/ Potem kino, cukiernia i spacer/ W księżycową jasną noc/ I będziemy szczęśliwi, weseli/ Aż przyjdzie północ i nas rozdzieli/ I umówię się z nią na dziewiątą/ Na dziewiątą tak jak dziś”.

Nie mam wątpliwości, że do życia Eugeniusza Bodo doskonale pasuje fragment napisanej dużo później powieści Edwarda Stachury “Cała jaskrawość” (Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2006): “Byli tacy, co rodzili się. Byli tacy, co umierali. Byli też i tacy, którym to było mało”. Bodo był predestynowany do osiągnięcia wielkiego artystycznego sukcesu. Sławomir Koper w “Bodo. Historia z tragicznym zakończeniem” (Czerwone i Czarne, Warszawa 2016) zauważa, że ten najpopularniejszy amant kina międzywojennego był również “jednym z pionierów artystycznej reklamy. […] Specjalną wagę przykładał do współpracy z firmą Old England, która oferowała odzież jakby stworzoną dla eleganckiego mężczyzny”. Nie jest przesadnym stwierdzenie, że Bodo grający w “Piętro wyżej” (1937) jedną z głównych ról był dżentelmenem z zasadami, więc m.in. dlatego nigdy nie zgodził się reklamować alkoholu. Nie bez znaczenia pozostawał również tragiczny wypadek samochodowy, który przytrafił się jemu samemu, gdy był pod wpływem alkoholu. W jego wyniku zginął młody aktor Witold Roland, zaś Bodo został skazany na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu.

Eugeniusz Bodo przez długie lata mieszkał w Warszawie przy Marszałkowskiej z matką i niemieckim dogiem – arlekinem Sambo. Na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej przy ulicy Foksal (wówczas Pierackiego – J.H.) została otworzona kawiarnia Cafe Bodo, której aktor w nazwie użyczył swojego nazwiska. Był mężczyzną, do którego w okresie dwudziestolecia wzdychały prawie wszystkie kobiety, stanowił obiekt ich pożądania. Sam uchodził za miłośnika kobiet i jedzenia oraz był zagorzałym abstynentem. Wdał się jednak w bardzo burzliwy romans z piękną Tahitanką Reri, której wielka słabość do alkoholu przyczyniła się do rozpadu tego związku. Wcześniej zdążył jednak Bodo obsadzić Reri w głównej roli filmu “Czarna perła” (1934). Przez kilka lat pozostawał związany z aktorką Norą Ney. Stanisław Janicki w książce “W starym polskim kinie” (KAW, Warszawa 1985) dodaje, że “Kawiarniane plotki łączyły go z różnymi aktorkami… Ale naprawdę kochał tylko swoją matkę. Dla matki był niesłychanie czuły. Po matce to chyba lubił najbardziej swego pięknego, olbrzymiego psa”. W drugiej połowie lat 30. był już nie tylko bardzo popularnym aktorem, ale też reżyserem i producentem filmowym. Był jeszcze dość młody, piękny i bogaty. Miał wszystko, o czym niejeden mógłby tylko pomarzyć. Zginął jednak tragicznie – dzisiaj już wiemy, że skonał w potwornych cierpieniach w sowieckim łagrze w Kotłasie.

JAROSŁAW HEBEL