ZENDEROWSKI: Na zakręcie

Fot. Stary Targ (1918) w Cieszynie. Domena publiczna.

Na rogu ulic Fredry i Starego Targu od długiego czasu przesiaduje trzech mężczyzn w dresach, w wieku około 30 lat. Spoglądają oni w głąb ulicy, ale nigdy nią nie przechodzą. Obserwują. Czasem zaczepiają ludzi wychodzących lub wchodzących w Fredry i zalewają tysiącem pytań. Sami jednak nie decydują się na choćby krok po tej ulicy.

– Panowie, jak widzę, tak od dłuższego czasu przymierzają się do pójścia te 50 metrów ulicą Fredry. Ale odwagi lub wyobraźni brakuje – rozpocząłem konwersację od drobnej zaczepki, ciekaw ich reakcji.

– Odwagi mamy dość, a wyobraźni jeszcze więcej, ale my tu jesteśmy od pilnowania zakrętu. Wiesz pan, jakie znaczenie mają w życiu zakręty, ilu się już na nich wyjeb… znaczy wywróciło. Przekręciło definitywnie – powiedział najwyższy wzrostem z ogoloną głową.

– Czyżbyście byli strażnikami zakrętu? Kto was powołał na tę funkcję? – zapytałem.

– Owszem, jesteśmy, i sami się powołaliśmy, widząc skalę wypadków po wyjściu z Fredry na Stary Targ. Ludzie sobie pamięć resetowali, bredzili coś o dzieciństwie, w najlepszym wypadku mamrotali coś o starej kobiecie, która wskakiwała im rzekomo na kark, a sama na ramieniu miała szczura o srebrnym futrze. I szeptała im do ucha nieaktualne wiersze, przeterminowaną poezję. To wszystko działo się na zaledwie 50 metrach, pomyślałby pan? – zapytał dresiarz. – Dlatego tu jesteśmy. Czasem uda się kogoś przestrzec lub uratować, jak już wpadnie w tę ulicę.

– To przeklęte miejsce – westchnąłem – dlaczego władze miasta tolerują istnienie takiego zaułka w samym centrum? – zapytałem.

– Ulicą rządzą typy z Baru Skoczek. Ich nikt nie przeskoczy. Myślisz pan, że ta nazwa jest przypadkowa? I dlaczego nie ma jej na witrynie, ale i tak wszyscy wiedzą jak się nazywa? To są rasowe skoczki, wszystkich mają w garści. Siadają po prawej stronie baru i rozmawiają, dużo rozmawiają, i załatwiają sprawy ponad naszymi głowami. Nie w ratuszu, lecz u Skoczka po prawej stronie od wejścia jest centrum decyzyjne – powiedział średni dresiarz, któremu nagle rozwiązał się język.

– Ale ja tam dwa razy byłem i przeżyłem – powiedziałem. Chyba nie ma potrzeby dramatyzować, a tym bardziej budować na obronie byle zakrętu swojej tożsamości.

– Bo oni pana wcześniej wyguglali w internetach, zobaczyli, że piszesz pan takie mini powieści. Oni się strasznie tego boją. Znaczy, że ktoś ich kiedyś opisze. Od wielu pokoleń robią wszystko, aby pozostać nieopisanymi. Rezygnują z najbardziej intratnych posad, żeby jakiś dziennikarz o nich nie napisał. Wolą biedę, ale w poczuciu nieopisania. Boją się pana, bo możesz ich opisać. Będą cię na tysiące sposobów obłaskawiać i namawiać do niepisania. Podeślą panu milion innych tematów, na które można pisać, byle nie o nich. Ale chętnie pomogą w opisywaniu innych, jeśli tylko pozwoli im to na zachowanie swojej anonimowości. Chociaż to złe słowo, oni nie są anonimowi, oni są znani, ale tylko sobie nawzajem. To nie to samo – wyjaśnił dresiarz najwyższy wzrostem.

– Wielu ludzi udało wam się uratować? Znaczy tych, którzy przeżyli pobyt na Fredry? – zapytałem.

– Niewielu, bardzo niewielu – odpowiedział najmłodszy dresiarz, dopalając taniego papierosa bez filtra i przypalając sobie opuszki palców, byleby tylko nie zmarnować z niego ani milimetra . – Większość z tych, których na zakręcie przechwyciliśmy, odeszła od zmysłów. Fiksum-dyrdum. Fizycznie wszystko OK, ale psycha definitywnie siadła. Jedni wciąż się śmieją jak głupi do sera, inni przeciwnie, zamykają się w sobie. Leczymy ich przy pomocy terapii antonimicznej. Oni mówią jakieś słowo, a my odpowiadamy jego przeciwieństwem. Daje to umiarkowane efekty, ale próbujemy. Jeden z naszych terapeutów zna wszystkie antonimy na świecie. W szesnastu językach. Tylko po co mu to? – zastanawiał się głośno wysoki dresiarz.

– To ja już sobie pójdę wobec tego – westchnąłem. Najniższy dresiarz chwycił mnie za rękaw.

– Hola, hola, nigdzie ot tak po naszej rozmowie nie pójdziesz sobie. Najpierw podpiszesz dwa oświadczenia – powiedział groźnie i wyciągnął dwie kartki papieru formatu A4. – Pierwsze oświadczenie, pisz pan, że nigdy się z nami nie spotkałeś i nie rozmawiałeś. Drugie, że Barem Skoczek rządzi UFO.

– UFO? Co za niedorzeczność – podniosłem lekko głos. Jakie mamy dowody na to, że to UFO rządzi Barem Skoczek i pośrednio całą ulicą Fredry?

– Jak nie mamy, jak mamy. Ale mamy je my, a pan nas nigdy nie spotkał, prawda? – powiedział groźnie średni dresiarz, podciągając spodnie nad pępek. – Pisz pan szybciej te oświadczenia, bo nam się spieszy. Albo się pan tylko podpisz na dole, tekst oświadczenia my już dopiszemy.

– Panowie, ręka mi się z nerwów trzęsie, mieszkam niedaleko, podejdę, napiszę na komputerze, wydrukuję i do was zaraz wrócę. – powiedziałem wystraszony.

– Nie ma mowy… – powiedział najwyższy dresiarz i nagle zawiesił głos pokazując palcem w stronę Baru Skoczek. Wyszła właśnie z niego kobieta w wieku około 43 lat, z małym psem na smyczy. W miarę, jak wychodziła z ulicy Fredry, pies stopniowo zamieniał się w kota i gdy doszła do zakrętu, ku jej zdziwieniu stała się właścicielką wielkiego, tłustego kocura.

– Wiedziałem, znów nastąpiło antonimiczne zakrzywienie. To się tutaj często zdarza, wchodzisz w uliczkę z psem, wychodzisz z kotem, lub odwrotnie. Wchodzisz ubrany na czarno, wychodzisz cały na biało. Szedł cały czas lewą stroną, a wychodząc spostrzegł, że idzie prawą. Znajomy wszedł kiedyś w Fredry mając 200 złotych w portfelu i wyszedł z niczym. Ale to akurat łatwo wytłumaczyć, bo ten niski, krępy, w czarnej skórzanej kurtce zapytał go, ile ma kasy, a jak ten odpowiedział, to zażądał od niego te 200 złotych, twierdząc, że oni w tym barze ich bardziej potrzebują niż on. I to jest nawet możliwe, bo ten znajomy zarabiał pieniądze, ale sam nie wiedział, po co. Nosił je ze sobą tylko dlatego, że inni tez nosili. Ale nie wydawał, bo niczego nie potrzebował i niczego nie kupował.

Wyrwałem się i pobiegłem do Baru Skoczek, mając niemalże pewność, że trójka dresiarzy – strażników zakrętu – tam za mną nie pobiegnie. Byłem tam gotów spędzić nawet pół dnia, byleby uwolnić się od tych podejrzanych typów.

RADOSŁAW ZENDEROWSKI